Kryzys paliwowy w Wielkiej Brytanii się zaostrza. Boris Johnson rozważy "Operację Escalin"

Maria Mazurek
Już na jednej trzeciej stacji BP na Wyspach brakuje głównych rodzajów paliwa. Od kilku dni mieszkańcy w panice ustawiają się w długich kolejkach do dystrybutorów. Wielka Brytania przeżywa coraz poważniejszy kryzys paliwowy, mimo, że towaru tak naprawdę nie brakuje. Rząd Borisa Johnsona ma rozważyć plan awaryjny, zakładający m.in. wykorzystanie żołnierzy. A to tylko jeden z kilku kryzysów dotykających Brytyjczyków.
Zobacz wideo Inflacja jest najwyższa od lat. Co ze stopami procentowymi? Komentuje prof. Noga

Brytyjscy kierowcy czekają w długich kolejkach nawet kilka godzin, nie mając tak naprawdę gwarancji, że będą mieli co zatankować. Paliwa w niedzielę brakowało już w niemal jednej trzeciej stacji BP na Wyspach, to około 400 lokalizacji. O kłopotach donoszą też inne koncerny, a według stowarzyszenia zrzeszającego 5500 niezależnych operatorów, braki w zaopatrzeniu zgłasza około dwie trzecie jego członków. To oznacza, że już na kilku tysiącach stacji w Wielkiej Brytanii nie da się zatankować. Także Shell przekazał, że widzi zwiększone zapotrzebowanie, a ze zdjęć zamieszczonych przez Associated Press wynika, że także na niektórych z paliw tego koncernu w niedzielę brakowało (tak było w angielskim Bracknell), wcześniej donosiła o tym Agencja Reutera

Wielka Brytania w paliwowym kryzysie 

Przedstawiciele rządu (w tym minister transportu Grant Shapps) podkreślają, że braki spowodowane są wyłącznie paniką konsumentów, a Wielka Brytania nie ma problemu z dostępnością paliw. Wspólne oświadczenie o podobnym wydźwięku wydały Shell, ExxonMobile i Greenenergy. 

Nie jest jednak tak, że żadnego problemu nie ma. Jest, tyle że nie z towarem, a z logistyką. W Wielkiej Brytanii brakuje kierowców samochodów ciężarowych, którzy mogliby rozwozić paliwo z rafinerii do stacji. Niedobór ten istnieje od wielu miesięcy, a z powodu pandemii się nasilił. Najpierw zaszkodził brexit - po faktycznym już wyjściu z UE na Wyspach wprowadzono prawo migracyjne, które utrudnia przyjazd potencjalnym pracownikom z państw unijnych. Pandemia koronawirusa spowodowała, że trudniej było też szkolić do tego zawodu Brytyjczyków. Łącznie wakatów ma być aż 100 tysięcy. 

"Operacja Escalin" na stole

Rząd, po wezwaniach ze strony branży transportowej i handlowej, zaczął działać. W weekend ogłosił, że wyda 5000 tymczasowych wiz pracowniczych (do Wigilii) dla kierowców ciężarówek. Do tego przeszkolone ma zostać 400 tysięcy osób, a do posiadających już licencję kierowców dużych samochodów ciężarowych (to blisko milion osób na wyspach) mają zostać wysłane listy zachęcające do powrotu do zawodu. 

Zapowiedziano również czasowe wyłączenie firm paliwowych spod ustawy o konkurencji, tak, by mogły swobodnie wymieniać się informacjami i współpracować dla zapewnienia dostaw. Ministrowie dyskutowali też o możliwości wdrożenia "Operacji Escalin". W poniedziałek rozmowy w tej sprawie mają być kontynuowane na spotkaniu z udziałem Borisa Johnsona.

"Operacja Escalin" to plan przygotowany kilka lat temu, na wypadek tzw. twardego brexitu, czyli sytuacji, w której Wielka Brytania, nie osiągnąwszy porozumienia z Unią Europejską, wyszłaby z niej bez umowy, w niekontrolowany, nieuporządkowany sposób, co mogłoby wywołać poważne zakłócenia, a wręcz chaos w różnych sektorach gospodarki. Plan zakładał awaryjne wykorzystanie żołnierzy jako kierowców. 

Boris Johnson wraz z przedstawicielami rządu i doradcami ma się też zastanowić, w jaki sposób uspokoić Brytyjczyków i powstrzymać paniczne kupowanie. To może być trudne zadanie. "The Guardian" donosi, że według jego źródła, to sytuacja w stylu paragrafu 22 - paradoks polegający na tym, że jeśli rząd nie zainterweniuje, panika się nie zakończy, ale jeśli będzie wzywać do uspokojenia, może nasilić problem. "Niemal sami generujemy własny kryzys" - mówi anonimowy rozmówca dziennika. 

Za mało, zbyt późno

Według przedstawicieli biznesu, dotychczasowe pomysły, jak ruch w sprawie wiz, to krok zbyt mały i podjęty zbyt późno, a poważnych braków siły roboczej nie da się wypełnić na tyle szybko, by uratować świąteczny handel. Jeden z nich podkreślił, że tylko sieciom supermarketów brakuje 15 tys. kierowców, a mieszkańcy Wielkiej Brytanii powinni przygotować się na to, że sklepowe półki przed świętami Bożego Narodzenia będą uboższe, a niektórych produktów będzie brakować. 

Bo brak kierowców dotyka też oczywiście handel i to nie od dziś. Brytyjczycy obserwują pustawe czasem półki w supermarketach od tygodni. Na święta brakować może na przykład tradycyjnego indyka, przed czym już ostrzega branża. Hodowla została ograniczona, bo firmy obawiają się, że nie będzie komu zająć się produkcją mięsa - i oni obwiniają za problem niedobory siły roboczej spowodowane brexitowymi zasadami imigracji, które utrudniają szybkie pozyskiwanie pracowników sezonowych. 

A do tego problem z pracownikami nie jest jedynym, który dotyka Wielką Brytanię. Dochodzi kwestia wysokich cen energii. Rekordowo drogi gaz sprawił, że firmy chemiczne wstrzymały produkcję nawozów, a w konsekwencji powstającego w jej wyniku dwutlenku węgla, który z kolei jest wykorzystywany do produkcji i przechowywania żywności (w tym mięsa). Z powodu tych obaw, rząd brytyjski zdecydował się wspomóc branżę chemiczną. 

Częściowo w konsekwencji wzrostu cen gazu ziemnego (choć powodów jest więcej), drożeje ropa naftowa. Ceny energii to oczywiście problem nie tylko brytyjski, dotyka całą Europę, co napędza ogólny wzrost cen i obawy, że inflacja szybko nie odpuści. W ślad za drożejącą ropą, coraz więcej trzeba też płacić na polskich stacjach paliw. Według ekspertów, to jeszcze nie koniec podwyżek, szczególnie istotne mają dotyczyć oleju napędowego, zresztą zwykle przed zimą drożejącego silniej niż benzyny

Więcej o: