W nocy 20 kwietnia w należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej kopalni w Pawłowicach doszło do tragedii. W dwóch wybuchach zginęło wtedy dziewięć osób - górnicy oraz ratownicy górniczy, którzy po pierwszym wybuchu metanu ruszyli z pomocą poszkodowanym. Cztery osoby zginęły w kopalni, a kolejnych pięć zmarło w szpitalu. Siedmiu osób wciąż nie odnaleziono.
We wtorek odbyła się konferencja prasowa władz kopalni Pniówek. - Moralnym obowiązkiem kopalni jest otoczenie rodzin poszkodowanych górników i ratowników opieką. JSW dokłada wszelkich starań, aby proces ten przebiegał sprawnie, bez opóźnień. Uruchomiliśmy szereg działań pomocowych dla rodzin - powiedział Aleksander Szymura, dyrektor pracy kopalni Pniówek. Jak dodał, chodzi m.in. o sprawy związane z pogrzebem, zapomogi oraz pomoc psychologiczną. - W moim obowiązku leży sprawa powiadamiania rodzin: zapukać do drzwi kiedy i powiedzieć: tata z pracy nie wróci czy mąż. I z tego obowiązku wywiązałem się w stu procentach
- Ci pracownicy [zaginieni - red.], nasi koledzy górnicy są traktowani jako dalej zatrudnieni w JSW na stanowiskach pracy. Są opłacani jakby byli w pracy przez osiem godzin na stanowisku pracy przez 31 dni w miesiącu - poinformował Aleksander Szymura.
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Żony ratowników, którzy zginęli, usiłując pomóc górnikom, zarzucają władzom kopalni m.in. to, że nie zostały poinformowane o wypadku. - Nikt z kopalni do mnie nie zadzwonił. Dowiedziałam się pocztą pantoflową. Musiałam sama do tego dojść - powiedziała pani Karina w rozmowie z TVN24. - Boję się, że znowu ktoś dostanie to samo - podkreśliła i dodała, że gdyby nie jej determinacja, to być może "nadal czekałaby na męża z obiadem". - Zakrywali się procedurami, a jak już przyszła osoba, która mogła nam coś powiedzieć, to dostałam informację od jednego z dyrektorów, że miał konferencję prasową, wszystko powiedział i żeby sobie w telewizorze włączyć - przekazała.
Dyrektor pracy kopalni Pniówek odniósł się również do tych zarzutów. - Chciałbym zdementować pojawiające się w mediach informacje, one są nieprawdziwe, związane z pomówieniami, że dyrekcja kopalni odsyła do mediów, żeby sobie panie znalazły odpowiedź, co się dzieje z ich mężami. To nie jest prawdą. Nigdy bym tak nie postąpił w stosunku do osób, które cierpią i mają traumę, nie odsyłałbym w sposób arogancki do mediów - podkreślił.
Dodał, że w sytuacjach ekstremalnych mogą się zdarzyć potknięcia i przeprosił osoby, które poczuły się urażone. - Nie będzie się to powtarzało, to jest też nauka dla nas - zaznaczył.
Aleksander Szymura stwierdził również, że pracuje w zarządzie kopalni już 22 lata, przeżył 18 wypadków i "nigdy by tak wdowy nie potraktował". Podkreślił, iż przypuszcza, że jego słowa mogły zostać źle zinterpretowane. - Ta pani to po prostu błędnie zinterpretowała. Może w ferworze rozmów była jakaś informacja dotycząca mediów, ale ona to źle odebrała - wyjaśniał. Dodał również, że kopalnia mogła mieć w bazie nieaktualne telefony i adresy górników, dlatego informacja o wypadku szybciej mogła rozchodzić się pocztą pantoflową.