Tarcza antyinflacyjna za "nie tak długo". Rząd jak saper - zły ruch i inflacja wybuchnie [WYKRES DNIA]

Mikołaj Fidziński
Wkrótce rząd ma przedstawić szczegóły tarczy antyinflacyjnej. Żeby przyniosła pożądane efekty, musi być ona precyzyjnie zaprojektowana. Jeśli rząd przesadzi, może się okazać, że inflacyjny pożar gasi benzyną. Zresztą jest kilka przykładów na to, że już podkręca tempo wzrostu cen.

Rząd ma za "nie tak długo" - powiedział we wtorek w rozmowie z Polskim Radiem 24 prezes PiS - przedstawić szczegóły tzw. tarczy antyinflacyjnej. Według "Dziennika Gazety Prawnej" możemy je poznać nawet środę 17 listopada. Premier Morawiecki mówił z kolei w niedzielnej rozmowie z PAP, że rząd chce zaprezentować pakiet rozwiązań "w ciągu kilku dni".

To ma być tarcza, która częściowo zamortyzuje wzrost cen ciepła, gazu, paliw czy żywności

- zdradzał premier. Tłumaczył, że "będą to działania skierowane w pierwszej kolejności do grup szczególnie wrażliwych, czyli gospodarstw o niskich i średnich dochodach, ale z niektórych skorzystają wszyscy Polacy". Morawiecki dodawał, że "znaczna część" tarczy antyinflacyjnej ma ruszyć już w grudniu.

"Dziennik Gazeta Prawna" pisze, że rząd szykuje m.in. bon energetyczny czy bon na ciepło. RMF FM twierdzi, że częścią tarczy antyinflacyjnej będzie też ograniczenie marż narzucanych na paliwa przez stacje benzynowe i rafinerie.

Gaz, opał czy paliwa podrożały dwucyfrowo

Tarcza antyinflacyjna to oczywiście rządowa odpowiedź na rosnącą inflację. W październiku wyniosła ona 6,8 proc., i była najwyższa od 20 lat. Ekonomiści są raczej zgodni w swoich prognozach - w najbliższych miesiącach na liczniku inflacji zobaczymy siódemkę z przodu, a niewykluczone, że nawet i ósemkę. Po szczycie w okolicach pierwszego kwartału 2022 r. tempo wzrostu cen ma być już nieco wolniejsze, choć inflacja na poziomie powyżej 3,5 proc. - tj. górnej granicy wahań celu inflacyjnego - może pozostawać jeszcze przez wiele miesięcy.

Jak wynika z nowych danych GUS za październik, w skali roku opał podrożał o ponad 18 proc., gaz o ponad 16 proc., paliwa o niemal 34 proc., prąd o niespełna 10 proc., żywność o niecałe 5 proc. To towary, o których mówi się w kontekście tarczy antyinflacyjnej. Oczywiście trzeba pamiętać, że dane GUS są obrazem zmian cen dla konkretnego koszyka. Wielu Polaków widzi lub zobaczy u siebie dużo wyższą skalę podwyżek np. gazu czy energii. 

embed
  • Więcej o tarczy antyinflacyjnej przeczytaj na Gazeta.pl
Zobacz wideo Co dalej z cenami gazu? Czopek: Może zdrożeć gigantycznie

Tarcza antyinflacyjna czy proinflacyjna?

Z planowanymi działaniami antyinflacyjnymi rząd powinien działać jednak ostrożnie i precyzyjnie. Rzeczywiście, rosnące ceny energii, gazu czy ciepła mogą wpędzić część osób m.in. w ubóstwo energetyczne. Jest zrozumiałe, że rząd chciałby takich sytuacji uniknąć.

Polityka gospodarcza powinna w jakiś sposób chronić osoby najuboższe przed drastycznym wzrostem niektórych kosztów życia

- uważa dr Jakub Sawulski, kierownik zespołu makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego

Z drugiej strony, jeśli rząd naprawdę chce walczyć z inflacją, to nie powinien jednak przesadzać z helikopterem pieniędzy dla gospodarstw domowych i skupić się na tych najbardziej zagrożonych. Zapewne bardzo wiele osób ucieszyłoby się z kolejnych transferów społecznych, ale jednak w obecnej sytuacji byłoby to jak gaszenie inflacyjnego pożaru benzyną. Skutek mógłby być odwrotny - hojna, źle skalibrowana tarcza antyinflacyjna mogłaby okazać się tarczą proinflacyjną, nakręcającą dalszy wzrost cen. 

Główną przyczyną obecnej inflacji - obok różnych problemów z łańcuchami dostaw, cenami surowców itd. - jest wysoki, popandemiczny popyt. Teraz w polityce gospodarczej chodzi o to - choć to niewygodne do powiedzenia dla polityków - żeby ten popyt zdusić. Czyli po prostu zabrać ludziom trochę pieniędzy. Jak będą mieli mniej pieniędzy do wydania, to popyt w gospodarce spadnie i ochota firm do podnoszenia cen też będzie mniejsza

- wyjaśnia w rozmowie z Gazeta.pl dr Sawulski. Zaznacza więc, że według niego optymalna polityka fiskalna powinna z jednej strony dbać np. o ochronę przed ubóstwem energetycznym, ale z drugiej strony hamować popyt gdzie indziej.

De facto takim działaniem hamującym popyt są zaordynowane przez NBP podwyżki stóp - kredytobiorcy złotowi będą płacili wyższe raty kredytów, a więc będą mieli mniej pieniędzy na inne wydatki. Ale czy w walce z inflacją rząd powinien np. wstrzymać niektóre transfery społeczne?

To byłoby bardzo trudne. Wydaje mi się wręcz, że politycznie niewykonalne. Ale powinniśmy zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, nie "dokładać nic do pieca", czyli nie wdrażać kolejnych rozwiązań, które będą stymulowały popyt. Po drugie - wstrzymać na jakiś czas niektóre inwestycje

- mówi ekonomista.

Ale rząd właśnie dorzuca do pieca

"Problem" (z punktu widzenia walki z inflacją) w tym, że rząd nie zamierza zatrzymywać się z "dokładaniem do pieca". Zobaczymy, jaki będzie kształt tarczy antyinflacyjnej, ale wiadomo już, że od początku 2022 r. w życie wchodzi reforma podatkowa w ramach Polskiego Ładu.

Dr Sawulski z PIE nie ma złudzeń - będzie ona zwiększała popyt w gospodarce, a więc działała proinflacyjnie. Choć jednocześnie zaznacza, że trudno powiedzieć, czy i kiedy wobec tego byłby dobry moment na reformę. Ta wszak mimo wszystko m.in. ogranicza skalę patologii w polskim systemie podatkowym (m.in. zredukuje, dziś bardzo wysoki, klin podatkowy dla najniższych wynagrodzeń). 

Mimo obaw wielu osób o straty na reformie, szacunki nie pozostawiają wątpliwości - ponad dwie trzecie podatników (ok. 18 mln osób) ma na zmianach zyskać. Co więcej, już po konsultacjach społecznych najpierw Ministerstwo Finansów, a potem Sejm, wprowadzili do projektu szereg poprawek, które zwiększyły koszty reformy (a więc zmniejszyły podatki i zwiększyły transfery) o ok. 10 mld zł w skali roku. 

Myślę, że gdybyśmy mieli inflację 7 proc. w lipcu, a nie w listopadzie, to byłoby mniejsze prawdopodobieństwo, że te ostatnie zmiany by przeszły

- podejrzewa dr Sawulski.

Dobrze, że nie ma pieniędzy z KPO? Nie!

Drugim działaniem antyinflacyjnym, które sugeruje ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego, jest hamowanie inwestycji publicznych przynajmniej w 2022 r. W opinii dra Sawulskiego, bez ich przystopowania mogą pogłębiać się problemy z niedoborami pracowników czy materiałów budowlanych, co podkręcałoby inflację.

Czy to zatem - paradoksalnie - dobrze, że Polska ma "szlaban" na unijne pieniądze na Krajowy Plan Odbudowy, które mają być wszak przeznaczone właśnie na inwestycje?

Nie, to akurat niedobrze. Polskiej gospodarce potrzebny jest napływ euro, aby umacniać naszą walutę. Konflikt z UE i ryzyko, że euro nie będzie do nas płynęło, osłabiają nam obecnie złotego. A to działa proinflacyjnie, bo im słabszy złoty, tym wyższa inflacja importowana, czyli np. wyższe ceny paliw na stacjach. Przykładowo, ceny ropy naftowej na świecie powoli spadają, ale nie widzimy tego na stacjach, bo osłabia nam się złoty

- wyjaśnia dr Sawulski. W kontekście walki z inflacją sugeruje więc - gdyby oczywiście konflikt z UE został zagaszony i fundusze unijne do Polski trafiły - aby prowadzić właśnie inwestycje finansowane euro z KPO, a hamować te finansowane z krajowych środków. 

Więcej o: