"Pojechał do Ukrainy, by pomoc Rosji w aneksji". Szef niemieckiej firmy energetycznej stracił pracę

Szef niemieckiej firmy energetycznej EWF, który na zaproszenie Rosji dołączył do akcji "monitorowania" pseudoreferendów na Ukrainie, został zwolniony z pracy. Decyzję tę podjęła rada nadzorcza jego przedsiębiorstwa.

Stefan Schaller przyznał, że wybrał się na Ukrainę z "prywatnych pobudek" - na zaproszenie strony rosyjskiej. Przed wyjazdem podkreślił, że skorzystał z prawa do urlopu wypoczynkowego, aby uzyskać "pełny obraz" sytuacji w obwodzie zaporoskim. Rosyjskim mediom oznajmił, że referenda są "doskonale zorganizowane", a lokalna ludność potrafiła "wykrzesać w sobie entuzjazm" w związku z głosowaniem.

Zobacz wideo Rosyjska policja zatrzymuje protestujących w Jekaterynburgu na wiecu przeciwko częściowej mobilizacji

Szef niemieckiej firmy energetycznej udawał "niezależnego obserwatora"

Według ustaleń rozgłośni Hessischer Rundfunk Stefan Schaller pojawił się również na propagandowych zdjęciach, odzierających Ukraińców z godności i mających legitymizować agresywną politykę Kremla. W heskim powiecie Waldeck-Frankenberg jego pozasłużbowa działalność została uznana za fatalny błąd.

Szef EWF wszedł w fazę upierania się przy argumentach, przynoszących nam nieodwracalne szkody wizerunkowe. Jego zachowanie jest niezgodne z filozofią przedsiębiorstwa, które zaopatrza w energię ponad 90 tysięcy gospodarstw domowych

- oświadczył szef rady nadzorczej firmy EWF, Jürgen van der Horst.

"Prezes publicznego niemieckiego dostawcy energii, Stefan Schaller, udał się do Ukrainy, by pomóc Rosji w aneksji" - komentował wcześniej Janis Kluge, przedstawiciel SWP Berlin. 

To nie pierwszy raz, gdy Schaller został "wynajęty" przez Kreml do uwiarygodnienia narracji o pseudoreferendach, które w rzeczywistości są po prostu aneksja terenów Ukrainy. W 2021 roku zjawił się w Rosji, by "przyglądać się" wyborom do Dumy Państwowej w rosyjskiej republice Komi.

Pseudoreferenda to sposób na aneksje

Pseudoreferenda organizowane przez Rosjan i kolaborantów w okupowanych częściach Ukrainy nie mają podstaw prawnych i nie zostaną uznane przez społeczność międzynarodową.

Szef obwodowej administracji wojskowej obwodu zaporoskiego Ołeksandr Staruch podkreślił, że ludzie, którzy nie ewakuowali się z okolic Zaporoża, nie chcą okrutnej okupacyjnej władzy. Dodał, że 515 osób z tego terenu uprowadzono, ponad dwieście osób jest zakładnikami. - Tysiące były zmuszone do przebywania w piwnicach. A okupanci przychodzą do nich i każą głosować za przyłączeniem się do Rosji - aby ich dalej dręczono. To oblicze państwa terrorystycznego - stwierdził.

Ołeksandr Staruch dodał, że w lokalach przygotowanych do głosowania przez okupantów nie pojawiają się mieszkańcy obwodu zaporoskiego także z innej przyczyny. Wyjaśnił, iż trzy czwarte mieszkańców Zaporoża, Melitopola i Berdiańska i tak mieszkają teraz na nieokupowanych terenach lub wyjechały za granicę. - Zostało tam bardzo niewielu ludzi, których i tak poddaje się presji i zmusza do postawienia krzyżyka na bezwartościowym papierku. Jestem przekonany, że nie da to żadnych efektów, ponieważ praktycznie i prawnie te dokumenty będą bezużyteczne - powiedział szef obwodowej administracji wojskowej obwodu zaporoskiego.

W piątek na okupowanych przez Rosjan terenach obwodów donieckiego, ługańskiego, chersońskiego i zaporoskiego funkcjonariusze Kremla rozpoczęli tak zwane referenda w sprawie przystąpienia do Rosji. Głosowanie ma zakończyć się we wtorek.

Lokalne ukraińskie władze informują, że okupanci liczą głosy nawet osób, które są w niewoli lub zginęły w wyniku działań wojennych. Władimir Putin może mieć nadzieję, że dzięki aneksji okupowanych przez Rosję terenów, zwiększy się liczba ochotników do "obrony terytoriów kraju" - uważają z kolei autorzy raportu Instytutu Studiów nad Wojną. Zdaniem badaczy Kreml po sfałszowaniu wyników pseudoreferendów i ich aneksji będzie groził Ukrainie, że wchodząc na nie, wkroczy na terytorium rosyjskie. 

Więcej o: