Dziewiątą podwyżkę stóp procentowych z rzędu zaordynowała w środę Rada Polityki Pieniężnej. Główna stopa NBP powędrowała do poziomu 6 proc. (z 0,10 proc. jeszcze na początku października 2021 r.).
Oczywiście w ślad na stopą referencyjną NBP idzie stawka WIBOR, na której bazuje oprocentowanie kredytów mieszkaniowych. A w zasadzie nawet nie idzie "w ślad", ale wyprzedza podwyżki stóp przez RPP. Obecnie stopa WIBOR 3M wynosi 6,76 proc., jest więc o 0,76 pp. wyżej od głównej stopy NBP. Taki "normalny" rozdźwięk pomiędzy tymi stopami to zwykle ok. 0,1-0,3 pp., teraz jednak WIBOR jest wyżej, bo uwzględnia w sobie nie tylko minione decyzje RPP, ale także przewidywania rynku co do kolejnych.
A to, że stopy jeszcze będą rosnąć, jest pewne. Wprawdzie w czwartek prezes NBP Adam Glapiński dawał znać, że jesteśmy "bliżej końca podwyżek niż dalej", to jednak ekonomiści i inwestorzy zwykle przewidują, że do jesieni główna stopa NBP doszlusuje do ok. 6,5-7,5 proc. (a WIBOR ustabilizuje się na nieznacznie wyższym poziomie).
Oczywiście rosnący WIBOR to rosnące raty kredytów. Bardzo wiele zależy tu od ich warunków oraz momentu zaciągnięcia (te nowe, z jeszcze z bardzo długim horyzontem spłaty, są bardzo wrażliwe na podwyżki stóp; z kolei te, do których spłaty już relatywnie blisko, reagują na podwyżki znacznie mniej), niemniej wzrost rat dla setek tysięcy gospodarstw domowych jest bolesny.
Przykładowo, rata kredytu na 400 tys. zł na 25 lat zaciągniętego w styczniu 2021 r. przed podwyżkami stóp wynosiła ok. 1740 zł, a przy obecnym WIBOR-ze to już ok. 3230 zł, czyli niemal dwa razy tyle (blisko 1500 zł więcej). Gdyby WIBOR doszedł w okolice 7,5-8 proc., to rata podskoczyłaby jeszcze o ok. 200-300 zł, do ok. 3420-3550 zł.
To są już kwoty, które czasem mogą pożerać zdecydowaną większość albo i całość wypłaty jednego z kredytobiorców (zwykle kredyty mieszkaniowe zaciągają małżeństwa lub pary). W kwietniu br. przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 6626,95 zł, czyli ok. 4760 zł "na rękę". Porównując tę kwotę do rat powyżej, można już mówić o ok. 70-75-procentowym obciążeniem ratą, a pamiętać przecież trzeba o wielu ograniczeniach miary przeciętnego wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw (m.in. że nie obejmuje budżetówki czy firm do 9 osób - w których często płace są niższe; czy że dane są zawyżane przez najwyższe płace, a mniej niż średnią krajową zarabia około dwóch trzecich pracowników).
Płaca minimalna netto wynosi w tym roku w Polsce 2364 zł. Taka kwota kilka miesięcy temu z naddatkiem wystarczała na ratę modelowego kredytu powyżej. Dziś wystarczyłaby na nieco ponad 70 proc. raty.
Podobne wyliczenia pokazali ekonomiści z Biura Maklerskiego banku Pekao. Jak policzyli, dziś rata kredytu dla średniej ceny mieszkania (na rynku pierwotnym z siedmiu największych miast w Polsce) stanowi już 63 proc. średniej wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. To najwięcej od ponad 12 lat. Jeszcze rok temu ta relacja wynosiła 35 proc.
Raty stają się dla części rodzin poważnym problemem. Tym bardziej że przecież dotykają je także inne problemy - wzrost cen paliw, żywności, węgla, energii itd. Dostrzegli to rządzący i postanowili pomóc, choć nie każdy by się zgodził, że zrobili to udolnie.
W każdym razie w czwartek Sejm - niemalże jednogłośnie (445 głosów za przy siedmiu przeciw i jednym wstrzymującym się) - przyjął projekt ustawy zakładający m.in. wsparcie dla kredytobiorców. Jej najważniejszym punktem - przynajmniej w krótkim horyzoncie - są tzw. wakacje kredytowe.
Rozwiązanie jest kontrowersyjne - i to nie tylko opinia sektora bankowego, ale także m.in. Narodowego Banku Polskiego, przedstawicieli Komisji Nadzoru Finansowego czy ekonomistów. Zakłada bowiem bardzo szeroki dostęp do tego narzędzia - nie tylko kredytobiorców, którzy mają realny problem ze spłatą zobowiązań, ale też tych, którzy opływają w luksusy i wzrost raty spokojnie mogą przełknąć. Jedyne wyłączenie jest takie, że z wakacji nie skorzystają osoby, które kupiły mieszkanie na kredyt w celach inwestycyjnych czy pod wynajem (nie na własne potrzeby mieszkaniowe).
Teraz projektem ustawy zajmie się Senat, potem będzie musiał podpisać go jeszcze prezydent. Ale wygląda na to, że rozwiązanie wejdzie w życie i to już szybko - rząd planuje, że od sierpnia br.
Na wakacje kredytowe będzie można wysłać po dwie raty kredytu w trzecim i czwartym kwartale br. (czyli de facto w drugiej połowie roku trzeba by zapłacić tylko dwie) oraz po jednej w każdym kwartale 2023 r. Rozwiązanie ma być bezkosztowe, a o opuszczone raty wydłużony zostanie okres spłaty, więc zapłaci się je dopiero np. za 10, 20 czy 30 lat.
Oznacza to, że gdyby rata modelowego kredytu doszła od lipca br. np. do 3,4 tys. zł (i - hipotetycznie - na takim poziomie pozostała do końca 2023 r.), to w drugiej połowie 2022 r. kredytobiorca musiałby łącznie wyłożyć 6,8 tys. zł, a nie 20,4 tys. zł w scenariuszu bez wakacji. W całym 2023 r. obciążenie budżetu domowego ratami wyniosłoby 27,2 tys. zł, a nie 40,8 tys. zł. Łącznie rozwiązanie przez półtora roku zostawiłoby w kieszeni posiadacza takiego kredytu więc ponad 27 tys. zł.
Eksperci widzą w "rządowych" wakacjach kredytowych okazję i de facto część z nich wskazuje, że pewne korzyści osiągną dzięki nim także osoby, które spokojnie wszystkie raty mogliby dalej uiszczać. Chodzi bowiem o to, że dziś często (szczególnie w przypadku relatywnie niedawno zaciągniętych kredytów) lwią część raty - 70, 80, czasem i 90 proc. - stanowią odsetki, a nie część kapitałowa, która realnie spłaca zadłużenie w banku. Jeśli oszczędności z tytułu opuszczonych rat się odłoży (jeszcze np. lokując je na lokacie 5 proc.), to potem tymi środkami będzie można nadpłacić kredyt - czyli o tę kwotę zmniejszyć kapitał kredytu.
Każdy, kto ma kredyt hipoteczny i IQ powyżej tostera, powinien skorzystać z wakacji kredytowych. To jest nic innego jak darmowy kredyt. Nawet jak ktoś ma pieniądze na obsługę kredytu, to powinien z wakacji skorzystać, a środki wpłacać zamiast na kredyt, np. na konto oszczędnościowe. Wszystkim to doradzam i wszyscy będą zarabiali
- mówił dosadnie w piątek w RMF FM ekonomista Bogusław Grabowski, były członek Rady Polityki Pieniężnej. Zaznaczał jednak, że sektor bankowy będzie tym rozwiązaniem "niesamowicie uderzony". Zdaniem ekonomisty, będzie to powodowało mniejszą zdolność banków do udzielania kredytów w przyszłości.
Rząd chce być dobrym wujkiem i kosztem sektora bankowego chce rozdawać pieniądze. Ale to nie jest kosztem sektora bankowego tylko kosztem nakładów inwestycyjnych i kredytów hipotecznych w przyszłości
- przekonywał Grabowski.
Narodowy Bank Polski oszacował koszty dla banków z tytułu wakacji kredytowych (przy założeniu, że skorzystaliby z nich wszyscy kredytobiorcy) w latach 2022-2023 na kwotę nawet 20 mld zł. To ponad dwa razy więcej, niż wyniósł zysk sektora bankowego w 2021 r.
Z punktu widzenia kredytobiorcy jest jedna wątpliwość, która nie została jeszcze całkowicie rozstrzygnięta. Chodzi o wpływ skorzystania z wakacji na zdolność kredytową przy ubieganiu się w przyszłości o kolejne zobowiązania. Zdaniem ekspertów, a nawet samych banków, opinie są w tym zakresie na razie podzielone.