Tej jesieni w Polsce sporo czasu i miejsca poświęciliśmy w Polsce dyskusji o tym, ile i jak ciężko powinni pracować Polacy. Czy ciężka praca gwarantuje życiowy sukces? Czy może tylko zmarnowane zdrowie i stracony czas? Czy dzięki ciężkiej pracy wszyscy mamy równe szanse na spektakularną karierę i idący za nią dobrobyt, czy może jednak to inne czynniki o tym decydują? Między innymi na te pytania staramy się odpowiedzieć w cyklu "Przetyrani", który poświęciliśmy zarówno samej pracy Polaków, jak i temu w jaki sposób tę pracę postrzegamy i jak o niej mówimy.
Wszystkie materiały z cyklu „Przetyrani" przeczytasz tutaj i tutaj.
*****
Czy Polacy pracują za dużo? Dyskusja na ten temat przetoczyła się tej jesieni przez media tradycyjne i społecznościowe. Swój początek wzięła od sprzeczki prawnika prof. Marcina Matczaka i jednego z liderów Lewicy Adriana Zandberga. Poszło o gotowość do pracy po szesnaście godzin na dobę.
O to, jak pracują Polacy, spytaliśmy eksperta. Kazimierz Sedlak, dyrektor firmy doradztwa HR Sedlak & Sedlak specjalizującej się w rynku pracy, odniósł się też do zmian, które w najbliższym roku czekają polskich pracowników.
Więcej informacji gospodarczych przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
KAZIMIERZ SEDLAK: Jak na razie ani w Polsce, ani w innych krajach praca nie jest przymusem, a coraz częściej traktujemy ją jako ważny element naszego życia i rozwoju osobistego. W poprzednich latach byliśmy krajem na dorobku. Pracowaliśmy więcej niż w krajach wysoko rozwiniętych. Wynikało to z potrzeby nadrabiania zaległości do tzw. zachodu.
W ostatnich latach różnice te są coraz mniejsze. Według danych Eurostatu w 2020 roku pracujemy średnio przez 40,2 godziny w tygodniu, co jest wynikiem porównywalnym do większości krajów Europy. Przykładowo więcej od nas pracują Maltańczycy (41,2), Cypryjczycy (41,0), Turcy (47,5), Macedończycy (41,2), a nawet Szwajcarzy (41,8). W kontekście tych danych trudno jest mówić o kulcie nadgodzin. Można wręcz powiedzieć, że coraz bardziej cenimy sobie czas wolny i dbamy o równowagę między pracą i życiem zawodowym.
Oczywiście są grupy zawodowe czy osoby pracujące więcej, ale to wynika ze specyfiki zawodu lub preferencji indywidualnych. Przykładem takiej grupy zawodowej są lekarze. Katastrofalna sytuacja systemu opieki zdrowotnej w połączeniu z dużym zapotrzebowaniem na usługi medyczne wywindowały stawki płac w tym zawodzie i lekarze z tego korzystają. Nie należy więc się im dziwić, że pracują więcej od innych, bo z jednej strony mamy duże społeczne zapotrzebowanie na te usługi, z drugiej wysokie stawki oferowane przez instytucje są na tyle atrakcyjne, że warto zrezygnować z komfortu dysponowania czasem wolnym. Na rzecz szybszego wzbogacenia się.
Polacy stosują prosty rachunek ekonomiczny. W połączeniu ze sprzyjającą sytuacją rynkową sprawia, że wybieramy najlepsze dla nas rozwiązania i nie należy się temu dziwić.
Tak, znacznie gorzej mają pracownicy w innych zawodach. Szczególnie tych najsłabiej opłacanych. Nie mają tak dużej swobody w podejmowaniu decyzji zawodowych, więc z konieczności muszą dostosować się do tego, co oferuje rynek.
Taki jest rynek pracy. Jednym z najważniejszych czynników decydujących o zarobkach i podwyżkach jest właśnie sytuacja rynkowa, czyli zapotrzebowanie na usługi danej grupy zawodowej. Aktualnie wszyscy pasjonujemy się np. płacami informatyków, ale przewrotnie powiem: to nie ich wina, że rynek im tyle płaci i że procentowo często otrzymują dwucyfrowe podwyżki. Nie jest to również wina pracodawców, bo na pewno chętnie płaciliby mniej.
Rzeczywistość jest taka, że początkujący programista zarabia więcej niż doświadczony kierownik w innej branży. Wynika to z sytuacji rynkowej, a głównie z faktu, że osoby odpowiedzialne za edukację nie przewidziały tak dużego zapotrzebowania na tego typu pracowników.
Między innymi. Trudno oczekiwać na przykład, by ktoś oferował dwucyfrowe podwyżki pracownikom administracji. Sytuacja nie jest jednak zerojedynkowa. Pamiętajmy, że o podwyżkach nie decyduje wyłącznie sytuacja na rynku pracy, tylko zapotrzebowanie na danego specjalistę. Zdecydowanie większe znacznie ma sytuacja ekonomiczna danej firmy, jej kondycja finansowa, poziom rozwoju czy plany na przyszłość.
Tak, ale jeżeli jakaś firma ma stratę w danym roku, to raczej nie będzie oferowała podwyżek. Niezależnie od poziomu inflacji. Ponadto warto pamiętać, że o wysokości podwyżek w większym stopniu powinien decydować wskaźnik kosztów utrzymania niż wskaźnik inflacji, bo nie wydajemy wszystkich zarobionych pieniędzy na bieżące utrzymanie.
Najprościej mówiąc: bo jesteśmy inni. Niemcy, Francja czy Szwajcaria to kraje nie tylko znacznie bogatsze od nas, ale posiadające też znacznie większą wydajność pracy.
Pod względem dynamiki wzrostu płacy minimalnej na pewno zaliczamy się do czołówki w Europie i nie bardzo mamy już kogo doganiać. Z punktu widzenia społecznego jest to bardzo pożądane zjawisko, państwo powinno dbać o zapewnienie godziwych warunków życia wszystkim obywatelom. Niestety jest również druga strona medalu i tak szybki wzrost płacy minimalnej rodzi wiele problemów takich jak sztuczne spłaszczanie wynagrodzeń i wzrost roszczeń osób z wyższymi kwalifikacjami.
Czują się oni niesprawiedliwie traktowani i niedoceniani, bo ich płace rosną wolniej, a wnoszą zdecydowanie większy wkład do gospodarki. Takie sztuczne podnoszenie płac budzi również opory przedsiębiorców, bo przyczynia się do wzrostu kosztów pracy. Jeżeli towarzyszy temu większy wzrost wydajności pracy, to nie ma problemu, ale w Polsce tak nie jest i jedną z konsekwencji tego jest wzrost inflacji.
Problem nie dotyczy tylko Polaków. Większość czołowych ekonomistów świata uważa, że istnieje silny związek między wzrostem wynagrodzeń, łącznie z płacą minimalną, a inflacją. Dotyczy to szczególnie krajów z wysokim poziomem transferów socjalnych. Wprowadzanie dodatkowych pieniędzy na rynek, w pierwszym etapie pobudza gospodarkę. Niestety jest to efekt chwilowy, bo efektem odroczonym takich działań jest wzrost inflacji, co właśnie obserwujemy.
Właśnie. Nie chcę być złym prorokiem, ale wiele poważnych szkół ekonomicznych twierdzi, że raz uruchomiona spirala inflacji jest bardzo trudna do zatrzymania i będzie się coraz bardziej rozkręcać. Zatrzymanie inflacji wymaga zdecydowanych działań i determinacji władz, a tego raczej w Polsce nie jesteśmy w stanie zaobserwować.
Jeżeli firma wpadnie w kłopoty finansowe, to nie będzie jej stać na podwyżki. Obecnie gospodarka ma się w miarę dobrze, ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co będzie się działo w najbliższych miesiącach. A raz danych podwyżek zwykle nie da się cofnąć.
Problemów jest więcej niż podnoszenie wydajności pracy. Jeżeli rząd ma ambicje, aby doganiać Zachód, to zdecydowanie lepszym dla obywateli rozwiązaniem jest doganianie Europy pod względem siły nabywczej naszych pieniędzy. Patrząc na to, co dzieje się z kursem euro, franka i dolara możemy stwierdzić, że jest odwrotnie.
Każdy kraj żyje z podatków, więc są koniecznością. Podobno podatków i śmierci nie da się uniknąć. Warto jednak dyskutować o tym, co powinno być celem polityki podatkowej państwa i co robić, aby system podatkowy przyczynił się do rozwoju gospodarczego.
To, co specjaliści od prawa podatkowego, którzy mają wiele wątpliwości. Czy Polski Ład wprowadzi jakikolwiek ład do systemu podatkowego? Większość ekspertów twierdzi, że nie. Podnoszenie podatków jest stosunkowe proste, jednak zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest takie ich ustalanie, by przynosiły jak największe korzyści obywatelom i państwu, a nie możemy tego powiedzieć o Polskim Ładzie.
Obawiam się, że problemem będzie szybkość wprowadzania nowych regulacji.
Na pewno tak. Można się tylko zastanawiać, co w większym stopniu decyduje o tej presji - czy swoista polityka władz przekonujących nas, że powinniśmy zarabiać więcej, czy sam wzrost inflacji. Warto również dodać, że przyspieszenie wzrostu gospodarczego i poprawa sytuacji na rynku pracy to swoisty sygnał dla pracowników, że warto starać się o podwyżkę. Niestety inflacja połączona z wprowadzaniem Polskiego Ładu to również sygnał dla pracodawców, że w przyszłym roku mogą mieć problemy.