Kosowo jest pierwszym krajem europejskim, który z powodu drastycznych wzrostów cen energii na rynku hurtowym zapowiedział racjonowanie energii. W poniedziałek 15 sierpnia dystrybutor energii w Kosowie, spółka KEDS, poinformował, że odbiorcy - do odwołania - będą mogli korzystać z prądu przez sześć godzin, a następnie dokonywane będą dwugodzinne przerwy w dostawach.
Wkrótce ministerstwo energetyki Kosowa doniosło, że dzięki zabezpieczeniu dostaw z sąsiedniej Albanii racjonowanie prądu nie będzie konieczne. Jak zauważa agencja Reutera, nie podano jednak, na jak długo zawarto porozumienie z Albanią. Poza tym sytuacja w Albanii również nie wygląda najlepiej - kraj opiera się na energii wodnej, ale z powodu suszy też musi importować prąd.
Zresztą komunikat ministerstwa energetyki Kosowa - mimo ogłoszonej współpracy z Albanią - i tak nie brzmi sielankowo. Napisano w nim m.in., że instytucje państwowe "będą nadal dokładać maksymalnych starań w celu utrzymania regularnych dostaw energii elektrycznej w nadchodzących dniach". W związku z trudną sytuacją apelują jednak o oszczędzanie prądu. Kampanię w tej sprawie rozpoczęła też spółka KEDS.
Wcześniejsza decyzja o konieczności racjonowania energii w Kosowie wywołana była drastycznym wzrostem jej cen w hurcie. Jak informował KEDS, ceny są ponad pięciokrotnie wyższe niż w zeszłym roku i nie może sobie już pozwolić na jej import. - Ceny te są ustalane na giełdach międzynarodowych, na które nie mamy wpływu - usprawiedliwia się spółka.
Kosowo jest skazane na import energii, bo krajowa produkcja - oparta na elektrowniach węglowych - pokrywa tylko około dwie trzecie zapotrzebowania. Jednocześnie ponad połowa jednostek jest wyłączona z powodu prac konserwacyjnych przed zimą, gdy zapotrzebowanie na energię w Kosowie wzrasta dwukrotnie.
Na początku sierpnia w Kosowie wprowadzono stan wyjątkowy. To daje władzom kraju możliwość zarządzania przerw w dostawie prądu. Podobnie działo się w grudniu 2021 r.
Z powodu kryzysu gazowego także zachód Europy obawia się konieczności racjonowania energii. Czy takie ryzyko grozi też Polsce?
Ograniczenia w dostępie do energii są w Polsce bardzo prawdopodobne, jeśli zabraknie węgla, a przez kilka tygodni utrzyma się mroźna, bezwietrzna pogoda
- wskazuje Rafał Zasuń z portalu WysokieNapiecie.pl w rozmowie z Gazeta.pl.
W przypadku problemów pierwszym ruchem jest "podniesienie" wszystkich elektrowni dostępnych dla PSE, czyli operatora polskiego systemu energetycznego (spółki Polskie Sieci Elektroenergetyczne S.A). Do tego dochodzi import operatorski - czyli próby uzyskania wsparcia od sąsiadów.
Gdy to nie wystarcza, następnym krokiem jest skorzystanie z rozwiązania DSR, czyli Demand Side Response. Polega ono na tym, że operator systemu elektroenergetycznego płaci dużym odbiorcom przemysłowym za to, aby w określonych godzinach zredukowali pobór mocy.
Gdy nic innego nie pomaga, ostatnią deską ratunku są tzw. stopnie zasilania. W pierwszej kolejności zmniejsza się dostawy energii dla przemysłu. Zgodnie z obecnymi przepisami, ochronie przed wprowadzanymi ograniczeniami w dostawach prądu podlegają m.in. szpitale i obiekty ratownictwa medycznego, obiekty wojskowe, oczyszczalnie ścieków, lotniska, dworce itd. ("obiekty wykorzystywane bezpośrednio do "zapewnienia przewozu lotniczego, transportu kolejowego i publicznego transportu zbiorowego"), obiekty infrastruktury krytycznej czy gospodarstwa domowe.