We wtorek "Rzeczpospolita" podała, że według nieoficjalnych informacji kontrola Państwowej Inspekcji Pracy nie potwierdziła zarzutów o mobbing, którego miał się dopuszczać Tomasz Lis w "Newsweeku". "Kontrola potwierdziła prawidłowe działanie procesów i procedur obowiązujących w firmie w jej wyniku jedynie sformułowano trzy zalecenia" - czytamy w mailu, do którego dotarł dziennik.
Dziennikarze gazety ustalili także, że aby zbadać tę kwestię, przeprowadzono ankietę wśród 30 pracowników "Newsweeka". 22 osoby odmówiły wzięcia udziału w niej.
Więcej wiadomości na stronie Gazeta.pl
Do doniesień "Rzeczpospolitej" odniósł się na Twitterze Tomasz Lis. "Na wiele tygodni zamieniono moje życie i życie moich najbliższych w koszmar. Nie oszczędzono mi żadnego epitetu. Niczego" - napisał.
"Nie oczekuję przeprosin ani nawet refleksji. Jako chrześcijanin mam tylko jedno wyjście - wybaczam. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał zapomnieć" - dodał były redaktor naczelny "Newsweeka".
Tymczasem nowy redaktor naczelny "Newsweeka" w rozmowie z TOK FM podkreślił, że wyniki kontroli Państwowej Inspekcji Pracy nie rozstrzygają, czy w redakcji był stosowany mobbing. - Państwowa Inspekcja Pracy nie ma uprawnień do tego, aby określać, czy był mobbing, czy nie było - podkreślił Tomasz Sekielski.
- To, co najważniejsze, co wynika z tekstu "Rzeczpospolitej", to fakt, że w całej firmie są procedury antymobbingowe i one działają. A zarzucano całej grupie Ringier Axel Springer Polska, że nie dba o pracowników, nie zajmuje się sprawami, zgłoszeniami - dodał.
"1. PIP nie oczyścił z niczego Tomasza Lisa, bo się tym nie zajmował.
2. Dwie osoby potwierdziły negatywne zachowania Lisa, 22 bały się wziąć udział w ankiecie na jego temat. Dlaczego?
3. Lis ani Ringier Axel Springer do dziś nie ujawnili przyczyny nagłego rozstania" - podkreślił z kolei dziennikarz Szymon Jadczak.