Mariusz Marszałkowski, BiznesAlert.pl: Węgla grubego i średniego, z którego korzystają elektrociepłownie i mieszkańcy domów jednorodzinnych, potrzeba rocznie ok. 13 mln ton. Jakieś 2 mln ton tego typu węgla wydobywa się w polskich kopalniach. Pozostałe 10-11 mln ton musimy sprowadzić z zagranicy. Dotychczas 9 mln ton kupowaliśmy w Rosji. Teraz trzeba znaleźć alternatywę.
Szacuje się, że dziś brakuje nam między 2 a 4 mln ton, o ile wierzymy informacjom rządu, wedle których zakontraktowaliśmy 7 mln ton.
Rząd szuka kolejnych kontraktów - głównie w Kolumbii, Afryce i Australii. Ale stworzenie nowej siatki połączeń nie jest łatwe. Szlaki transportowe łączące nas z Rosją były proste i tanie. Węgiel dowoziły tamtejsze koleje, w ostatnich latach oferowały dużo zniżek i to motywowało do zakupu. Teraz trzeba szukać innych dróg.
Myślę, że do września Polska powinna zakontraktować tyle węgla, żeby sprostać popytowi.
Niekoniecznie. Dlatego używam słowa "zakontraktować". Sedno problemu związanego z węglem tkwi gdzie indziej. Problemem może okazać się dostawa surowca.
Do tej pory mieliśmy zróżnicowane szlaki transportowe. Węgiel trafiał do nas w wagonach kolejowych, drogami z Białorusi i Kaliningradu, państw bałtyckich, Ukrainy, przypływał na statkach. Dziś pozostała nam już praktycznie tylko droga morska.
Polskie porty nigdy nie musiały mierzyć się z tak ogromnym przeładunkiem. Jeżeli popatrzymy na wyliczenia Portalu Morskiego, który obliczył, że w jednym momencie płynie do nas z węglem 16 sporych statków powyżej 50 ton nośności, rodzi się pytanie, czy będziemy mieli gdzie składować surowiec.
Już teraz ponad 1 mln 200 tys. ton węgla leży na składach w Gdyni i Gdańsku. Nie wiem, ile tam jeszcze się zmieści.
Musi jakoś trafić do elektrowni i prywatnych klientów. Słabym ogniwem jest kolej. To żadna nowość. W zeszłym roku spółki ciepłownicze sygnalizowały problem z brakiem odpowiedniej liczby węglarek, czyli wagonów do przewożenia węgla.
Kilka lat temu jeden z największych przewoźników kolejowych sprzedał dużą część swojej floty węglarek, bo wydawało się, że ich nie potrzebuje. Odchodziliśmy od węgla, zazielenialiśmy gospodarkę, surowiec leżał głównie na hałdach przy kopalniach. Ale w zeszłym roku, kiedy Rosjanie zaczęli zakręcać kurki z gazem, zwiększyła się produkcja energii z węgla. Po prostu była tańsza. No i na koniec sezonu grzewczego okazało się, że wiele ciepłowni, zwłaszcza w miastach powiatowych, ma problemy z dostawami surowca. Węgiel fizycznie w Polsce był, ale nie miał czym dojechać.
Kolejne wąskie gardło - przepustowość linii kolejowych. Z Gdyni do Warszawy prowadzi jedna dwutorowa linia, która służy przede wszystkim do transportu pasażerów. Więc nawet jeżeli węgiel będzie gdzieś na składach w Gdańsku, Gdyni czy Świnoujściu, to może pojawić się problem z jego dystrybucją.
Nie jestem ekspertem, ale długi transport to na pewno wyzwanie, bo rodzi choćby problem z wilgocią. To ból głowy importerów, którzy oczekują węgla o danej kaloryczności, suchości, żeby móc go sprzedać po konkretnej cenie tak, aby nie było problemów z reklamacją, zastrzeżeniami do jakości.
Piece nie są technologią z kosmosu, potrafią spalać różne rodzaje węgla. Nie sądzę, żeby ludzie specjalnie wybrzydzali. Raczej będą kupować taki węgiel, jaki znajdą na składzie.
Zależy, czy do listopada będziemy mieli piękną, polską jesień z wysokimi temperaturami, czy we wrześniu słotę i 15 stopni Celsjusza. Słowem, zobaczymy, kiedy zacznie się sezon grzewczy. I czy rząd poradzi sobie z dystrybucją. Są wakacje, działać trzeba teraz, dopóki mamy czas.
Wynika z nich, że zima będzie trudna ze względu na dostępność surowca i jego cenę. O duże miasta się nie boję, bo w nich swoje elektrociepłownie posiadają państwowe i prywatne koncerny. One sobie poradzą. Mam jednak obawy o 10-20 tysięczne miejscowości powiatowe, w których działają nieduże, lokalne kotłownie. Te miasta często nie są połączone koleją z resztą kraju. Proszę sobie wyobrazić, że gmina dysponująca budżetem 15-20 mln zł musi kupić czterokrotnie droższy węgiel niż przed rokiem. To ogromny cios w jej dług i inwestycje. A węgiel trzeba sprowadzić przed sezonem, w chwili, gdy mieszkańcy nie płacą jeszcze dużo za ogrzewanie.
Tu widzę ogromną odpowiedzialność partii rządzącej, bo to przede wszystkim w takich miejscach mieszka elektorat Zjednoczonej Prawicy. W przyszłym roku mamy wybory. Jeśli dojdzie do sytuacji, że małe ciepłownie będą musiały zatrzymywać pracę z powodu braku surowca, to wyobrażam sobie, że zrobi się nerwowo i rząd sięgnie po jakieś instrumenty pomocowe.
Dziś brakuje mi ostrzegania obywateli przed zbliżającym się kryzysem. Wolimy się śmiać z Niemców, którzy zalecają krótsze kąpiele. A za chwilę będziemy sobie opowiadać, ile kosztuje wanna gorącej wody, która przestanie być środkiem higieny, a stanie się odczuwalną dla portfela usługą. Tak samo jak ciepłe pomieszczenie.
Na razie to wydaje się zabawne, ale zobaczymy, komu do śmiechu będzie w listopadzie.