Kryzys mieszkaniowy w Polsce trwa już wiele lat. Temat wraca w różnych odsłonach, od kredytów frankowych, przez patodeweloperkę, na zamieszaniu z WIBOR-em kończąc. Nieruchomości buduje się z pominięciem planu zagospodarowania przestrzennego, mieszkania dzieli się na mikroapartamenty, a deweloperzy przekonują, że tego przecież chcą Polacy.
Wysoka inflacja i rosnące raty kredytów, coraz mniejsza dostępność pożyczek hipotecznych i samych lokali wywołały kolejną dyskusję dot. mieszkalnictwa. Rząd jako główną broń walki z tymi problemami zaproponował pozbycie się WIBOR i zastąpienie go innym wskaźnikiem. To jednak tylko pudrowanie trupa, ponieważ ulży osobom, które już się zapożyczyły, ale nie zwiększy liczby mieszkań, co mogłoby realnie wpłynąć na ceny rynkowe.
Władze zresztą nabrały wody w usta i nie mówią o budowie mieszkań socjalnych i porażce programu "Mieszkanie Plus", w którym zamiast 100 tys. wybudowano ledwie 1,5 tys. obiecanych lokali. Rząd najwyraźniej nie widzi też dyskusji, która toczy się wokół tego tematu. Jej centralnym punktem, który najbardziej polaryzuje Polaków jest stare lokatorskie hasło "mieszkanie prawem, nie towarem".
Pierwszy raz hasło to wzbudziło zamieszanie pod koniec marca, gdy rzecznik Młodej Lewicy, Dawid Dobrogowski rzucił je na Twittera, bez żadnych objaśnień.
Sporo komentujących zinterpretowało to hasło jako element rozdawnictwa, jakoby każdemu należało się mieszkanie własnościowe. Trudno zresztą dziwić się takiemu odbiorowi. Mieszkania socjalne są w Polsce przeznaczone dla osób o najniższych dochodach. Ci, których nie stać na własny kredyt albo wynajem, wpadają w lukę czynszową. Dla mieszkań własnościowych nie ma realnej alternatywy w postaci długoterminowego najmu instytucjonalnego, więc Polacy dążą do kupna własnego m2, a w konsekwencji postrzegają ten model jako jedyny możliwy.
W gruncie rzeczy hasło "mieszkanie prawem, nie towarem" nie jest jednak kontrowersyjne - tłumaczył dr hab. Mikołaj Lewicki z wydziału socjologi UW w programie "Tak jest" TVN24.
W haśle 'prawo do mieszkania' jest tak naprawdę zawarta idea, że żyjemy w takim społeczeństwie, ładzie i ustroju, w którym nikt nie powinien być bezdomny. Chodzi o to, aby myśleć o mieszkalnictwie, które leży na barkach sektora publicznego, a nie tylko jednostek
- powiedział dr hab. Lewicki.
Jak zwrócił uwagę, jako społeczeństwo przeszliśmy etap, w którym ustaliliśmy, że "każdy ma prawo do dachu nad głową" i wpisaliśmy to do konstytucji z 1997 roku:
Art. 75. [Zaspokajanie potrzeb mieszkaniowych]
1. Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności, wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania.
2. Ochronę praw lokatorów określa ustawa.
Ponadto prawo to jest wpisane do Deklaracji Praw Człowieka, jako "prawo każdego do odpowiedniego poziomu życia dla niego samego i jego rodziny, włączając w to wyżywienie, odzież i mieszkanie" (ang. the right of everyone to an adequate standard of living for himself and his family, including adequate food, clothing and housing). Tę kwestię przybliżył m.in. socjolog Kamil Trepka na łamach Krytyki Politycznej czy Obserwator Gospodarczy w raporcie na temat mieszkalnictwa.
Jeśli więc prawo do mieszkania jest wpisane do konstytucji, pozostaje kwestia, w jaki sposób zaspokoić te potrzeby mieszkaniowe? Druga część problematycznego dla niektórych grup hasła dotyczy utowarowienia mieszkalnictwa i zdaje się być bardziej kontrowersyjna. Dotyczy bowiem jednej z głównych linii sporu między liberałami i socjalistami. Ci ostatni uważają, że państwowe interwencje są konieczne do regulacji rynku. Ci drudzy raczej rozważają państwo jako przeszkodę w rozwoju.
W społecznym konsensusie wypracowaliśmy jednak kompromis, według którego państwo powinno stać na straży przynajmniej kilku fundamentalnych dla społeczeństwa sektorów. Dr hab. Lewicki wymienił tutaj edukacje i ochronę zdrowia, a obok nich właśnie mieszkalnictwo. Co zresztą nie powinno dziwić, jeśli kwestie te są zapisane w kluczowych dokumentach dla Polski, a nawet całego świata. Nie oznacza to jednak monopolu państwa na te dziedziny życia.
Więcej informacji z kraju na stronie głównej Gazeta.pl
I tak jak obok szkół publicznych i NFZ istnieją prywatne podmioty, które zapewniają edukację i leczenie, tak państwo zapewnia mieszkania socjalne. W Polsce jednak mimo tego wciąż brakuje przynajmniej miliona mieszkań, według ostrożnych szacunków albo nawet 3 mln, według raportu HRE z 2018 roku. Rządzący zresztą doskonale zdają sobie z tego sprawę, o czym świadczy niezrealizowany program "Mieszkanie Plus". Deregulacja rynku i pozwolenie deweloperom na budowę mieszkań nie przyniosło więc poprawienia sytuacji, rynek sam nie dał rady rozwiązać niedoboru lokali w Polsce.
Na inny aspekt tego problemu zwrócił uwagę publicysta ekonomiczny Piotr Wójcik w artykule "Mieszkanie prawem? Niechby i towarem, byle nie spekulacyjnym". Coraz częściej bowiem mieszkania kupuje się jako inwestycje, bo w Polsce nie ma podatku katastralnego, który ograniczałaby taki proceder. Coraz bardziej na rynku rozpychają się też fundusze, które kupują setki mieszkań, dzięki czemu mogą potem dyktować ceny lub nawet trzymać je puste, by ich wartość wzrosła. A to zmniejsza liczbę mieszkań dostępnych dla zwykłych obywateli i winduje ceny za mkw.
Drugi raz w ciągu kilku tygodni hasło "mieszkanie prawem, a nie towarem" wywołało burzę, gdy postanowiła je omówić Alicja Defratyka w felietonie dla "Gazety Wyborczej". Oprócz danych gospodarczych, ekonomistka omówiła mity o charakterze socjoekonomicznym dotyczące rynku mieszkalnictwa w Polsce. Artykuł podsumowała wnioskiem, że w Polsce brakuje mieszkań.
[...] Konieczne jest również promowanie rozwiązań zachęcających do wynajmu, a nie dążenia za wszelką cenę do kupowania mieszkania na własność
- napisała Defratyka. Ani w swoim felietonie, a nie w wystąpieniu w TVN24 nie pokusiła się jednak o zaproponowanie rozwiązań, które miałyby ten wynajem promować.
Jednym z takich rozwiązań może być budowa mieszkań socjalnych i wprowadzenie długoterminowego najmu. W Polsce wg danych GUS jest ich 642 tys., co daje 4 proc. wszystkich lokali mieszkalnych. W 2010 roku stosunek ten był dwa razy wyższy i wynosił 8 proc. wg. danych Housing Europe. Dla porównania, z raportu "The State of Housing in the EU 2021" wynika, że mieszkania socjalne stanowią w:
W połowie krajów z tej listy mieszkalnictwo socjalne stanowi 10 proc. lub więcej rynku, jest więc jego ważnym elementem. Ale nawet w Niemczech, gdzie mieszkań socjalnych jest stosunkowo mniej, własność jest mniej popularna niż u nas. Jak podaje sama Defratyka, w Niemczech 50 proc. osób wynajmuje lokal, druga połowa żyje w mieszkaniach własnościowych. W Polsce w lokalach prywatnych mieszka 85,6 proc. Średnia dla Europy wynosi około 70 proc.
Budowy mieszkań socjalnych domaga się Lewica, które chciała włączyć ten postulat do Krajowego Planu Odbudowy. Partia dążyła do tego, by w ciągu 10 lat wybudować ze środków budżetowych 70 tys. mieszkań. To ugrupowanie, które jest głównym orędownikiem hasła "Mieszkanie prawem, nie towarem".
Alicja Defratyka uważa jednak, że ta idea jest wrogiem naprawy rynku mieszkaniowego w Polsce i stanowi przeszkodę w zwiększaniu liczby lokali na wynajem. Jak podkreśla, w Polsce istnieje kult własności, który hasło "mieszkanie prawem, nie towarem" - jej zdaniem - niepotrzebnie umacnia, mimo że Lewica wyraźnie zaznacza, że chodzi jej o mieszkania na wynajem.
Nie uda się jednak tego zrealizować [zwiększyć liczby mieszkań pod wynajem - red.], jeśli będzie się spłycało dyskusję do hasła „mieszkanie prawem, a nie towarem" i budowało narrację wyłącznie wokół mitów padających na podatny grunt, a które mają niewiele wspólnego z danymi
- mówi Defratyka. Piotr Wójcik w artykule "W Polsce nie ma kultu własności" zwraca jednak uwagę, że własność nie była wyborem Polaków, a jedyną możliwością którą z góry im narzucono. "Najwyraźniej red. Defratyka ocknęła się na początku drugiej dekady XXI wieku, w wyniku czego nie wie, skąd się wzięła ta powszechność własności w postkomunistycznym państwie. Wcale nie dlatego, że Polacy i Polki, niczym neofici kapitalizmu, tak pokochali własność, że rzucili się na wyścigi kupować mieszkania, lecz z powodu procesu uwłaszczenia się na zasobie mieszkaniowym z czasów PRL i prywatyzacji mieszkań komunalnych oraz spółdzielczych". I podaje dane, wg, których tylko 12 proc. Polaków mieszka w lokalach własnościowych. W Słowacji 20 proc., w Czechach 22 proc. a w Niemczech 25 proc.
Defratyka wyjaśniała też w TVN24, że młodzi Polacy są roszczeniowi, bo sytuacja na rynku mieszkaniowym nie jest tak tragiczna, jak się ją przedstawia. Zapotrzebowanie na mieszkanie jest jednak ogromne. Mimo że budujemy najwięcej mieszkań od lat 70. to popyt na nie wciąż winduje ceny w górę, do rekordowych poziomów. Defratyka w programie "Tak jest" zwróciła uwagę, że jednocześnie w Polsce szybko rosną pensje. Dr hab. Lewicki w odpowiedzi przytoczył statystyki OECD, z których wynika, że mimo wyższych wynagrodzeń dostępność mieszkań i kredytów hipotecznych się zmniejsza. Z kolei wspomniany już Piotr Wójcik przywołuje dane NBP z których wynika, że za średnią pensję można było w 2016 roku kupić 0,85 mkw, a dziś 0,7 mkw. W Łodzi siła nabywcza pensji względem mieszkań spadła z 1,05 mkw, do 0,85 mkw, a w Krakowie z z0,85 do 0,7 mkw. W Gdyni od 2014 z 0,9 mkw do 0,65 mkw.
Defratyka powiedziała też, że w odpowiedzi na swój artykuł zebrała sporo hejtu, głównie od "roszczeniowych studentów". Gdy w marcu po raz pierwszy rozgorzała dyskusja na temat mieszkania jako prawa, argument dot. roszczeniowych Polaków skrytykował aktywista Xavier Woliński, który zajmuje się także publicystyką na profilu Wolnelewo. Zwraca uwagę, że tego rodzaju argumenty mają długą tradycję i choćby w latach 90. lansowano związane z nimi pojęcie "homo sovieticus". Woliński podkreśla, że "mieszkalnictwo społeczne, komunalne, spółdzielcze to nie jest żaden wymysł PRL, tylko zjawisko występujące na całym świecie, także w przedwojennej Polsce".
Odwoływanie się do roszczeniowości często krytykuje również Tomasz Markiewka, filozof, publicysta i autor książek. W książce "Gniew" tłumaczy, że w czasach transformacji gospodarczej używano tego rodzaju argumentacji, by zdyskredytować tę część społeczeństwa, która domagała się lepszych reform niż te przeprowadzone przez Balcerowicza. Reform, które doprowadziły do skokowego wzrostu bezrobocia w III RP.