Wysokie ceny paliwa, inflacja oraz trwająca ponad dwa lata epidemia COVID-19 mogą przynieść paraliż na lotniskach. Linie lotnicze i porty nie zdołały jeszcze bowiem odbudować kadry zwolnionej w wyniku pandemii COVID-19. - W krótkim przedziale czasu, od momentu, gdy przez pandemię nigdzie nie mogliśmy latać do chwili, w której wróciliśmy do stanu z rekordowego roku 2019. Nagle okazuje się, że ta chęć podróżowania jest duża, że duże lotniska, tzw. hubowe, takie jak Schiphol w Amsterdamie czy Heathrow w Londynie, korkują się - mówił w środowym "Studiu Biznes" Paweł Kunz, ekspert podróżniczy. Według niego w tym sezonie wakacyjnym warto zapomnieć o starej zasadzie, która nakazuje pojawienie się w porcie lotniczym co najmniej dwie godziny przed odlotem. Posłuchaj fragmentu rozmowy.
W Wielkiej Brytanii kilkadziesiąt połączeń odwołały m.in. linie easyJet. Na całym kontynencie tylko w ubiegłą niedzielę odwołano 200 lotów, przez co tysiące pasażerów nie dotarło do celu. Najwięcej problemów odnotowano w porcie Gatwick, gdzie samoloty uziemiły też linie Wizz i British Airways.
Rory Boland, ekspert magazynu "Which?" za paraliż lotnisk wini cięcia kosztów. - Najczęstszą przyczyną zakłóceń w lotach jest personel - stwierdził. - Dlaczego tak wiele osób zostało zwolnionych w trakcie pandemii? - pyta. Jego zdaniem linie lotnicze mogły nie docenić, jak bardzo Europejczycy zatęsknili za podróżami lotniczymi. Eksperci wskazują też na niskie zarobki - personel na dużym brytyjskim lotnisku zarabia mniej niż w supermarkecie.