Na razie mamy 13,9 proc. w maju, najwięcej od 24 lat, ale to nie jest jeszcze maksymalne tempo wzrostu cen, jakie nas czeka. Eksperci zakładają, że inflacyjny szczyt mamy przed sobą, także eksperci z Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE), publicznego think tanku, którzy pokazali swoje najnowsze prognozy gospodarcze.
Według PIE, inflacja w czerwcu i lipcu przekroczy 14 proc., a najwyższego poziomu sięgnie w sierpniu, kiedy wyniesie 15,8 proc. Średnio w całym tym roku wynieść ma 13,2 proc. W przyszłym nie będzie już dwucyfrowa, ale nadal wysoka - ekonomiści z PIE prognozują średnioroczny wskaźnik na 8,6 proc., choć w poszczególnych miesiącach na początku 2023 r. zobaczymy jeszcze nawet ponad 14 proc.
A te prognozy i tak zakładają, że wciąż funkcjonować będzie niższy VAT i akcyza w ramach tzw. tarcz antyinflacyjnych (żywność, paliwa, energia). Polski Instytut Ekonomiczny spodziewa się, że rząd zdecyduje odwołać tarcze dopiero w 2024 roku. I wtedy ten ruch podbije wskaźnik cen o około 2,5 pkt proc. - inflacja ma wynieść średnio 4,5 proc. To już znacznie mniej niż obecnie, ale nadal wyraźnie powyżej zarówno środka celu inflacyjnego NBP (2,5 proc.), jak i górnej granicy odchyleń od tego celu (3,5 proc.).
Do tego, co może zrobić polski bank centralny jeszcze wrócimy, na razie przyjrzymy się jeszcze samym cenom z prognozy PIE. Zanim inflacja zacznie spadać, będzie nadal rozlewać się szeroko. Nawet 70 proc. cen w tym roku ma rosnąć o ponad 5 proc. Szczególnie wyraźnie w górę iść mają ceny żywności i energii. W najbliższych dwóch latach żywność ma drożeć o ponad 10 proc., najmocniej w przypadku produktów zbożowych i mięsa, co jest skutkiem rosyjskiej wojny w Ukrainie. Ceny żywności w Europie podbijać może susza, która obniży plony. W zbiory obniżać może też kwestia dostępności i cen nawozów - Rosja to największy globalny eksporter nawozów azotowych, a Białoruś potasowych, a obu tych państw dotykają sankcje Zachodu.
W przypadku energii też nie ma dobrych wiadomości. "Szanse na spadek cen surowców energetycznych na światowych rynkach są niewielkie' - piszą eksperci PIE w swojej analizie. Ich zdaniem ceny ropy naftowej będą stabilizować się w okolicach 105 dolarów za baryłkę (obecnie to okolice bliżej 120 dolarów). To, w połączeniu z efektami wojny w Ukrainie, oznacza wysokie ceny paliw. Ale drogi - i droższy - będzie także gaz. Polski Instytut Ekonomiczny spodziewa się "kolejnych wysokich" podwyżek taryf gazowych, które zatwierdza Urząd Regulacji Energetyki.
A rosną nie tylko ceny żywności i energii (czyli te najbardziej zmienne), ale i inflacja bazowa, która, mimo że będzie się zmniejszać, zostanie na wysokim poziomie. Tutaj w górę mogą iść ceny towarów przemysłowych, słabiej zaś drożeć mają usługi.
Więcej wiadomości z gospodarki na stronie głównej Gazeta.pl>>>
Co z działaniami polskiego banku centralnego? PIE spodziewa się, że główna stopa w Polsce wzrośnie docelowo w tym cyklu do poziomu 6,5 proc. To oznacza, że RPP podniesie stopy procentowe jeszcze tylko raz, w lipcu, o 50 punktów bazowych. Ich zdaniem, efekt osłabiający konsumpcję, podbijającą inflację, zapewne wywarły i będą wywierać już dotychczasowe podwyżki stóp. Wskazywać mogą na to na razie na przykład sygnały z rynku kredytowego - liczba chętnych na kredyty hipoteczne spadła o połowę.
Według ekonomistów PIE, dalsze silne zacieśnianie polityki monetarnej (czyli podnoszenie stóp) mogłoby już negatywnie wpływać na spłacalność hipotek (na razie tego nie widać). Oczywiście, nie jest tak, że sytuacja nie może się zmienić. Jesienią i zimą zobaczymy zapewne już oddziaływanie wzrostu kosztów energii dla gospodarstw domowych (ogrzewanie, energia elektryczna, gaz). W sierpniu i tak posiedzenia decyzyjnego RPP nie ma.
Jeśli NBP zdecyduje się zakończyć niedługo cykl podwyżek stóp (co zdawał się sugerować prezes banku Adam Glapiński w czasie ostatniej konferencji prasowe), zrobi to w ciekawym momencie. Duże banki centralne świata dopiero zaczynają się rozkręcać, lub wręcz dopiero zaczynają działać. Dziś, w środę 15 czerwca, stopy najpewniej podniesie amerykański Fed, i to znacznie mocniej, niż spodziewano się tego jeszcze tydzień temu, zanim poznaliśmy gorsze od spodziewanych dane dotyczące inflacji w Stanach Zjednoczonych. Także Europejski Bank Centralny w lipcu ma rozpocząć cykl podnoszenia stóp (główna jest tam teraz ujemna).
Polski Instytut Ekonomiczny poza tym prognozuje, że w 2022 r. polska gospodarka urośnie o 4,8 proc. Nieźle, zważywszy na znacznie bardziej ponure oczekiwania, które pojawiały się zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie. Okazało się, jak zaznacza PIE, że przemysł radzi sobie lepiej, niż się spodziewano, a do tego doszedł dodatkowy popyt spowodowany napływem ukraińskich uchodźców. To było i będzie widoczne w danych za pierwsze dwa kwartały tego roku, kolejne będą już słabsze. Spadnie i popyt, i to, co napędziło 8,5 proc. wzrostu w pierwszych trzech miesiącach tego roku - zapasy firm.
W przyszłym roku PKB Polski ma wzrosnąć już słabiej, o 3,5 proc. Wtedy zobaczymy też pozytywny wpływ na inwestycje środków z Krajowego Planu Odbudowy - dorzucą około 1 punkt procentowy do wzrostu gospodarczego.
Prognozy dla rynku pracy są słodkawo-gorzkie. Słodkawe dla części pracowników, bo według PIE w tym roku pensje wzrosną średnio o 13,2 proc. (czyli w zasadzie podobnie jak ceny konsumpcyjne), a w przyszłym o około 10,1 proc. (a inflacja średniorocznie o - przypomnijmy 8,6 proc.). Pracowników też wciąż brakuje, więc pracodawcy są skłonni o nich walczyć wyższymi wynagrodzeniami. Nie bardzo pomogą tutaj przybysze z Ukrainy - obecnie to w większości kobiety z dziećmi, które zmniejszą presję płacową tylko w niektórych branżach. "Skala niedoborów jest obecnie jedną z wyższych na tle państw Unii Europejskiej, co sprzyja utrwalaniu się spirali płacowo-inflacyjnej" - piszą eksperci Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Ich zdaniem, do połowy przyszłego roku możemy oglądać dwucyfrowe wzrosty płac.
Podsumowując: według Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w gospodarce zobaczymy spowolnienie, choć nie będzie ono głębokie. Mocno za to nadal będą rosnąć ceny, zwłaszcza żywności i energii, choć nie tylko. Dorzucać się do niej będzie też presja płacowa z rynku pracy.