Polacy tną wydatki, żyją z zaskórniaków. Glapiński tłumaczy: Gorsze dane to dobra informacja

Tylko 16 proc. kupujących nie ograniczyło swoich wydatków - pisze wtorkowa "Rzeczpospolita". Z danych wynika, że Polacy zaczęli sięgać po oszczędności. Dołują nastroje konsumentów, a dane o sprzedaży detalicznej wskazują, że Polacy coraz rzadziej kupują towary, które nie są pierwszej potrzeby. Jak mówił w zeszłym tygodniu prezes NBP Adam Glapiński, wyhamowanie aktywności gospodarczej to dobra wiadomość, bo pozwala ograniczać inflację. - Proszę się tym nie przerażać. Potrzebna nam jest niższa aktywność gospodarcza, ale bez bezrobocia i bankructwa firm - mówił szef NBP.

Tylko 16 proc. kupujących nie ograniczyło wydatków na podstawowe kategorie - donosi wtorkowa "Rzeczpospolita", powołując się na analizę UCE Research i Proxi.cloud. Jak dodaje dziennik, pozostali konsumenci szukają promocji, a z niektórych produktów po prostu rezygnują.

Z badania wynika, że najczęściej na promocjach poszukiwane jest mięso (przez co trzeciego badanego). Polacy starają się też ograniczać wydatki m.in. na nabiał, produkty sypkie, słodycze czy słone przekąski, a spośród towarów nieżywnościowych m.in. mocne alkohole, odzież czy obuwie. "Rzeczpospolita" dodaje, że zmiany już widać także w popycie na elektronikę czy materiały budowlane i wykończeniowe.

  • Więcej o gospodarce przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl

Polacy kupują tylko podstawowe towary, zaczęli żyć z oszczędności

Przytoczonym danym trudno się dziwić. Mamy najwyższą od 25 lat inflację. W sierpniu, według danych GUS, wyniosła ona rok do roku 16,1 proc. Acz oczywiście te dane opierają się na reprezentatywnym koszyku dóbr dla całego społeczeństwa, a indywidualne każdy ma "własną" inflację wynikającą z osobistej struktury wydatków. 

Co ciekawe, z zeszłotygodniowego sondażu United Surveys dla RMF FM i "Dziennika Gazety Prawnej" wynika, że zdaniem Polaków inflacja za ostatni rok wyniosła aż 39 proc. Oczywiście to absolutnie żaden dowód na to, że dane GUS są błędne - bo nie są. Natomiast taki wynik sondażu można traktować jako pewną wskazówkę co do nastrojów społecznych i konsumenckich Polaków.

Zresztą inne dane też wskazują, że nasza skłonność do zakupów maleje. Świadczą o tym choćby dane o sprzedaży detalicznej w lipcu (dane za sierpień GUS pokaże dopiero w przyszłym tygodniu). Była ona (w cenach stałych) tylko o 2 proc. wyższa niż rok wcześniej. To najgorszy wynik od lutego 2021 r. - wówczas był to jednak okres naznaczony pandemicznymi ograniczeniami w handlu. Lipcowe dane wskazywały, że rośnie sprzedaż tylko podstawowych towarów (np. żywności, kosmetyków czy odzieży), spada natomiast np. sprzedaż mebli, sprzętu RTV/AGD czy samochodów i części do nich. 

Tzw. bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej (BWUK), którym GUS opisuje nastroje konsumentów, sięgnął w sierpniu poziomu -44,9 pkt. Był to najniższy odczyt w historii tej miary, czyli od 20 lat. Na historycznych minimach są też składowe BWUK - skłonność do dokonywania obecnie ważnych zakupów czy ocena swojej sytuacji finansowej w ostatnich dwunastu miesiącach.

Ba, ekonomista Michał Możdżeń pokazywał kilka tygodni temu, powołując się na dane GUS, Ministerstwa Finansów i NBP, że Polacy zaczęli ostatnio już żyć z oszczędności. 

Zobacz wideo Na co Polacy wydają najwięcej pieniędzy? Czy ceny zaczynają spadać? Pytamy ekspertkę

Gorsza koniunktura to "dobra informacja". Bo będzie z tego niższa inflacja

Z jednej strony - nawet mimo tarcz antyinflacyjnych czy obniżki PIT od lipca br. - wielu Polaków notuje już spadek realnych dochodów. Z drugiej - ponad dwa miliony gospodarstw domowych notuje też wzrost (czasem drastyczny, nawet o 100 proc.) rat kredytowych na skutek podwyżek stóp procentowych. Podwyżek, których właśnie jednym z celów - i prezes NBP Adam Glapiński wcale tego nie ukrywał - jest to, aby Polacy mieli mniej pieniędzy na inne wydatki i przez to zmniejszała się presja inflacyjna w gospodarce.

Tę logikę Glapiński wyjaśniał także podczas konferencji prasowej 8 września br. Prezes NBP mówił, że zarówno badania nastrojów, jak i miesięczne dane (m.in. z budowlanki, przemysłu czy dotyczące sprzedaży detalicznej) wskazują na "stopniowe hamowanie dynamiki aktywności gospodarczej".

Ale czy to zła informacja? Nie, ona jest dobra, bo chcielibyśmy, aby nastąpiło znaczące wyhamowanie aktywności gospodarczej po to, aby mieć niższą inflację. Ale proszę się tym nie przerażać ani nie przerażać swoich czytelników. Potrzebna nam jest niższa aktywność gospodarcza, ale bez bezrobocia i bankructwa firm, a z nadal rosnącym - tylko trochę wolniej - PKB, narodowym bogactwem i wynagrodzeniami

- tłumaczył Glapiński. Prezes NBP wskazywał, że choć koniunktura w Polsce się pogarsza, to wciąż jest dobra. Zauważał, że "praktycznie nie mamy bezrobocia, mamy szybki wzrost płac". Wskazywał, że w Polsce mamy cały czas do czynienia z bardzo szybkim wzrostem gospodarczym. Prognozował, że Polski nie czeka recesja, czego nie można powiedzieć o niektórych innych krajach.

Nie ma żadnego kryzysu. Mamy tylko, albo aż, wysoką inflację. Wyobraźcie sobie państwo, że nie ma inflacji, a rzeczywiście mamy kryzys. 20 proc. bezrobocia, jak za naszych poprzedników bywało, milionów ludzi nie ma pracy, przedsiębiorstwa masowo upadają. To jest kryzys. Co z tego, że nie ma wtedy inflacji, skoro nie ma za co kupić towarów i usług nawet po tych niższych cenach

- mówił szef NBP. Dodawał jednak, że RPP będzie "walczyć z inflacją aż zredukuje ją do przyzwoitego poziomu".

  • Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina
Więcej o: