W piątek 13 sierpnia Główny Urząd Statystyczny potwierdził tzw. szybki szacunek inflacji z lipca, opublikowany dwa tygodnie wcześniej. Ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły rok do roku aż o 5 proc., tj. najwięcej od dekady, a konkretnie od maja 2011 r. Wówczas też wyniosła 5 proc. O inflacji rocznej wyższej niż 5 proc. GUS ostatni raz poinformował dwadzieścia lat temu - w sierpniu 2001 r. wyniosła ona 5,1 proc. rok do roku.
13 sierpnia GUS rzucił jednak więcej światła na to, co wpłynęło na 5-procentową inflację w lipcu. Co podrożało najbardziej, a za co - mimo wszystko - według danych urzędu płaciło się mniej niż przed rokiem?
Nie sposób nie zacząć od cen paliw - te w lipcu br. były o 30 proc. wyższe niż rok temu (benzyna o 32 proc., olej napędowy o niespełna 29 proc.). To one wywindowały inflację w segmencie transportu do poziomu 18,5 proc. rok do roku, który - jak wynika z wyliczeń głównego analityka HRE Investments Bartosza Turka - dołożył blisko 1,5 pp. do 5-procentowego odczytu inflacji.
Spory wpływ na lipcowy odczyt inflacji miała też żywność. Wprawdzie od wzrostu cen o 3,1 proc. rok do roku w tym segmencie włosy pewnie nie stają dęba, jednak z racji dużego udziału żywności w koszyku inflacyjnym siłą rzeczy zmiany jej cen silnie partycypują w łącznym odczycie inflacji. Ekonomiści Credit Agricole szczególną uwagę zwracają na ponad 22-procentowy wzrost cen drobiu rok do roku (efekt niższej podaży z uwagi na straty związane z ptasią grypą) i 7,6-procentowy wzrost cen warzyw (efekt niższej podaży będącej skutkiem niekorzystnych warunków agrometeorologicznych).
Ekonomiści PKO BP uwagę zwracają także na wzrost ceny mebli (w kategorii "meble, artykuły dekoracyjne, sprzęt oświetleniowy" odnotowano ponad 9-procentową inflację rok do roku) oraz inne koszty utrzymywania mieszkania lub domu. Tu wskazać można m.in. 9,5 proc. droższą niż przed rokiem energię elektryczną.
Choć w górę idą ceny zdecydowanej większości towarów, w tym żywnościowych, to jednak tempo inflacji nadają usługi. Ich ceny podskoczyły o 6,2 proc. rok do roku. Jak zwracają uwagę ekonomiści z PKO Banku Polskiego, wyraźny wzrost cen notowany jest w branżach, które są najbardziej wrażliwe na przebieg pandemii. Ceny wyjazdów zagranicznych wzrosły o 10,7 proc. rok do roku (wobec spadku o 6,5 proc. rok do roku w czerwcu). Turystyka krajowa podrożała o 8 proc., zaś w sektorze HoReCa (tj. w hotelach i restauracjach) ceny są o 6,1 proc. wyższe niż przed rokiem. Do tego dochodzi rekreacja i kultura - usługi związane z nimi są droższe o 10 proc. niż rok temu, właściwie tradycyjnie już "szokują" ceny wywozu śmieci (wzrost o ponad 23 proc. rok do roku) czy usługi fryzjerskie, kosmetyczne oraz te związane ze zdrowiem (m.in. lekarskie, stomatologiczne i sanatoryjne) o ok. 5-6,5 proc. rok do roku.
Można powiedzieć, że inflacja w Polsce idzie bardzo "szeroką ławą". Jak zbadali niedawno ekonomiści banku Pekao, około połowa koszyka inflacyjnego to takie kategorie, których ceny rosną w tempie szybszym niż 3 proc. rok do roku.
O niewielu towarach można niestety powiedzieć, że w ciągu ostatniego roku potaniały. Jeśli chodzi o żywność, to według danych GUS tańsze niż przed rokiem były w lipcu owoce (o 8,4 proc.) i wieprzowina (3,6 proc.). O ponad 7 proc. tańszy niż przed rokiem jest sprzęt telekomunikacyjny.
Potwierdzenie niepokojących z punktu widzenia naszych portfeli trendów cenowych przyniósł poniedziałkowy odczyt inflacji bazowej, podany przez Narodowy Bank Polski. Z danych banku centralnego wynika, że w lipcu, po wyłączeniu cen żywności i energii, inflacja wyniosła 3,7 proc., wobec 3,5 proc. w czerwcu.
Także inne miary inflacji, podane przez NBP, były historycznie bardzo wysokie i wyższe niż przed miesiącem. Inflacja po wyłączeniu cen administrowanych (podlegających kontroli państwa) wyniosła w lipcu 4,7 proc. wobec 4 proc. w czerwcu, zaś tzw. inflacja eliminująca wpływ 15 proc. koszyka cen o najmniejszej i największej dynamice wyniosła 3,6 proc., wobec 3,1 proc. miesiąc wcześniej.
Inflacja bazowa interesuje ekonomistów, bo potrafi wyeliminować czynniki pozostające poza kontrolą banku centralnego (np. wzrost cen ropy naftowej czy administrowane podwyżki np. energii albo wywozu śmieci) i pokazać bardziej fundamentalne trendy w gospodarce. Takie, na które polityka banku centralnego może już próbować wpływać.
Zjawiskiem, które obecnie wydaje się nadawać ton inflacji bazowej, jest realizacja odłożonego popytu w odmrażanych branżach przy jednoczesnych problemach m.in. z rękami do pracy. Jak prognozował niedawno w rozmowie z Gazeta.pl Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego, w najbliższych nawet dziesięciu miesiącach inflacja bazowa będzie wahać się w granicach wysokiego poziomu ok. 3,4-3,5 proc., a na przełomie 2022 i 2023 r. - na skutek rozpędzonej gospodarki i działań rządowych i unijnych - może wręcz ponownie przyspieszać.
W 2022 r. uruchamia się inflacja popytowa. Na przełomie 2021 i 2022 r. wzrost gospodarczy dojdzie do takiego poziomu, że zacznie generować presję inflacyjną. W 2022 r. pojawi się też mocny impuls fiskalny w postaci środków unijnych i obniżki podatków w Polskim Ładzie (która per saldo, naszym zdaniem, jest inflacjogenna). Zakładamy również, że pojawi się jakiś nowy pakiet socjalny. Trudno powiedzieć, co to dokładnie będzie, ale kalendarz wyborczy sugeruje, że w 2022 r. pojawi się nowy impuls wydatkowy
- mówił Benecki.
Wracając do odczytów "głównej" miary inflacji, to bodaj większość ekonomistów uważa, że w najbliższych miesiącach należy spodziewać się odczytów zbliżonych do lipcowych 5 proc., a pod koniec roku wręcz wyższych. Przykładowo, ekonomiści mBanku nie wykluczają nawet inflacji rocznej ok. 5,5 proc. pod koniec roku, Benecki z ING Banku Śląskiego mówi o średniej inflacji 5,2 proc. w ostatnim kwartale br.
Z jednej strony nadal silnie działać będą czynniki windujące inflację bazową. Z drugiej - nie zanosi się, aby odpuściło tempo wzrostu cen energii i paliw, a także żywności. Jak wyjaśniają ekonomiści Credit Agricole, w tym pierwszym przypadku "winny" będzie wzrost światowych cen ropy naftowej, zaś w przypadku cen żywności - fala upałów i deszczowa pogoda podczas żniw.
Najszybszą od dekady inflację w minionych tygodniach prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński czy premier Mateusz Morawiecki przeciwstawiali wzrostowi wynagrodzeń w kraju. Obaj panowie wskazywali na dane GUS pokazujące, że płace w Polsce rosną szybciej niż ceny.
Glapiński tłumaczył, że wobec tego "inflacja nie ma negatywnego wpływu na zasobność portfeli Polaków", Morawiecki zaś, że "za podobną pulę zarabianych środków możemy kupić więcej kilogramów cukru, więcej litrów mleka, więcej litrów benzyny, więcej par obuwia itd.".