Putin jako pożyteczny idiota Bidena. "Dzięki tej wojnie USA odnoszą same sukcesy"

Grzegorz Sroczyński
Warunkiem zwycięstwa Ukrainy jest rozbicie pewnie ze trzech zgrupowań rosyjskich, okrążenie dwudziestu tysięcy żołnierzy, którzy się poddadzą. I wtedy otwiera się możliwość ograniczenia pozycji Rosji do Księstwa Moskiewskiego, co zarówno światu, jak i Rosji dobrze by zrobiło - z Robertem Kuraszkiewiczem rozmawia Grzegorz Sroczyński

Grzegorz Sroczyński: "Globalna polityka przeszła z fazy statycznej do dynamicznej" - napisałeś ostatnio. Co to znaczy?

Robert Kuraszkiewicz: Że wojna niesamowicie przyspieszyła budowę nowego świata. Rosja zaczęła inwazję głównie po to, żeby wzmocnić swoją pozycję w zmieniającej się międzynarodowej układance. Uznali, że nie mogą czekać, bo za dziesięć lat będą tylko słabsi.

Słabsi?

Kierownictwo na Kremlu to są ludzie źli, podli, być może psychopaci, ale to nie są głupcy. Pewne rzeczy wiedzą. Rosja siedzi na złożach surowców, które wraz z zieloną rewolucją energetyczną będą tracić na znaczeniu. I oni uznali, że albo teraz uzyskają status imperium w tworzącym się nowym świecie, albo nigdy. Pięćdziesiąt milionów dodatkowych Słowian - Ukraińców i Białorusinów - to dla potencjału demograficzno-industrialnego Rosji rzecz decydująca.

No ale takie myślenie, że trzeba mieć większe terytorium, więcej ludzi i wtedy się stajesz silnym państwem, to jest jakiś totalny anachronizm. Pachnie XIX wiekiem. 

Nie do końca. Można mówić, że to podejście - im więcej ludzi, tym lepiej - jest anachroniczne. Ale Rosja przechodzi przez zapaść demograficzną, starzeje się i kurczy w zastraszającym tempie. Jeśli ma w garści Białoruś i Ukrainę, to ze 150 mln ludzi robi się 200 mln. Poza tym Białorusini i Ukraińcy są nieźle wykształceni i mogą uczestniczyć w nowoczesnej gospodarce. Rosja potrzebuje ich głów i rąk do pracy. Moskwa dotąd uzupełniała braki siły roboczej emigracją z Azji Centralnej, ale - mówiąc wprost - to nie są ludzie, którzy mogą budować sektor IT. Putin uznał, że XIX-wiecznymi metodami, czyli tradycyjną wojną, jest w stanie rozbudować potencjał Rosji. Soft power zastąpił siłą militarną: tam gdzie stoi stopa żołnierza rosyjskiego, tam nasza władza jest bezpieczna.

Czyli Putin i elity rosyjskie wiedzą, że w perspektywie 30 lat po zielonej rewolucji OZE Rosja będzie trzy razy słabsza? 

Albo pięć razy słabsza. Wiedzą to. A żadnego innego pomysłu na siebie - poza byciem imperium - nie znaleźli. "Nie mamy czasu". "Teraz albo nigdy". Po dwóch miesiącach wojny rozumieją, że się pomylili, bo nie docenili siły Zachodu. 

Ale punkt wyjściowy zdiagnozowali trafnie? 

Owszem. Dlatego uważam, że Putin nie jest szalony. Wyczuł, że światowy układ sił się zmienia i uznał, że czas na wojnę. Putin w ten sposób nam bardzo dużo uświadomił. 

Co na przykład?

Przede wszystkim to, że Zachód wcale się nie kończy i nie zdycha. Przez ostatnie lata narzekaliśmy na kondycję Zachodu w tysiącach esejów i setkach książek. Teraz widzimy, że mimo wszystkich problemów mamy wspólne wartości i chcemy ich bronić. Na nowo dowiedzieliśmy się, kim jesteśmy.

Dowiedzieliśmy się, kim jesteśmy, dzięki tej wojnie?

Tak. Skonfrontowaliśmy wartości Zachodu z realnym punktem odniesienia - czyli z "ruskim mirem" - i zobaczyliśmy, czego na pewno nie chcemy. Może te nasze liberalne demokracje nie są idealne, a politycy mają sporo za uszami, ale tamto to dopiero realne piekło. 

My cały czas nie doceniamy administracji Bidena. Przecież punkt, w którym się obecnie znaleźliśmy - nie taki znowu najgorszy - to nie jest prosta matematyka, że inaczej być nie mogło. 

W jakim sensie? 

To nie jest tak, że Zachód w tej wojnie jest tylko reaktywny. Ameryka weszła do gry dużo wcześniej. Krytykujemy Zachód i USA za ślamazarność, niedostateczną odpowiedź na rosyjskie zbrodnie, a moim zdaniem ewidentnie widać, że od listopada zeszłego roku Amerykanie prowadzili konsekwentną robotę, która polegała na prowokowaniu Rosji do wojny. 

Prowokowaniu? 

"Rosjanie na pewno wejdą na Ukrainę". "Zaraz zacznie się inwazja". Takie były komunikaty Pentagonu. Chodzi mi też o te wszystkie wizyty szefów służb amerykańskich w Europie i organizowanie opinii publicznej, oswajanie jej, że wojna będzie. Amerykanie ujawniali informacje wywiadowcze, co było krytykowane: "Co oni odstawiają? Ciągle powtarzają, że Ruscy wejdą, a Ruscy nie wchodzą i się śmieją". A to była taktyka. 

Żeby wojna w końcu wybuchła?

Tak. Amerykanie, podobnie jak Kreml, uznali, że teraz albo nigdy. Wysłali komunikat Putinowi: "Zrób to, proszę bardzo. My jesteśmy gotowi". Zachowanie Amerykanów w ostatnich tygodniach przed wybuchem wojny było nastawione na zachęcanie Rosji do ataku. Rosjanie przecież postawili postulaty bezpieczeństwa związane z ich pozycją w Europie, a Amerykanie nie podjęli żadnej poważnej rozmowy. I potrafili uzgodnić z Niemcami i Francuzami czerwoną linię, której nikt nie przekroczył w rozmowach z Putinem. Patrzyłem na te dyplomatyczne tańce tuż przed atakiem i zastanawiałem się, jak Macron znosi taką pulę upokorzeń ze strony Rosjan, to były niemal publiczne zniewagi: po co z nami rozmawiasz, skoro nie masz nic do zaproponowania. Macron to znosił. I nie odpuścił ani na milimetr. 

Czyli Amerykanie też dostrzegli, że ta wojna to jakaś okazja?

Dostrzegli, że otwiera się niepowtarzalne okno możliwości, żeby Rosję osłabić. I jeśli Kreml chce iść na wojnę i własnymi rękami zrobić sobie krzywdę, to proszę bardzo, nie będziemy zniechęcać. Amerykanie prawdopodobnie podjęli tę decyzję już w listopadzie zeszłego roku, posiadali jakąś wiedzę wywiadowczą i zdecydowali, że nic Rosji nie dadzą. Żądanie Putina było konkretne: odpuśćcie Ukrainę, dajcie nam kontrolę strategiczną nad Kijowem. Amerykanie mogli na to machnąć ręką, ale odmówili. I parli do wojny. 

No dobrze, ale przecież gdyby Putin w tydzień zajął Kijów, to byłby zwycięzcą. Amerykanie wiedzieli, że Ukraina odeprze inwazję?

Nie. Tego nikt się nie spodziewał. Amerykańskie służby podawały komunikaty, że Kijów może paść w 72 godziny. 

To dlaczego Amerykanie prowokowali wojnę, w której Putin mógł wygrać?

Bo tak czy inaczej to byłaby okazja do osłabienia Rosji. Nawet jeżeli Kreml osiągnąłby cele militarne w Ukrainie, to i tak na Rosję spadłby cały komplet morderczych sankcji. Te sankcje nie są słabe! Putin nawet to mówi: "Zachód poprzez sankcje wypowiedział wojnę Rosji". I ma rację w tym sensie, że w ekonomii użyto odpowiednika bomby atomowej. W dodatku Ameryka była na to świetnie przygotowana. 

Namówiła też do tego Europę. 

Nakłoniła. 

Skala oporu ukraińskiego jest zaskoczeniem nawet dla amerykańskiego wywiadu. Najpierw Ukraińcy pokazali światu, że są gotowi walczyć, a potem w ciągu następnych dni inwazji pokazali, że są gotowi ginąć za niepodległość i za wolność. A to coś więcej, niż tylko walczyć. Amerykanie zobaczyli, że każda nowa sztuka broni ma użytkowników i wtedy fala dostaw uzbrojenia ruszyła. 

Właściwie po co Amerykanom osłabienie Rosji?

Bo traktują Rosję jako wasala Chin. Od jesieni zeszłego roku zaczęli stosować w swojej opowieści o geopolityce prostą dychotomię między światem demokracji i światem autorytarnym. Sojusz Kremla z Chinami uznali za niebezpieczny. Dla Stanów to jest wojna zastępcza, oni na przykładzie Rosji pokazują Chinom, co je może czekać, jeśli też zaczną się zachowywać nieodpowiedzialnie jak Putin. 

A z kolei Chińczycy przy pomocy Putina postanowili przetestować spójność Zachodu?

Tak. I test wyszedł na naszą korzyść. Na razie. 

Czyli Putin dla obu stron jest taką marionetką?

Owszem. Nie o niego chodzi w tej rozgrywce, tylko o rywalizację USA-Chiny.

Umiałbyś opisać kształt tego nowego świata, którego ruchy porodowe odczuwamy? 

Z punktu widzenia Kremla jego pożądany kształt miał wyglądać tak, że Rosja jest częścią nowego koncertu mocarstw. Staje się jednym z imperiów, które ma tyle samo do powiedzenia, co Chiny i USA, mimo braku realnej siły gospodarczej, braku nowoczesnych technologii, braku soft power i tego wszystkiego, co we współczesnym świecie decyduje o sile państwa.

Nie mamy tego wszystkiego, ale za to jesteśmy imperium? 

Mniej więcej o to chodziło. 

Nowy świat prawdopodobnie będzie się składać z kilku regionalnych bloków ekonomicznych, które staną się też blokami politycznymi. I prawdopodobnie zaczną się od siebie odgradzać. Myślę, że elementem napędzającym powstawanie bloków jest poczucie, że nawet duże państwa narodowe - łącznie z USA - są już za słabe, żeby stanowić jedyny punkt odniesienia. Pandemia uświadomiła rządom, że wszystkie ważne procesy ekonomiczne nie mogą być umieszczone we wrogim bloku. Nadchodzi więc koniec pewnego etapu globalizacji, co nie oznacza powrotu do lat 30. i autarkicznych państw narodowych, tylko raczej powstaną regionalne bloki ekonomiczne, które wewnątrz będą się łączyć, a na zewnątrz mocno zamykać. 

Chodzi ci o to, że w tym nowym świecie komputer czy samochód od początku do końca będą powstawać w bloku A, w bloku B albo w bloku C, a nie - jak teraz - że koła produkuje blok A, nadwozie blok B, a procesor główny blok C?

Tak. 

Czyli przez najbliższe dekady czeka nas walka o to, czy powstaną dwa bloki, trzy czy pięć?

Trochę inaczej. Stany Zjednoczone cały czas chcą tworzyć taką rzeczywistość, w której blok pod ich przewodnictwem będzie jednak ponad innymi blokami. Uważają, że mają taką misję i obowiązek - blok demokracji i wolności. A Chińczycy odpowiadają na to, że tak być nie może, że oni mają swoje uzasadnione roszczenia do pozycji globalnej i żadne państwo nie może wystawać ponad inne, czyli ponad Chiny. I szukają innych chętnych do zakwestionowania prymatu Zachodu. Zobaczymy, jakie będą przemyślenia Chińczyków po wojnie w Ukrainie. Chyba jeszcze nie wiedzą, jakie wnioski wyciągnąć. Zresztą inni też intensywnie myślą.

Kto najbardziej? 

Niemcy. To ostateczny koniec świata, jaki znali. Byli największymi beneficjentami porządku międzynarodowego, który funkcjonował od upadku Muru Berlińskiego aż do wczoraj. Dlatego tak ciężko im się z tym pożegnać. Mieli parasol bezpieczeństwa rozpostarty przez Amerykanów, a z drugiej strony budowali własną gospodarkę w oparciu o Chiny, czyli systemowego rywala Zachodu. Żyć nie umierać. 

Nie musisz marnować kasy budżetowej na zbrojenia, bo masz pełne gwarancje USA, a jednocześnie sobie handlujesz z głównym konkurentem Ameryki?

I do tego bierzesz tanie surowce od dawnego rywala z czasu zimnej wojny, czyli od Rosji. Przez 30 lat Niemcy byli wielkimi zwycięzcami globalizacji. I to się skończyło. Czy teraz Niemcy jako najsilniejsza gospodarka postawią na przekształcenie Europy w mocny regionalny blok? Czy może dalej będą jechać na gapę i robić wspaniałe deale z Chinami? To jest najważniejsze pytanie, które musi się rozstrzygnąć wewnątrz Europy. Wydaje mi się, że sprawy idą w dobrym kierunku. Takie decyzje jak inwestycja Intela w Niemczech - w Magdeburgu powstanie ośrodek badawczy i fabryka półprzewodników - to znak, że Europa zaczyna myśleć o byciu samodzielnym regionalnym blokiem, który będzie uzgadniał sprawy geopolityczne z Amerykanami. Tak czy inaczej taka Unia, jaka istniała jeszcze niedawno, już nie istnieje. Po pandemii i po inwazji Rosji na Ukrainę odeszła do historii i musi przekształcić się w coś nowego. Jeśli Europa będzie chciała odgrywać rolę istotniejszą w nowym świecie, to będzie musiała się mocniej zintegrować. I Putin absolutnie nas do tego zbliża. Bo wojna zmusiła Europę do postawienia podstawowych pytań: gdzie jesteśmy i kim jesteśmy. 

To kim?

Niemcy jeszcze tego wszystkiego nie przetrawili, potrzebują czasu. Ale wiele wskazuje na to, że nie prześpią tej okazji. Decyzje Scholza - 100 mld na wojsko - są bez precedensu. W niemieckich głowach bardzo dużo się dzieje, chociaż narzekamy, że robią dla Ukrainy za mało i za wolno. 

Jak dotąd w tej wojnie Amerykanie odnoszą same sukcesy: namówili wszystkich partnerów do zamrożenia aktywów rosyjskiego banku centralnego, co wcześniej byłoby nie do wyobrażenia, bo to łamie wszystkie święte prawa globalizacji kapitału, następuje też szybki wzrost budżetów militarnych państw Europy, co oznacza, że kiedyś sami będziemy mogli przejąć część obowiązków USA na wschodniej flance, co jest celem Amerykanów, bo oni chcą się skupić na Chinach. Przyspieszają też prace europejsko-amerykańskiej rady do spraw inwestycji i technologii, to niezmiernie ważne, bo o sile przyszłych bloków rozstrzygną kwestie nowej gospodarki cyfrowej.

Putin jako pożyteczny idiota Bidena?

Zrobił coś, co spowodowało, że Zachód nie ma wyboru - musi podjąć decyzje i stanąć w obronie własnych wartości. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to Zachód się zintegruje. Bardziej zjednoczy wobec Rosji i wobec Chin. 

Bo skoro wasal Chin - czyli Rosja - robi straszne rzeczy w Buczy, to tego samego możemy się kiedyś spodziewać po Pekinie?

Tak. Nie teraz, ale za 5 czy 10 lat, bo jeśli Putinowi wojna ujdzie na sucho, to Chiny poczują się ośmielone. Amerykanie peregrynują teraz po świecie i wahającym się krajom mogą mówić: zobaczcie, oto macie nasz blok i macie blok chińsko-rosyjski, który najeżdża sąsiadów, bombarduje, kopie masowe groby. Wybierajcie. 

Chiny mają ogromy zgryz, czy się przyznawać, że dali zgodę Putinowi. Strategicznie ta wojna dla Rosji już jest klęską - niezależnie od wyniku bitwy o Donbas. I pośrednio jest też klęską Chin. Rosjanie próbowali zbudować własną strefę wpływów, sięgając w pierwszej kolejności po dawne państwa Związku Sowieckiego. To się nie powiodło. Pytanie, czy uda się przekształcić obecną klęskę Kremla w trwałe strukturalne osłabienie Rosji. 

Strukturalne? Czyli jakie?

Musiałoby nastąpić wzmocnienie niezależności dawnych państw bloku sowieckiego. Wolna Ukraina, niezależna Białoruś, integracja Ukrainy z Zachodem, czyli członkostwo w Unii w perspektywie kilku lat. 

Do tego są potrzebne pieniądze, pieniądze i pieniądze. 

Też. Ale przede wszystkim potrzebna jest ze strony Zachodu mieszanka realizmu i odwagi. Ukraina rozstrzygnie o potencjale imperialnym Rosji, o tym, czy Rosja stanie się członkiem koncertu mocarstw. Ale elementem, który długoterminowo rozstrzygnie o sile Rosji, będzie niezależność państw Azji Centralnej: Kazachstanu, Tadżykistanu, Uzbekistanu. Jeżeli te państwa będą potrafiły zbudować własny potencjał i stać się w pełni niepodległe wobec Moskwy, to Rosja zostanie ograniczona do czegoś w rodzaju Księstwa Moskiewskiego. 

Rosji nie można lekceważyć, nawet bez Ukrainy to ciągle 150 mln ludzi i potężne bogactwa naturalne. Nie tylko ropa i gaz, ale też minerały potrzebne w gospodarce wysokich technologii. Przez najbliższych parę lat Rosja będzie dla świata wielkim kłopotem, stanie się krajem upadłym, niestabilnym gospodarczo, bo obawy inwestorów o przewidywalność Rosji nie znikną, to będzie trwało i trwało. 

Czyli ostatecznie świat idzie w kierunku dwóch bloków: Chiny-Rosja plus inni chętni kontra Ameryka-Europa plus inni chętni?

I Indie jako taki światowy symetrysta. Raz z tymi, raz z tamtymi.

Turcja?

Będzie częścią bloku zachodniego.

Iran?

Nie będzie mocarstwem. Te główne bloki muszą się budować wokół państw, które mają na tyle duży potencjał, żeby stanowić potęgi globalne. Rosja zgłaszała takie aspiracje i w Ukrainie je przegrała.

Czyli nie będzie koncertu mocarstw, czterech czy pięciu bloków równorzędnych?

Nie wiemy. Potencjał do bycia potęgą ma Europa, no i jeszcze Indie, które na razie są zainteresowane głównie sobą. Europa musi zdecydować, czy chce odgrywać rolę globalną w partnerstwie z USA. Unia taki potencjał ma, ale nie jest jasne, czy z niego skorzysta. 

Powiedziałeś, że według Amerykanów w Ukrainie toczy się wojna zastępcza. 

Tak. Bo Ameryka pośrednio walczy z Chinami. Na przykładzie Rosji pokazuje Pekinowi, na co sobie może pozwolić. Bez potencjalnego zagrożenia chińskiego, Amerykanie być może wcale by się nie zdecydowali na tę całą operację osłabiania Rosji. To jest ewidentnie zakreślanie granic dla Chin.

Czegoś się jeszcze dowiedzieliśmy dzięki tej wojnie?

Że niesamowicie rośnie znaczenie broni jądrowej. W nowym świecie będzie tej broni więcej. 

Dlaczego?

Bo dla każdego reżimu jest oczywiste, że Rosja może sobie pozwolić na to, co robi, tylko dlatego, że ma potężny arsenał atomowy. Inne kraje to obserwują i widzą, że broń atomowa gwarantuje ci bezpieczeństwo, a często bezkarność. Moim zdaniem to jeden z głównych wniosków, które z tej wojny wynikają dla polityki światowej. Chiny już przyspieszają rozbudowę swojego arsenału, bo ich obecny potencjał jest defensywny, nie gwarantuje - tak jak arsenał Rosji - wzajemnego zniszczenia. Dane wywiadowcze amerykańskie mówią, że obecnie Chiny budują ponad dwieście nowych silosów z rakietami międzykontynentalnymi i wkrótce będą dysponowały potencjałem bojowym ponad tysiąca głowic nuklearnych

Bać się czy cieszyć? 

Niby dlaczego cieszyć?

Bo w czasach zimnej wojny broń jądrowa gwarantowała pokój. Gdyby nie pewność, że w razie ataku jednej ze stron nastąpi "mutual destruction", to konflikt amerykańsko-radziecki by wybuchł na sto procent. 

Na 99 procent. Zgoda. 

No to może broń atomowa nie jest taka zła dla utrzymania pokoju?

Niestety, ta broń ma teraz inną funkcję. Raczej ośmiela, a nie powstrzymuje. 

Ośmiela?

Bez posiadania arsenału nuklearnego Rosja by nie zaczęła inwazji na Ukrainę. Bo wtedy wojska NATO po prostu by weszły na wezwanie Zelenskiego i pogoniły Rosjan. Militarna reakcja Zachodu nie nastąpiła głównie ze strachu przed wojną jądrową. Między sztabami rosyjskim i amerykańskim działa na szczęście gorąca linia, więc wszyscy mają świadomość, że to nie może się wymknąć spod kontroli. 

Z naszej rozmowy zostaną mi w głowie trzy główne rzeczy. Po pierwsze, że Putin nie jest szalony, jest złym człowiekiem, ale racjonalnym. I myśli 30 lat do przodu. 

Tak. 

Po drugie, że Stany Zjednoczone przemyślały to wszystko i weszły do gry. "Niech już wybuchnie ta wojna i niech sprawy się wyjaśnią". 

Owszem. 

A po trzecie, że my jako Zachód powinniśmy dać Putinowi jakąś drogę wyjścia z twarzą. Jakąś drabinkę mu podstawić. 

Dlaczego?

Bo ma ten atomowy guzik i przyparty do muru może go użyć.

Żadnej drabinki dla Putina. Po co? Obecnie jest już jasne, jakie na tym etapie wojny są realne cele obu stron. Rosji zależy na poszerzeniu Donbasu, bo to jedyne, na co ją stać w tej wojnie, potem może ogłosić jednostronne zawieszenie broni i wielki sukces. A z kolei celem Ukrainców jest pogonienie wojsk rosyjskich z Donbasu. Nie odważę się odpowiedzieć na pytanie, kto wygra. To są kwestie stricte militarne i dopiero po ich wyjaśnieniu wróci dyplomacja. 

No rozumiem. Ale wyobraź sobie, że Ukraina wygrywa, rosyjskie wojska muszą uciekać z Donbasu. Putin nie będzie kąsał i odpalał atomówek?

Warunkiem zwycięstwa Ukrainy jest rozbicie pewnie ze trzech zgrupowań rosyjskich, okrążenie dwudziestu tysięcy żołnierzy, którzy się poddadzą, bo oni - owszem - są skłonni walczyć, ale już nie są skłonni ginąć. No i wtedy otwiera się możliwość ograniczenia pozycji Rosji do Księstwa Moskiewskiego, co zarówno światu, jak i Rosji dobrze by zrobiło, bo może by się zajęła poziomem życia własnych obywateli i rozwojem gospodarczym, a nie planami gnębienia sąsiadów i stawania się imperium.

Ale pytałem, czy w razie totalnej klęski na Ukrainie kierownictwo rosyjskie nie zacznie odpalać atomówek w kierunku Zachodu? 

Nie zacznie. Przez chwilę też tak myślałem, a teraz widzę to inaczej. Wśród władców Rosji jest tak samo jak wśród żołnierzy rosyjskich: oni są skłonni walczyć, ale ginąć - niekoniecznie. Być może Putin w sytuacji dla niego beznadziejnej i zagnany do kąta wydałby taki rozkaz, ale czy ktokolwiek go wykona? Moim zdaniem czerwona linia dla Putina jest jasno wyznaczona zarówno przez Chiny, jak i przez rosyjski aparat władzy. W przypadku użycia broni jądrowej oni zawsze przegrywają. Wszyscy i wszystko. A kierują się logiką, a nie szaleństwem. I chciałbym się tu nie mylić. 

To co naprawdę nam grozi?

Zły pokój. 

Zły?

Taki, który niczego nie rozstrzyga. Polegałby na tym, że Rosjanie okupują rozszerzony Donbas, ogłaszają zawieszenie broni, Ukraińcy się nie mogą na to zgodzić. I takie zawieszenie broni uniemożliwia Ukrainie integrację z Zachodem 

A nie mogą wtedy Donbasu zostawić Rosji i iść dalej z Zachodem?

Nie mogą. 

Dlaczego? Bo obywatele są patriotycznie wzmożeni i Zelenskiego pogonią? "Zgodził się oddać Donbas! Zdrada!"

Nie tylko o to chodzi. Państwo ukraińskie pewnie by sobie poradziło bez ziem, które Rosjanie zajęli przed obecną inwazją - to była mniej więcej 1/3 Donbasu. Gdyby o takich sprawach mógł decydować zimny rachunek ekonomiczny, to Zelenski mógłby się z tym kawałkiem ziemi pożegnać, pewnie też pożegnać z Krymem i taka Ukraina poszłaby dalej z Zachodem. Ale jeśli Rosjanie chapną więcej - czyli cały Donbas - to już trwale podcinają szanse rozwojowe Ukrainy. Bez tych terenów byłaby państwem zbyt słabym. To trochę tak, jak II RP bez dostępu do morza. 

W tej całej układance jeszcze jedna rzecz jest cholernie ważna. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo elita Partii Demokratycznej nie znosi Putina. Oni od czasu przegranych wyborów prezydenckich z Trumpem w 2016 roku uważają, że to Putin ich okradł z tej prezydentury. I w polityce, którą prowadzi administracja Bidena, to odegrało ważną rolę.

Demokraci walcząc z Putinem walczą pośrednio z Trumpem?

Psychologicznie w ten sposób to odczuwają. 

Trochę to głupie. 

Rosja rzeczywiście próbowała ingerować w amerykańskie wybory, ale opowieści, że tylko dzięki temu Trump zwyciężył są naciągane. On zwyciężył z powodu rozmaitych frustracji amerykańskich wyborców, zwłaszcza na prowincji, i z powodu kilku dekad zaniedbań. Spychanie całej winy na "trolle Putina" pozwala Demokratom nie widzieć własnych błędów. Tak czy inaczej niechęć do Kremla jest u nich pochodną niechęci do Trumpa i dla nas to akurat dobrze. 

Jak będzie dalej? Dobrze? Źle? Jaką masz intuicję?

Wielu ludzi, z którymi rozmawiam, nieco gorszy moja postawa. A dokładniej to, że nie jestem przerażony tym, co się dzieje. 

Nie jesteś?

Ależ jestem, kiedy widzę zbrodnie w Buczy, Borodziance, Mariupolu, kiedy widzę krew przelewaną przez Ukraińców również w obronie Polski i naszego spokojnego życia. O bohaterstwie Ukrainy trzeba ciągle mówić. Ale warto też widzieć, że polityka amerykańska jest aktywna. I to nas powinno nieco uspokajać. Zachód ma całą sytuację pod kontrolą, to nie jest tak, że Putin nas totalnie zaskoczył, stoimy teraz bez majtek i próbujemy jakoś reagować. Myśmy jako Zachód jednak się do tej wojny przygotowali. To jeszcze nie decyduje o wyniku, ale daje nadzieję na wygraną. 

***

Robert Kuraszkiewicz (1968) jest historykiem i politologiem. W latach 80. działacz opozycji antykomunistycznej w Ruchu Młodzieży Niezależnej i Ruchu Młodej Polski, jeden z założycieli Zjednoczenia Chrześcijańsko Narodowego, publicysta, przedsiębiorca i menadżer. W 1998 roku był praktykantem w Center for Stragic and International Studies CSIS w Waszyngtonie, w latach 2011 – 2016 prezes Stowarzyszenia Energii Odnawialnej, potem do 2020 roku prezes Banku Pocztowego. Autor książki "Polityka Nowoczesnego Patriotyzmu" oraz "Polska w nowym świecie", stały współpracownik Nowej Konfederacji.

Więcej o: