To, co stało się w Polsce w ostatnim roku, to kataklizm. "Największa katastrofa humanitarna od wojny"

Mikołaj Fidziński
1 listopada w tym roku będzie wyjątkowy, ale niestety w bardzo przygnębiającym tego słowa znaczeniu. Za nami absolutnie upiorny rok, w którym zmarło w Polsce niemal 540 tys. osób. Można szacować, że to o ok. 120-130 tys. "za dużo".
Zobacz wideo Co mówią niezaszczepione osoby, które przez COVID trafiają do szpitala?

"Największa katastrofa humanitarna od II wojny światowej" - tak Bartłomiej Radziejewski, politolog, publicysta i założyciel wydawnictwa "Nowa Konfederacja" podsumowywał niedawno najnowsze polskie dane o liczbie osób zmarłych.

Rzeczywiście, trudno się tymi danymi nie przerazić. W minionych dwunastu miesiącach, za które w Rejestrze Stanu Cywilnego są już w miarę aktualne dane - tj. od początku października 2020 r. do końca września br. - zmarło w Polsce ponad 539 tys. osób.

Dane za tegoroczny październik dopiero do RSC spływają, wszystko wskazuje na to, że będą o kilka, być może i kilkanaście tysięcy niższe niż przed rokiem, gdy jesienna fala koronawirusa i paraliż systemu ochrony zdrowia zbierał już swoje ponure żniwo. Nie zmienia to jednak w żaden sposób faktu, że dane o zgonach w Polsce z ostatnich kilkunastu miesięcy - szczególnie z okresów fal koronawirusa z jesieni 2020 r. i wiosny br. - są przerażające. 

120-140 tys. zmarłych "za dużo"

Tych 539 tys. osób zmarłych od października 2020 r. do września br. włącznie, to aż o 128 tys. więcej (o ponad 31 proc.!) niż średnio w takim samym okresie w poprzednich czterech latach. Można to porównywać do sytuacji, w której z mapy Polski wraz ze wszystkimi mieszkańcami zniknęły np. Tychy albo Opole. Łącznie od początku 2020 r. - jak wynika z szacunków, na które powołuje się Radziejewski - nadmiarowych śmierci mieliśmy w Polsce już ponad 140 tys.

embed

"Normalnie" w ostatnich latach rocznie umierało w Polsce ok. 400-415 tys. osób. Oczywiście, nie można abstrahować od starzenia się polskiego społeczeństwa, co oznacza, że i bez pandemii notowalibyśmy w Polsce coraz więcej śmierci. Ale byłoby to np. 420 tys., może 425 tys. zgonów rocznie. Nie grubo ponad 100 tys. więcej.

Na tę przygniatającą liczbę składają się oczywiście w sporej mierze śmierci covidowe. Według danych Ministerstwa Zdrowia, w opisywanym okresie zmarły 73 tys. osób zakażonych koronawirusem (spośród wszystkich ok. 77 tys. w trakcie całej epidemii w Polsce). Ale są w niej także inni zmarli.

Według lekarzy i ekspertów to zarówno osoby, które zmarły z powodu COVID-19 (lub współistnienia tej choroby z innymi schorzeniami), ale nie doczekały się testu, jak i ofiary szeroko rozumianego paraliżu i zmian w systemie opieki zdrowotnej. Chodzi o osoby, które nie zgłaszały się na czas po pomoc medyczną z powodu obaw przed zakażeniem, a z drugiej strony - które dotknęły najgorsze konsekwencje utrudnionego dostępu do badań, lekarzy czy karetek. 

  • Więcej o pandemii COVID-19 przeczytaj na Gazeta.pl

Podkarpacie najmocniej dotknięte falą śmierci

Walec nadmiarowych zgonów przejechał bezlitośnie przez całą Polskę, acz stosunkowo najboleśniej obszedł się z województwem podkarpackim. Dane z Rejestru Stanu Cywilnego wskazują, że od października 2020 r. do września 2021 r. włącznie zmarło tam blisko 27,4 tys. tysiąca osób. To o niemal 40 proc. więcej niż średnio w tym samym okresie w czterech poprzednich latach.

Tylko w czterech województwach (zachodniopomorskim, mazowieckim, łódzkim i dolnośląskim) tak liczona nadmierna śmiertelność nie przekroczyła 30 proc. Średnio dla całej Polski wyniosła ponad 31 proc.

embed
Zmarli, niezgodnie z polską tradycją, pozostają zbiorowo nieupamiętnieni, ich śmierć - nieprzeżyta i nieprzemyślana. Pamiętajmy

- pisał cytowany już wyżej Radziejewski. Kilka miesięcy temu politolog porównywał ówczesną liczbę nadmiarowych zgonów do liczby ofiar katastrofy smoleńskiej. I choć zapewne nie jest to delikatne zestawienie, to może jest w stanie lepiej zobrazować skalę tragedii, które dotknęły polskie rodziny w ostatnim roku. Tych około 130 tys. "nadmiarowych" śmierci to tak, jak gdyby z nieba spadło ponad 1350 tupolewów. Niemal cztery dziennie, codziennie przez cały rok.

W największej katastrofie kolejowej w powojennej historii Polski (pod Otłoczynem w 1980 r.) zginęło 67 osób. Niemal tyle samo osób - 65 - zginęło w 2006 r., gdy zawalił się dach Międzynarodowych Targów Katowickich. W ciągu roku - od października 2020 r. do września 2021 r. - mieliśmy w Polsce tyle nadmiarowych zgonów, jakby codziennie takie katastrofy wydarzały się po ponad pięć razy. 

Polskie cmentarze zapełniały się w ostatnim roku w absolutnie koszmarnym tempie. Te dramatyczne liczby są regularnie przypominane m.in. przez media, ale jednak chyba wielu Polakom umyka skala katastrofy, która przetoczyła się przez kraj. A może po prostu nie jesteśmy w stanie jej objąć rozumem i wyobraźnią. 

Więcej o: