Tegoroczne wakacje przyniosły do tej pory wiele doniesień o kiepskim stanie branży lotniczej. Jak kilkakrotnie pisaliśmy, w chaosie pogrążyła ją pandemia i wynikające z niej olbrzymie braki kadrowe. O tym, jak działa to w praktyce, przekonać mogły się dziesiątki tysięcy pasażerów, którzy zmuszeni byli albo długo oczekiwać na swój lot, albo wręcz koczować na lotniskach na skutek odwołania połączenia.
Ci, którzy wybierają się w podróż lotniczą w najbliższym czasie, mogą mieć jednak nadzieję, że sytuacja na lotniskach się poprawi. Tak przynajmniej twierdzi przedstawicielka jednej z największych linii lotniczych na świecie. Christine Foerster z zarządu Grupy Lufthansy, cytowana przez "Rzeczpospolitą", dostrzega światełko w tunelu.
Najtrudniejszy moment zdecydowanie mamy już za sobą. Operacje lotnicze powoli się stabilizują
- powiedziała. Ekspertka wyjaśniła, że problemem, który pogrążył lotniska, była też spora liczba zachorowań, do której doszło te wakacje.
To, że najgorsze mamy już najprawdopodobniej za sobą, nie oznacza, że ryzyko dalszych problemów nie istnieje. Duża liczba zachorowań może wciąż bowiem skomplikować sytuację na lotniskach, ale to niejedyny problem. Przedstawicielka Lufthansy zauważa bowiem, że 97 proc. pilotów linii jest zdecydowanych na strajk. Chcą szybkich podwyżek oraz nowych regulacji w zatrudnieniu. Do protestu mogą przyłączyć się inni piloci należący do grupy Lufthansy. W czerwcu protest zapowiadali też piloci linii SAS w Danii, Norwegii i Szwecji. Wszystko przez to, że nordyckie linie lotnicze zaczęły cięcia kosztów, co nie spodobało się pracownikom.
Komunikacyjny paraliż tego lata przeżyły m.in. Londyn, Bruksela, Paryż i Amsterdam. Wszędzie scenariusz się powtarzał. Braki kadrowe doprowadzały do paraliżu części połączeń, a te wywoływały kłopoty z kolejnymi. Pasażerowie mieli problem z bagażem, oczekiwali na lotnisku długie godziny, albo wręcz musieli na nim spać.
- Jesteśmy wściekli, bo jesteśmy na wakacjach. Wszystko przygotowaliśmy i przyjechaliśmy pięć godzin wcześniej. To po prostu strata czasu, moglibyśmy robić coś innego - relacjonował w rozmowie z Deutsche Welle jeden z pasażerów czekających w kolejce na lotnisku w Duesseldorfie. - Mój sąsiad pracuje na lotnisku i powiedział, że to z powodu braku pracowników ochrony - to przecież głupota. Płacisz dużo pieniędzy za swój lot, więc to denerwujące, jeśli go przegapisz - dodał inny podróżny.
Paraliż europejskiego lotnictwa, który w największym nasileniu trwał co najmniej kilka miesięcy, przyniósł ważną zmianę. Według szacunków Międzynarodowej Rady Portów Lotniczych, z opóźnionymi i odwołanymi lotami zmierzyło się w sumie dwie trzecie europejskich lotnisk. Linie sięgnęły po hamowanie popytu, sprzedając tylko drogie bilety. Możliwe więc, że w najbliższych tygodniach unikniemy koczowania na lotnisku, ale za spokój zapłacimy wyższą ceną za przelot.
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl