Polacy czekają na decyzję Urzędu Regulacji Energetyki, który zatwierdzi taryfy prądu i gazu dla odbiorców indywidualnych. Drożejące surowce na rynkach międzynarodowych, rosnące koszty uprawnień do emisji CO2, sprawiają, że obawa o poziom podwyżek jest szczególnie duża.
Media, opierając się na nieoficjalnych doniesieniach, informowały nawet, że gaz podrożeje aż o 40 proc., a prąd o 20. Przedstawiciele URE zareagowali na te twierdzenia, publikując wpis na Twitterze.
"Zdecydowanie dementujemy: Urząd jeszcze nie zatwierdził taryf na sprzedaż prądu i gazu. Tak jak zapowiadaliśmy, będziemy chcieli zrobić to do jutra, tj. do 17 grudnia właśnie po to, żeby nowe stawki mogły wejść w życie od nowego roku" - czytamy w komentarzu przedstawicieli Urzędu.
Kluczowa dla decyzji URE może być ustawa, którą parlament zajmował się w październiku. Rząd znowelizował bowiem prawo energetyczne tak, by rosnące ceny gazu "drastycznie" nie odbiły się na odbiorcach końcowych, czyli gospodarstwach domowych. Zgodnie z założeniami nowelizacji, wzrost cen zakupu gazu w trakcie obowiązywania taryfy ma być przenoszony na kolejne okresy taryfowe. A więc podwyżki mogłyby być rozłożone w czasie.
Marek Suski, który "pilotował" ustawę, zapewnił, że Polacy powinni liczyć na spadek cen. Jego zdaniem drastyczne podwyżki widoczne na rynkach międzynarodowych "powinny być krótkotrwałe".
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl
Możliwość podniesienia cen przez krajowych dostawców sugerował też Jacek Sasin, minister aktywów państwowych. - Rzeczywiście wzrost cen gazu w ciągu ostatniego roku jest gigantyczny. To jest 941 proc. od października do października, rok do roku. To zupełnie niespotykane wzrosty - wyjaśniał.
Paweł Majewski, szef Państwowego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, już jesienią ostrzegał, że w najbliższym czasie musimy spodziewać się wzrostów. - Kolejna podwyżka taryfy na gaz jest nieunikniona.