Adrian Brona, Uniwersytet Jagielloński, Instytut Bliskiego i Dalekiego Wschodu: Xi Jinping umocnił się na stanowisku i wprowadził protegowanych do najwyższych gremiów partyjnych. Odmienne głosy wobec przywódcy zostały zmarginalizowane.
Możemy się spodziewać, że następnych przynajmniej pięć lat to będzie czysta dominacja Xi Jinpinga i realizacja jego wizji.
To wizja państwa etatystycznego, w którym partia nadaje ton całej gospodarce i całemu życiu społecznemu. Xi Jinping jest zwolennikiem budowania potęgi chińskiej w oparciu o duże państwowe przedsiębiorstwa, o samowystarczalność, o duże inwestycje lokalne w badania i rozwój, a nie kupowanie technologii z zewnątrz.
Można się spodziewać, że w najbliższych pięciu latach większy nacisk zostanie nałożony na zbudowanie samowystarczalnego organizmu, który w przypadku problemów międzynarodowych będzie w stanie funkcjonować bez pomocy rynków zewnętrznych.
Ogólny trend jest taki, że będą się zamykały. Ale tu trzeba dać dużą gwiazdkę.
Że to nie odbędzie się w każdym sektorze. Raczej spodziewam się, że w pewnych - np. wysokich technologii - wpływy firm zagranicznych będą eliminowane. Ale w niektórych Chiny mogą nawet poluzować transfer kapitału z zewnątrz. Na przykład w motoryzacji, bo to jest jedna z działek, w których Chińczycy poza autami elektrycznymi nie byli w stanie rozwinąć przemysłu.
Te relacje chłodnieją, ale nie znaczy to, że będą kompletnie zamrożone. Raptem kilka dni temu mieliśmy informację, że rząd Niemiec zgodził się na sprzedaż jednej czwartej udziałów w porcie w Hamburgu chińskiej spółce Cosco.
Powoli znaczenie relacji gospodarczych UE-Chiny będzie spadało. Część produkcji będzie przenoszona z Chin do innych państw, bo tam już jest droga. Część koncernów bierze też coraz mocniej pod uwagę obostrzenia polityczne.
Oficjalnie strategia podwójnej cyrkulacji polega na tym, że gospodarka ma dwie nogi. Jedna to są relacje międzynarodowe - głównie eksport. To jest pierwszy "obieg". Drugi "obieg" to konsumpcja wewnętrzna. I tu Chiny mają problem.
Jak się spojrzy na strukturę gospodarki chińskiej, to ona w ostatnich trzech dekadach była napędzana przede wszystkim przez sektor budowlany - mieszkaniówkę i inwestycje infrastrukturalne - i przez eksport, zwłaszcza po wejściu Chin do Światowej Organizacji Handlu.
Problem z tym modelem jest taki, że on się wyczerpuje. Jest coraz mniej rynków zagranicznych, które można zagospodarować, gdzie można eksportować, a jednocześnie coraz mniej inwestycji infrastrukturalnych z dużą stopą zwrotu, w które można wejść. Coraz częściej ekonomiści mówią o tym, że Chiny pakują pieniądze w inwestycje, które nigdy się nie zwrócą.
W modelu podwójnego obiegu Xi chciał mocno postawić na ten obieg wewnętrzny - na wzmocnienie konsumpcji, turystykę wewnętrzną, innowacje. Ale nie widać tutaj żadnego przyśpieszenia, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak bardzo silnie pilnowana jest polityka zero-covid, która konsumpcję po prostu niszczy.
To są szczepionki mniej zaawansowane technologicznie niż u nas. Mniej chronią przed zachorowaniem, ale już ochrona przed śmiercią jest dosyć wysoka.
Pytanie jednak co by się stało, gdyby Chiny się otworzyły tak jak np. państwa zachodnie. Przede wszystkim ochrona zdrowia w Chinach nadal jest na bardzo niskim poziomie, jest mniej więcej dziesięć razy mniej łóżek szpitalnych na tysiąc mieszkańców niż w Stanach Zjednoczonych.
Coraz więcej osób mówi o tym, że polityka zero-covid to wygodne narzędzie do kontrolowania tego, jak ludzie podróżują w skali kraju, czy się organizują, gdzie mogą mieć dostęp - chociażby z tego powodu, że każdy musi mieć specjalną aplikację mobilną.
Poza tym polityka zero-covid ma trochę charakter kampanii mobilizacyjnej. Lider rzuca hasło, a wszyscy chcą mu się przypodobać. To widać po lokalnych sekretarzach partii. Jak oni widzą jeden-dwa przypadki, to od razu zamykają wszystko i ślą raport do Pekinu, że realizują politykę przywódcy.
Nie wydaje mi się, żeby była w ten sposób wykorzystywana. Żeby tak było, musielibyśmy obserwować bardzo arbitralnie podejmowane decyzje o tym co zamknąć, a czego nie. A zasady są w całym kraju podobne.
Poza tym, jest cała masa innych mechanizmów, które były używane, żeby ograniczać kontakty gospodarcze. Podam jeden z głośniejszych przykładów. W 2019 r. jeden z menedżerów zespołu NBA [chodzi o Daryla Moreya, wówczas dyrektora generalnego Houston Rockets - red.] wrzucił tweeta, w którym wyraził poparcie dla protestów w Hongkongu, przeciwko polityce Pekinu. Skończyło się to tak, że koncerny chińskie pozrywały kontrakty sponsorskie z NBA, przestano na kilka miesięcy transmitować mecze i cała liga miała setki milionów dolarów strat.
To nie jest tak, że Chińczycy są z natury potulnymi obywatelami. W Chinach zbudowano jednak naprawdę potężny system kontroli. Mówię tu zarówno o policji i służbach specjalnych, jak i kontroli dyskursu w mediach.
W mediach społecznościowych, poza taką czystą cenzurą, czyli kasowaniem postów i niemożliwością wyszukania niektórych terminów w wyszukiwarkach, także np. manipuluje się hasztagami i trendami. Bardzo trudno jest w przestrzeni publicznej wyrażać niezadowolenie wobec partii.
Nawet komunikacja międzyludzka poprzez chińskie odpowiedniki Messengera czy WhatsAppa jest monitorowana. Jeżeli użyjemy w nich słów kluczowych, które są uznawane za "wywrotowe", możemy się spodziewać wizyty policji.
Chińczycy sobie mocno przestudiowali to, jak upadał socjalizm w naszej części świata. Jeden z wniosków był taki, że m.in. w Polsce pozwolono na działanie organizacji niezależnych od partii. Chińczycy pilnują, żeby we wszystkich organizacjach społecznych były komórki partyjne.
Chińczycy w tym roku założyli, że będą mieli wzrost gospodarczy na poziomie 5,5 proc. Już wtedy eksperci mówili, że będzie to bardzo trudne do osiągnięcia. W pierwszym kwartale wzrost był 4,8 proc., w drugim 0,4 proc. - to w głównej mierze jest efekt lockdownu, który dotknął kilkuset milionów Chińczyków. Teraz mamy 3,9 proc. wzrostu w trzecim kwartale. Nie ma szans, żeby wykręcili 5,5 proc. do końca roku.
Ze statystykami chińskimi jest tak, że wszyscy je cytujemy, ale zawsze podkreślamy, że one nie do końca są ze sobą spójne. Ci, którzy głębiej wchodzą w dane z poszczególnych sektorach gospodarki, widzą, że nie wszystko się sumuje.
Najczęściej można się spotkać opinią, że ten wzrost gospodarczy jest przeszacowany o 1-1,5 pp.
Ba, nawet sami Chińczycy od czasu do czasu wskazują, że są problemy z wiarygodnością danych. Gdy obecny premier - jeszcze do marca - Li Keqiang, był sekretarzem prowincji Liaoning mniej więcej 15 lat temu, miał spotkanie z amerykańskimi dyplomatami. Kilka lat później w aferze WikiLeaks wypłynęła notatka z tego spotkania. Można było w niej przeczytać, że Li Keqiang nie wierzył statystykom, które są mu podawane, i wolał sam sobie sprawdzić dane dotyczące np. wydobycia węgla czy zużycia energii.
Ponadto w ostatnich latach w kilku regionach ogłoszono, że biuro statystyczne, z powodu korupcji, zawyżało dane o wzroście gospodarczym. Podano m.in., że PKB w Mongolii Wewnętrznej był o 13 proc. niższy, niż wcześniej raportowano. W innych przypadkach władze prowincjonalne przyznawały się do błędu, ale niekoniecznie od razu przedstawiały poprawione liczby. Pozostaje pytanie o skalę tego typu żonglowania danymi we wszystkich 31 prowincjach chińskich.
Co ciekawe, choć widać powolny zjazd, to te słupki są bardzo stabilne na przestrzeni lat.
Taki naturalny wzrost produktywności niektórzy ekonomiści oceniają na 2-3 proc. rok do roku. Ale do tego Chińczycy lubili się po prostu zadłużać, żeby doszlusować do celów wzrostu PKB, które sobie wyznaczają w marcu każdego roku. Przecież jak sobie wybudują kilka tysięcy kilometrów linii kolejowych, to na papierze jest wzrost PKB.
Poza tym Chińczycy przekonują, że rezygnują z części wzrostu gospodarczego, ale dzięki temu jest on lepszy jakościowo.
Czyli że obok t-shirtów jeszcze szyją garnitury. Generalnie starają się podnieść jakość swojej produkcji, a także jej zaawansowanie technologiczne. Taka jest oficjalna narracja.
Produktywność chińska już nie rośnie tak dynamicznie. Jest coraz mniejszy zasób siły roboczej, szczyt demograficzny został już przekroczony. Do tego dochodzą problemy strukturalne - czyli niewielka konsumpcja. Ona powinna być napędem chińskiej gospodarki, a nie jest z powodu polityki zero-covid oraz tego, że płace mają bardzo niski udział w PKB Chin. Ludzie po prostu nie mają czego wydawać, bo duża część idzie na inwestycje w infrastrukturę i w mieszkaniówkę.
Chińskie przedsiębiorstwa przede wszystkim zadłużają się na rynku wewnętrznym - za pośrednictwem chińskich banków, które są w 100 proc. kontrolowane przez państwo.
Nie jest to więc taka zła sytuacja, jakby zadłużali się za granicą. Ale Chiny trochę wskoczyły w taką pułapkę zadłużenia - tylko nie wiemy, czy już do niej wpadły i nie mogą się wydostać, czy może są na takim etapie, że jeszcze mogą się wygramolić bez dramatycznych perturbacji. To jest problem, o którym się dużo dyskutuje.
Na dwa sposoby. Jeden to są gruntowne reformy, które będą się wiązały z silnym kryzysem gospodarczym. I teraz jest pytanie, na ile partia może sobie na to pozwolić - że po czterech dekadach szybkiego wzrostu nagle Chiny mają gigantyczny kryzys, spadek PKB o powiedzmy 5-6 proc. przez dwa lata, i potem odbicie.
To ścieżka japońska czy brazylijska, czyli że w pewnym momencie po prostu wzrost gospodarczy spadnie praktycznie do zera i taka stagnacja będzie się utrzymywała dopóki nie nastąpią reformy. Myślę, że wybrana zostanie ta druga ścieżka.
Przez ostatnie dwie-trzy dekady można było odnieść wrażenie, że Chińczycy znaleźli model, który łączy kwestie jakiejś swobody gospodarczej z kontrolą państwa i partii. Że połączyli to, co najlepsze, z socjalizmu i z kapitalizmu. Patrzyliśmy na wyrastające wieżowce w Szanghaju, Shenzhen, Guangzhou czy Nankin. Patrzyliśmy na lotniska, patrzyliśmy na szybką kolej, patrzyliśmy na porty.
Ale to jest tylko mały wycinek z Chin. Te gigantyczne porty czy lotniska, o ile jeszcze są w dużym mieście, działają. Ale na prowincji świecą pustkami. A my nie widzimy zdjęć w telewizji czy w prasie z lotniska, gdzie jest np. tysiąc pasażerów dziennie, a można przyjmować 20 mln rocznie.
Kapitał z całych Chin gromadzony był w kilku najbardziej rozwiniętych gospodarczo obszarach. Ale nawet dwa lata temu premier Li Keqiang mówił, że mimo, iż Chiny się szybko rozwijają i skończyły kampanię wyrugowania skrajnego ubóstwa, to nadal jest 600 milionów osób, których dochód rozporządzalny jest niższy niż 1 tys. juanów miesięcznie, czyli obecnie niecałe 700 zł. Połowa, jak nie trzy czwarte Chin, to regiony strasznie biedne.
Chiny na pewno nie będą ginąć za Rosję. Natomiast nie zostawią jej samej. Jak spojrzymy szerzej na relacje międzynarodowe, to Chiny nie mają zbyt wielu partnerów, którzy podzielają ich wizję. Można wśród nich wymienić m.in. Koreę Północną, Laos, Kambodżę, może Iran czy Pakistan.
To widać było w podobnej narracji, wspólnych głosowaniach w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i relacjach Władimira Putina z Xi Jinpingiem. Bliskie kontakty, wspólne obchodzenie urodzin.
Problemem dla Chin jest to, że Rosja, która miała być bardzo silnym partnerem przy obalaniu hegemonii USA na świecie, okazała się państwem słabym. Z tego punktu widzenia Chińczycy są zapewne przerażeni. Starają się robić to, co mogą, by pozycję Rosji podnieść bez militarnego zaangażowania. Angażują się politycznie, np. powtarzając cały czas narrację rosyjską, że wojna została sprowokowana przez NATO.
Chińczycy, chcąc pomóc Rosji, zdają sobie jednak sprawę, że nie mogą zaszkodzić sobie. Boją się sankcji wtórnych Zachodu, oberwania rykoszetem za współpracę chińskich firm z rosyjskimi, objętymi sankcjami. W takich przypadkach chińskie firmy zrywały współpracę. Nie oszukujmy się, rynek UE i USA jest o wiele ważniejszy niż rosyjski.
Ale nie jest tak łatwo przekierować sprzedaż z Europy do Chin - trzeba zbudować gazociągi, porty itd. Widać, że Chiny przyjmują więcej ropy czy gazu i odsprzedają z zyskiem na rynki trzecie. Gospodarka chińska, przyjmując rosyjskie surowce, daje Rosji jakąś kroplówkę, ale nie zastąpi w pełni rynku europejskiego i amerykańskiego.
Restrukturyzacja gospodarki i podniesienie udziału konsumpcji w PKB. Wtedy Chiny byłyby mniej zależne od zewnętrznych uwarunkowań. Wiązałoby się to z obniżeniem poziomu inwestycji i udziału eksportu w PKB, a zwiększeniem udziału płac. Do tego trzeba by wprowadzić takie mechanizmy jak na przykład płaca minimalna czy świadczenia społeczne. Czyli się bardziej zeuropeizować.
To są wyzwania, które spora część działaczy partyjnych widziała. Bywało, że wspominał o tym odchodzący premier Li Keqiang. Ale rzeczywiście wizja Xi Jinpinga jest taka, że gospodarka to jest kwestia drugorzędna. Liczy się kontrola partii nad społeczeństwem.