Ceny frachtu biją kolejne rekordy. Brakuje wolnych statków oraz kontenerów. Wiele wskazuje, że problemy logistyczne w transporcie morskim utrzymają się przynajmniej do końca roku. Wywiera to presję na wzrost cen towarów
- piszą na Twitterze ekonomiści PKO Banku Polskiego. Na dowód pokazują wykres z odczytami indeksów: londyńskiego Baltic Trade Index oraz niemieckiego New ConTex Index. W obu przypadkach wzrost od początku roku jest już znacznie ponad dwukrotny. Na niektórych trasach morskich - np. z Szanghaju do Rotterdamu albo Genui - roczny wzrost cen frachtu sięga już kilkuset procent.
To, co dzieje się w portach, jest spowodowane szybkim powrotem koniunktury globalnej, w tym m.in. w Europie i Ameryce Północnej. Rośnie popyt konsumentów, zakłady produkcyjne uzupełniają zapasy. Bogate kraje potrzebują tu i teraz kolejnych dostaw towarów m.in. z Chin. W portach i terminalach jest nad wyraz tłoczno, statki są wykorzystywane z niemal pełną wydajnością, a kontenerów i kontenerowców i tak brakuje. Słowem - zapotrzebowanie nie spotyka się z odpowiednią podażą, więc ceny frachtu szokowo rosną. Moce załadunkowe portów są ograniczone, powstają zaległości sięgające nawet kilku tygodni.
Dodatkowym kłopotem w ostatnich miesiącach była blokada Kanału Sueskiego, gdzie w marcu utknął statek Ever Given. Zator spowodował opóźnienia w kursach kilkuset tysięcy kontenerowców. Eksperci OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) piszą także o wpływie obostrzeń sanitarnych w portach i terminalach. Spowolniły one operacje załadunku i rozładunku oraz zmiany załogi. Z kolei Bloomberg ostrzega, że niski stopień "wyszczepienia" pracowników branży żeglugowej podnosi ryzyko wybuchu ognisk zakażeń m.in. na statkach, co także może wpływać na opóźnienia w transporcie morskim.
Większość odbiorców, także europejskich, ma swoich dostawców w Chinach lub innych krajach azjatyckich. Wraz z wybuchem pandemii stanęły tam fabryki (...). A teraz znowu południowe Chiny, czyli całe zagłębie produkcyjne m.in. elektroniki, wstrzymuje pracę w fabrykach i zmniejsza limity obłożenia portów do 50 proc., bo rośnie tam liczba zakażeń koronawirusem. To wszystko powoduje, że firmy posiadające kontenerowce, których zawsze brakowało, windują ceny. Jeśli kiedyś fracht (pojedynczy transport towaru kontenerowcem), kosztował 800-1000 dolarów, to teraz kosztuje nawet 20 tys. dolarów
- mówił w rozmowie z "Wyborczą" Piotr Iwo Chmielewski, członek zarządu Rohlig Suus Logistics.
Eksperci branżowi, na których powołuje się OECD, nie mają dobrych wieści dla przedsiębiorców. Nie przewidują bowiem normalizacji cen frachtu przed końcem 2021 roku. Część obserwatorów nie wyklucza, że wkrótce podobny wzrost cen możemy zobaczyć także w transporcie kolejowym albo lotniczym.
Ceny frachtu nie mają oczywiście przełożenia jeden do jednego na ceny towarów na sklepowych półkach, importerzy są zmuszeni także schodzić ze swoich marż. Niemniej w cenach importowanych towarów - np. żywności - możemy zobaczyć jakiś efekt obecnej sytuacji. OECD szacowała niedawno, że 50-procentowy wzrost kosztów transportu może przyspieszyć tempo wzrostu cen importowych o ok. 2,5 proc. kwartał do kwartału.
Wąskie gardła w transporcie i niedobory surowców, przy bardzo wysokiej liczbie nowych zamówień, windują także koszty produkcji w fabrykach. Wyższe wydatki już są częściowo przenoszone na klientów, w wyniku czego wyroby gotowe także drożeją.