Chodzi o kupony o łącznej wartości 78 mln dolarów od obligacji o terminie zapadalności w 2023 r. i 2028 r. Płatności powinny zostać zrealizowane 18 kwietnia. Tak się jednak nie stało i już wówczas rząd Sri Lanki informował, że nie będzie w stanie wywiązać się z tego zobowiązania nawet z opóźnieniem.
Formalnie jednak zanim agencje ratingowe uznają kraj za niewypłacalny, dają mu jeszcze 30 dni okresu karencji. To trochę jak z ratą kredytu - teoretycznie powinniśmy ją zapłacić w terminie, ale jeśli spóźnimy się kilka dni, to wielkich problemów z tego nie będzie.
Cudu jednak nie było. 30-dniowy okres karencji dla Sri Lanki minął w środę 18 maja i państwo oficjalnie staje się bankrutem. Oczekuje się, że agencje ratingowe wkrótce oficjalnie to potwierdzą, choć na razie (pytane o to przez BBC) nie dają jasnej odpowiedzi.
Już pod koniec kwietnia agencja S&P poinformowała o ścięciu ratingu Sri Lanki dla zagranicznego zadłużenia do poziomu tzw. selektywnej niewypłacalności. Zaznaczała przy tym, że nie przewiduje, aby przeterminowane płatności zostały zrealizowane w okresie karencji (tj. do 18 maja) i w takim wypadku po upływie tego terminu może obniżyć rating Sri Lanki do poziomu D, czyli najniższego - po prostu niewypłacalności.
Gwoli wyjaśnienia - sam fakt ogłoszenia niewypłacalności nie pociąga za sobą jakichś natychmiastowych, kluczowych konsekwencji. Jest natomiast potwierdzeniem dla inwestorów - którzy jeszcze mogliby być zainteresowani nabyciem długu Sri Lanki - fatalnej sytuacji i wiarygodności finansowej państwa.
Jak informuje agencja Bloomberga, władze Sri Lanki prowadzą rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym ws. planu ratunkowego. Według wcześniejszych informacji oczekują ok. 4 mld dolarów w tym roku w celu poradzenia sobie z kryzysem. W środę poinformowano, że władze pozyskały 160 mln dolarów w ramach wsparcia z Banku Światowego.
Władze Sri Lanki mają prowadzić też rozmowy z wierzycielami ws. restrukturyzacji zadłużenia. Jak zapowiedział w czwartek szef lankijskiego banku centralnego Nandalal Weerasinghe, bez tego wywiązywanie się z płatności nie będzie możliwe. Mówił o "prewencyjnej niewypłacalności".
Mogą być różne techniczne definicje. Może to być rozważane jako bankructwo. Nasze zdanie jest bardzo jasne. Dopóki nie dojdzie do restrukturyzacji zadłużenia, nie będziemy w stanie go regulować
- mówił Weerasinghe.
Sri Lanka pogrążyła się w chaosie m.in. z powodu rosnącej inflacji. Według Weerasinghe w najbliższych miesiącach może ona dojść do 40 proc. Waluta kraju tonie - za dolara płaci się obecnie ok. 360 rupii lankijskim wobec ok. 200 jeszcze na przełomie lutego i marca.
Kraj został dotknięty przez kryzys gospodarczy, brakuje twardej waluty koniecznej przy imporcie towarów. Sri Lanka mierzy się z poważnymi niedoborami podstawowych produktów, takich jak np. leki, sprzęt medyczny i paliwo. Minister energetyki przyznał w środę, że władze nie mają z czego zapłacić za import paliwa.
Wcześniej w poniedziałek nowy premier kraju Ranil Wickremesinghe przyznawał, że zapasy benzyny starczą na jeden dzień, a "najbliższe miesiące będą najtrudniejszymi w naszym życiu". Wickremesinghe przyznawał też w ostatnich dniach, że bank centralny będzie musiał dodrukowywać pieniądze na wypłaty dla sektora publicznego. Nie wykluczał też konieczności prywatyzacji państwowych linii lotniczych.
Na ulicach od tygodni odbywają się antyrządowe protesty. To w ich następstwie rząd zdecydował, że woli wstrzymać się ze spłatą zadłużenia zagranicznego, ale starać się zachować gotówkę na podstawowe towary.
Był to jeszcze rząd premiera Mahindy Rajapaksy. Ten zrezygnował jednak z funkcji w zeszłym tygodniu po brutalnych starciach między zwolennikami rządu a jego przeciwnikami, w wyniku których zmarło w sumie dziewięć osób, a ponad 300 zostało rannych. Brat Mahindy Rajapaksy - Gotabaya Rajapaksa - jest obecnie prezydentem Sri Lanki.
Do kryzysu gospodarczego i wybuchu inflacji w Sri Lance doprowadzić miały m.in. pandemia koronawirusa, wzrosty cen ropy naftowej oraz nieodpowiedzialna polityka fiskalna władz.