Koronawirusem jak dotąd zakaziło się na świecie ponad 200 milionów osób, a w jego wyniku zmarło ponad 4 miliony 300 tysięcy chorych. Pandemia uderzyła też mocno w gospodarki, w tym w rynek pracy.
Zatrudnienie straciły miliony ludzi - tylko w krajach OECD zniknęły 22 mln miejsc pracy (globalnie około 110 mln) i wzrosło bezrobocie. W tym 14 mln osób to tzw. bierni bezrobotni - nie mają pracy i jej nie szukają. Sytuacja na tym rynku zaczyna powoli wracać do normy, ale zostało jeszcze sporo strat do nadrobienia.
Polska na tle innych państw nie wygląda źle. Według raportu wspomnianej OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) jesteśmy w grupie kilku krajów, w których poziom zatrudnienia ma najszybciej wzrosnąć do tego sprzed pandemii. Ma to nam zająć 1,5 roku - podobnie jak Australii, Japonii i Nowej Zelandii. Następne w zestawieniu są Niemcy, Korea i Grecja, gdzie rynek pracy odzyska poziom z końca 2019 roku za mniej niż dwa lata. Rekordzistom - Czechom, Islandii i Izraelowi - ma to zająć aż pięć lat.
Na to, że w popandemicznej Polsce liczba miejsc pracy rośnie, wskazują też inne badania. W tym tygodniu ukazał się cykliczny raport - Barometr Ofert Pracy, którego autorzy od wielu lat śledzą internetowe ogłoszenia firm szukających osób do zatrudnienia. Z lipcowego odczytu wynika, że już teraz popyt na pracę nie tylko wrócił do stanu sprzed pandemii, ale wręcz jest już większy. Wskaźnik przekroczył poziom 300 punktów - stało się to pierwszy raz od 1999 roku.
Barometr Ofert Pracy Źródło: Katedra Ekonomii i Finansów WSIiZ w Rzeszowie i Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych
Liczba wakatów wzrosła w lipcu we wszystkich województwach i w każdej z kategorii. Jak wynika z badań, największy wzrost ofert pracy dotyczy pracowników fizycznych i branży usługowej, najmniejszy jest w przypadku osób wykształconych w naukach technicznych i ścisłych. "Za lokomotywę rynku pracy obecnie uważamy zawody związane z technologiami cyfrowymi oraz te o wysokim udziale pracy zdalnej" - piszą autorzy raportu. Zdalne zatrudnienie najłatwiej znaleźć przedstawicielom nauk ścisłych i inżynieryjnych - liczba takich ofert wzrosła dla nich ponad dwukrotnie.
Podobne wnioski ze swoich badań podawał niedawno Grant Thornton. Według analityków firmy, w lipcu liczba ofert na portalach rekrutacyjnych wyniosła 307 tys. - więcej niż w 2020 i 2019 roku.
Mamy dwa bardzo silne trendy, które nałożyły się na siebie i stymulują rynek pracy. Jeden jest klasyczny, sezonowy - w okresie wakacyjnym popyt na pracę zawsze jest większy. Ten mocny trend został wsparty drugim, związanym z odbiciem gospodarki wchodzącej z lockdownów. Część firm, które zmniejszały zatrudnienie bądź je zamroziły, teraz rekrutuje. Ten popyt na pracę może być bardzo krótkoterminowy, impulsywny, ale może też się przerodzić w długoterminowy, jeśli gospodarka będzie dalej funkcjonować bez większych restrykcji
- mówi Andrzej Kubisiak Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Na popandemiczne odbicie gospodarki mamy już dowód w postaci danych GUS. W drugim kwartale PKB Polski wzrósł o 10,9 proc. rok do roku (oraz 1,9 proc. kwartał do kwartału). To wynik nieco słabszy od oczekiwań części ekonomistów (niektórzy zakładali 12-procentowy skok), niemniej oznacza, że polska gospodarka odbiła straty spowodowane pandemią.
Szczegółów dotyczących składowych tego wskaźnika jeszcze nie znamy, ale tak dynamiczny wzrost PKB przekłada się także na rynek pracy i zwiększony popyt na pracowników.
- Trzeba też pamiętać o tym, że w polskich warunkach taki popyt wiąże się z pojawianiem się wakatów i niedoborów kadrowych - podkreśla Andrzej Kubisiak. Jak zauważa, że według ostatnich jak na razie danych - za pierwszy kwartał tego roku - pula wakatów w polskiej gospodarce silnie się zwiększyła - aż o 43 proc. rok do roku. Mimo że pierwsze trzy miesiące 2021 r. były przecież pandemicznie dość trudne. Zmagaliśmy się wtedy z kolejną falą koronawirusa, wzrostem zakażeń, hospitalizacji i zgonów oraz gospodarczo z restrykcjami. Z kolei w porównywanym okresie ubiegłego roku pandemia dopiero się tak naprawdę zaczynała (poza Chinami) i w Polsce ledwo ją było widać.
Także w odczytach naszego wskaźnika, Miesięcznego Indeksu Koniunktury, widzimy, że już od trzech miesięcy popyt na pracowników jest dość wysoki. Firmy mają tyle zamówień, że brakuje im rąk do pracy - i to właściwie w większości sektorów gospodarki
- mówi Kubisiak. Częściowo problem ten mogą rozwiązać cudzoziemcy, ale nie zasypią całej dziury.
Dynamiczna odbudowa ekonomiczna ma efekt, który wielu nie bardzo się podoba. Rośnie bowiem inflacja. Nie tylko w Polsce (choć znajdujemy się od bardzo dawna w regionalnej czołówce), ceny idą w górę coraz mocniej w niemal całej Europie, a także w Stanach Zjednoczonych. To między innymi skutek tego, w jaki sposób państwa - i rządy, i banki centralne - postanowiły ratować swoje gospodarki. Tam, gdzie stopy procentowe nie były już na zerowym poziomie, obniżano je w te właśnie okolice.
Do tego dochodziły hojne pakiety ratunkowe dla firm, a także obywateli, którym gdzieniegdzie wręczano nawet gotówkę. To sprawiało, że w gospodarkach pojawiło się znacznie więcej pieniędzy do wydawania. Ceny rosną też dlatego, że w przypadku wielu towarów i produktów jest problem z podażą - między innymi z powodu zachwiania łańcuchów dostaw i czasem ogromnego popytu na dane dobra. Lokalnie wzrost inflacji miewał jeszcze różne dodatkowe przyczyny, ale niemal wszędzie go widać. Eksperci i bankierzy centralni zastanawiają się teraz, czy jest sytuacja przejściowa, czy może trwalszy trend.
Na razie pensje w Polsce idą w górę w tempie blisko dwucyfrowym. Według najnowszych danych - za czerwiec - przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło o 9,8 proc. w ujęciu rocznym - wynosi 5802 złote i 42 grosze brutto. Trzeba tutaj mieć jednak na uwadze, że te obecne wzrosty odnoszą się do ubiegłego roku, kiedy ogólna sytuacja gospodarcza była trudna, a wiele firm cięło etaty lub obniżało pensje. Czy teraz rosnąca inflacja w połączeniu z dużym zapotrzebowaniem na pracowników może jeszcze te pensje podbić?
Inflacja będzie miała bardzo istotny wpływ na rynek pracy od strony wynagrodzeniowej, może się pojawić zwiększona presja na wzrost płac. Gdyby do końca roku utrzymywały się poziomy około 5 proc. - nasze prognozy tego nie zakładają - to mogłoby pojawić się ryzyko tak zwanego efektu drugiej rundy, czyli sytuacji, w której inflacja napędza wzrost płac, a wzrost płac napędza koszty pracy, które z kolei znów przekładają się na inflację. Jak na razie nie widać jednak "książkowych" warunków do tego. To, co się stanie w przyszłym roku, zależy między innymi od potencjalnej reakcji RPP ws. stóp procentowych
- zaznacza ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego. - Jeśli chodzi o płace, to jak na razie nie widać przesłanek do hurraoptymizmu - dodaje.
Zauważa też jeszcze jedną rzecz: firmy nie są zbyt swobodne jeśli chodzi o zwiększanie budżetów płacowych. Takie plany przygotowywane są z rocznym wyprzedzeniem. Aktualne zatwierdzano jesienią ubiegłego roku, kiedy szalała druga fala pandemii i panowała spora niepewność. - Według naszych badań około 10 proc. firm planuje podwyżki w najbliższych trzech miesiącach. Nie jest to skala, która mogłaby zwiastować bardzo ostrą rywalizację o pracowników za pomocą płac. To raczej przyszły rok może być momentem, w którym się ona pojawi - mówi Andrzej Kubisiak. I podsumowuje:
Pamiętajmy, że rynek pracy jest mimo wszystko mocno poobijany. Żeby wróciły takie same warunki, jakie były przed pandemią, musielibyśmy mieć kilka takich kwartałów w gospodarce jak drugi czy obecny, trzeci. Nasze prognozy wskazują, że momentem powrotu do przedpandemicznych trendów będzie najwcześniej przełom pierwszego i drugiego kwartału przyszłego roku - oczywiście jeśli do tego czasu nie zostaną nałożone poważne restrykcje.