Nie wolno już klepać w tyłek? Elon Musk zrobi to za ciebie

Grzegorz Sroczyński
Problem nie w Musku, tylko w tym, że nie ma obecnie wystarczająco silnych instytucji publicznych, które byłyby w stanie korygować jego zachowania. On po prostu robi to, na co ma ochotę i za to go kochają młodzi mężczyźni - z Filipem Konopczyńskim, analitykiem społeczeństwa informacyjnego rozmawia Grzegorz Sroczyński.

Grzegorz Sroczyński: Najpierw kupuje Twittera, potem nie kupuje, potem znowu kupuje, po chwili jednak nie kupuje, ale w końcu jednak kupuje. Jak to możliwe, że ktoś tak chaotyczny jest najbogatszym człowiekiem świata?

Filip Konopczyński: Jeżeli szukać w tym chaosie jakiegoś celu, to ze zwykłej transakcji, jakich ostatnio sporo - wielki kapitał przejmuje mniejszą firmę - udało mu się zrobić reality show. Miliardy ludzi codziennie słyszą nazwisko Musk.

Najpierw daje Ukraińcom internet satelitarny, potem grozi, że go zabierze i domaga się pieniędzy, po chwili się z tego wycofuje i nadal internet Ukrainie dostarcza. Od łączności zależą losy wojny. To jest poważne zachowanie?

Nie jest. Ale czy to wina Muska, że łączność na Ukrainie uzależniliśmy od kaprysu jednej osoby? To raczej wina państw i rządów, które pozwoliły, żeby właścicielem satelitów okołoziemskich był prywatny biznes. 

Dla Muska nikt nie jest autorytetem, on uważa, że wolno mu wszystko, nic go nie ogranicza - to może nas irytować, ale problem nie w Musku, tylko w tym, że nie ma obecnie wystarczająco silnych instytucji publicznych, które byłyby w stanie korygować jego zachowania. On po prostu robi to, na co ma ochotę. Jak jednego dnia wstanie prawą nogą i pomyśli, że fajnie Ukraińcom pomóc, to im daje super szybkie łącza satelitarne, a jak innego dnia uzna, że z powodu wojny rośnie cena jakiegoś surowca, który jest potrzebny do produkcji baterii do Tesli, to nagle podejmuje dziwaczne próby, żeby wojnę zakończyć. Spotyka się z przywódcami państw totalitarnych, przyjaźni z dyktatorem Turcji, tweetuje sobie z Miedwiediewem, ogłasza jakieś plany pokojowe. Musk sam o sobie mówi jako o człowieku całkowicie wolnym, niezwiązanym zwyczajami i konwenansami obowiązującymi w biznesie. Zasad i konwenansów przestrzegają "sztywni" szefowie innych firm, których Musk lekceważąco nazywa "postaciami NPC". 

NPC?

Non-player characters. Chodzi o postacie drugoplanowe w grach komputerowych, które stanowią element tła, można z nimi odbyć krótki dialog, ale nie popychają akcji do przodu. 

Łatwo ulegać emocjom i albo oburzać się narcystycznymi zachowaniami Muska, albo mu kibicować. Jednak moim zdaniem nie on jest problemem, a system, który oddał takim ludziom zbyt wiele władzy. Musk jest przykładem osoby, która nigdy nie musiała liczyć się z poważnymi konsekwencjami własnych czynów. Manipuluje akcjami swoich spółek, publikuje jakieś dziwne tweety, które powodują gwałtowne zmiany kursów. I nawet jak dostaje za to karę, to i tak nadal robi to samo. Musk stał się autorytetem dla setek milionów ludzi na całym świecie - przede wszystkim młodych mężczyzn, bo uchodzi za samca alfa do potęgi entej.

Musk samcem alfa?!

No oczywiście. Wszystko mu wolno pod względem trollerskich postaw, nastoletnich żartów, tweetuje memy z rysunkami penisa, kwestionuje wszelkie zasady poprawności. Spójrzmy na obszar jego zainteresowań: loty w kosmos, samochody, roboty, które działają bez nadzoru człowieka, "telepatyczne" systemy sterujące maszynami za pomocą myśli, miotacze ognia, podziemne tunele, które mają transportować ludzi w błyskawiczny sposób. 

Imaginarium nastolatka. 

I chyba można zaryzykować twierdzenie, że przeważnie nastoletnich chłopców. 

Musk ma dziesięcioro dzieci - tych, o których wiemy. Odświeżałem niedawno swój artykuł sprzed półtora roku, gdzie napisałem, że ma ich szóstkę. Pomyślałem: o kurczę, musiałem się wtedy pomylić. Zacząłem sprawdzać i okazało się, że liczba jego potomków ciągle rośnie, rok temu jego pracownicy - członkini zarządu Neuralink - urodziły się dwojaczki. Musk to tak dziwna postać, że gdybyśmy zobaczyli kogoś takiego w filmie czy serialu, to byśmy powiedzieli: no nie, to jest karykatura, takich postaci nie ma w realnym życiu. A jednak są i mają się doskonale. 

Dlaczego ktoś tak dziwny robi tak gigantyczne pieniądze?

Nie wszystkie projekty biznesowe Elona Muska okazywały się sukcesami. Część kończyła się klapą, firmy zawieszały działalność albo - żeby uniknąć kompromitacji - były przejmowane przez jego inne przedsiębiorstwa. Niektóre przedsięwzięcia - jak Neuralink Corporation - nie mają wystarczających osiągnięć, większość małp, którym zaimplementowano sensory do mózgów, zdechła. Na pewno znajdzie się lista wyznawców Muska, którzy dadzą sobie przewiercić czaszki i włożyć implant, nawet wiedząc, że może się to skończyć zakażeniem i śmiercią, ale normalni ludzie raczej na to nie pójdą. 

Ale co chcesz teraz powiedzieć?

Że Musk ma legendę króla Midasa, czego nie dotknie, zmienia w złoto - a tak nie jest. Oczywiście, odniósł sukces i został bardzo bogatym człowiekiem, ale dopiero w 2020 roku jego fortuna eksplodowała, co pozwoliło mu wskoczyć na pozycję numer jeden na świecie. Był to jednak zbieg wielu okoliczności. Wybuchła pandemia, wybuchł kryzys na rynku surowców, gazu, ropy i światowy kapitał zaczął się modlić do samochodów elektrycznych. To w wyniku kryzysu energetycznego Tesla stała się najlepiej wycenianą firmą samochodową na świecie, mimo że w porównaniu z innymi gigantami motoryzacji generuje relatywnie niski przychód. Musk pozyskuje pieniądze inwestorów dzięki temu, że jest akwizytorem przyszłości. Prawie wszyscy wierzą, że technologie, w które inwestuje, za dziesięć lat będą miały pozycję dominującą. Czy technologia chipowania ludzi na pewno będzie najlepsza w Neuralinku? Niekoniecznie, bo na przykład nie będziemy chcieli wiercić sobie czaszek, tylko stworzymy inny rodzaj interfejsu, być może przesył danych z mózgu będzie wolniejszy, ale za to nie będzie wymagał skomplikowanej operacji. Liczba znaków zapytania przy rozmaitych pomysłach Muska jest ogromna. A on sam często się myli - właśnie mija 10 lat od rozmowy, w której zadeklarował, że w ciągu dekady umieści człowieka na Marsie. Świat znajduje się w dziwnym momencie, w którym obietnice składane przez Muska są najchętniej kupowane. 

Ale dlaczego?

Bo nikt inny tego nie robi. Państwa i rządy odpuściły, nie wysyłają już ludzi w kosmos, nie inwestują wystarczajaco dużo w nowe technologie, które dawałyby nadzieje na rozwiązanie problemów ludzkości. Pozostała pusta przestrzeń, w którą brawurowo wszedł Musk. 

Jego aktywność można podzielić na trzy główne obszary: kosmiczny, samochodowy i najbardziej eksperymentalny obszar związany z robotyką, widzeniem maszynowym czy neuroobrazowaniem. Musk jest obecnie oficjalnym podwykonawcą NASA dlatego, że w ciągu ostatnich dekad państwo amerykańskie wydaje relatywnie mniej na publiczne badania i wdrożenia technologii kosmicznych. Człowiek stanął na Księżycu nie z powodu ciekawości, ale wyścigu zbrojeń. Skończyła się zimna wojna, to nie ma też lotów w kosmos. Musk wszedł w niszę, która daje perspektywę ogromnych zysków, bo przecież nie musimy kolonizować wszechświata, żeby pozyskiwać z innych planet cenne surowce albo sprywatyzować przy pomocy satelitów orbitę ziemską. Nawet jeśli nie uda się zrobić tego, co Musk uważa za swój plan A, czyli zbudować kolonii na Marsie i uczynić ludzkość gatunkiem międzyplanetarnym, to biznesowo technologie kosmiczne mogą się niesamowicie opłacić. Wystarczy, że powstaną statki kosmiczne, które będą potrafiły pozyskać z innych planet metale rzadkie. Prywatny inwestor z wizją wszedł w obszary, które powinny być nadzorowane przez demokratyczne instytucje, ale to nie jest wina Muska, że nie finansujemy już badań kosmicznych. To raczej fiasko państwa. 

Weźmy drugi obszar jego działalności - samochody elektryczne. Tu z kolei mamy do czynienia z fiaskiem wolnego rynku. Mimo rosnącej od dekad wiedzy o szkodliwości paliw kopalnych, przemysł samochodowy niewiele z tym robił, uparcie doskonalił silniki spalinowe, zaś nowe przełomowe technologie celowo spowalniał. 

Czyli skąd wziął się fenomen Muska? Z zaniechań państwa i patologi wolnego rynku?

Ja bym raczej powiedział, że on jest przykładem inteligentnego wykorzystania furtek pozostawionych przez państwa po zimnej wojnie. Fundament rewolucji cyfrowej zbudowano przecież dzięki wydatkom na obronność. Wojskowe technologie były potem adaptowane do celów cywilnych: stąd komputery, satelity, GPS, gry komputerowe, to wszystko zostało stworzone na potrzeby armii i systemu bezpieczeństwa. Kiedy opadło zagrożenie wojną światową, niemal całkowicie to zarzuciliśmy i zdaliśmy się na wolny rynek. A rynek pokazał swoje własne patologie: pod dyktando krótkoterminowych zysków akcjonariuszy firmy motoryzacyjne próbowały w nieskończoność eksploatować starą technologię silnika spalinowego i spowalniać rozwój aut elektrycznych. Jest tania ropa, więc o co chodzi? Po co inwestować w alternatywne pomysły, które będą podcinały aktualne źródło dochodów? Z takiego braku wizji wyrósł Musk. Prezentuje się światu jako autor kolejnych wynalazków obecny na każdym etapie ich powstawania. To jest oczywista nieprawda, bo dziś wszystkie innowacje to gra zespołowa. Musk jako sprawny akwizytor przyszłości zachwala funkcje, których jego produkty jeszcze nie mają, ale może będą miały. W niektóre obietnice pewnie wierzy, w inne nie - niewątpliwie jest to dobra technika perswazyjna. 

Zachowania i wybryki Muska więcej mówią o nas niż o nim?

Tak uważam. We wszystkich epokach historycznych wielkie postaci uosabiały dominujące idee i wartości. Cesarze, królowie, święci, narodowi rewolucjoniści. Gdyby napisać hagiografię Elona Muska to sporo się z niej dowiemy o naszych współczesnych pragnieniach - również tych zakazanych. Oto mamy człowieka, który przyjechał z dalekiego kraju w Afryce, skończył świetne uczelnie, ale rzucił karierę naukową, żeby pójść w biznes, przewidział trendy, założył swoją pierwszą firmę cyfrową, którą sprzedał, potem był współtwórcą PayPala, czyli przewidział, że finanse będą cyfrowe, potem przewidział, że samochody będą elektryczne, że satelity będą powszechnie stosowane. A jednocześnie nie zrezygnował z imprez, narkotyków, potrafi publicznie zapalić jointa, mimo że prawo federalne nadal tego zakazuje, ma dziesięcioro dzieci, zmienia partnerki, romansuje z piosenkarkami i aktorkami, był szefem nie jednej, ale kilkunastu firm. Jeśli uznamy, że taki człowiek najlepiej oddaje ducha naszej epoki, to zaczynamy widzieć, jaka to epoka. 

Jaka?

Jej ideałem jest nadaktywny nastolatek, który więcej obiecuje niż dowozi, nie przejmuje się konsekwencjami, bo w razie czego rachunki za niego regulują inni. W przypadku Muska te koszty płacą pracownicy: nadgodzinami, brakiem urlopów, ograniczonym prawem do uzwiązkowienia. Jego styl zarządzania widać teraz w Twitterze. Prawdopodobnie wysoką cenę płacą też bliscy Muska, bo nie wierzę, że można kierować kilkoma firmami z różnych sektorów i być dobry ojcem dla dziesięciorga dzieci z kilkoma kobietami. Kościół wyznawców świętego Elona liczy kilkaset milionów ludzi bardzo do niego przywiązanych. Potrafią atakować każdego, kto ma jakieś wątpliwości. Jeżeli Musk powie wyznawcom, żeby kupowali dogecoina - śmieciową kryptowalutę wymyśloną głównie dla trollingu - w ciągu paru dni jej wartość rośnie o 10 mld dolarów. 

Co takiego jest w Musku?! 

To teraz zapytam prowokacyjnie: a jakie masz alternatywy? Jeśli Musk jest narcystycznym fałszywym Mesjaszem, to gdzie masz tych dobrych proroków i wizjonerów, którzy potrafią zebrać środki na zaprojektowanie lepszej przyszłości? Gdzie są te inne osoby, które dają nam pozytywne wizje i nadzieję na rozwiązanie problemów świata? Bardzo wielu mamy alarmistów i narzekaczy, którzy rzeczywistość krytykują - zwykle słusznie. Ale kto nam daje nadzieję? Na pewno istnieją jakieś przykłady, ale nie przychodzi mi do głowy nikt, kto byłby prostym przeciwstawieniem dla Muska. Warren Buffet? On wręcz chwali się tym, że nie inwestuje w ryzykowne przedsięwzięcia i w każdym wywiadzie opowiada, jak ważna jest rodzina. 

Istotą aktywności Elona Muska są jego libertariańskie poglądy. Wolność bez ograniczeń w każdej sferze życia prywatnego i społecznego. Jego fani - głównie młodzi mężczyźni - często mają poczucie, że są silni, potężni, a reszta świata głównie im przeszkadza. Nie mają jeszcze świadomości, że prędzej czy później będą potrzebowali pomocy w różnych obszarach swojego życia. Zwolennicy Muska mają też dużą potrzebę ekspresji, powiedzenia na głos wszystkiego, co im się tylko spodoba, nawet jeśli to rani innych, więc wszelkie próby regulowania internetu są źle widziane. Musk twierdzi, że uwolni Twittera od więzów cenzorskich i stworzy prawdziwe forum wolnej dyskusji, ale wiele wskazuje na to, że tak naprawdę chodzi o lepsze dopasowanie reklam. Niedawno zapowiedział także, że Twitter pod jego rządami będzie przestrzegał prawa krajowego, czyli na przykład blokował treści, które się nie podobają rządom autorytarnym. 

Jeśli Musk skrępuje i zabije Twittera swoimi chaotycznymi pomysłami, to chyba kompletnie się skompromituje?

Nie. Bo fenomen Muska, podobnie jak Donalda Trumpa polega też na tym, że jego zwolennicy są w stanie wybaczyć każdą woltę i niekonsekwencję w imię - tak podejrzewam - jakieś formy utożsamienia się z figurą geniusza, samotnika, innowatora, który ma świetne pomysły i wdraża je wbrew nieprzyjaznemu światu.

Musk przede wszystkim inwestuje pieniądze, a pracę intelektualną i rozwojową w robotyce, przemyśle rakietowym czy neuronaukach wykonują za niego inni. Potrafi zatrudniać wybitnych inżynierów i naukowców, daje im świetnie zarobić, czego nie można powiedzieć o szeregowych pracownikach, bo warunki w fabrykach Muska są często krytykowane. Lubi się chwalić, że sam pracuje po 12 godzin na dobę, nie potrzebuje domu, bo może spać w swoim gabinecie. To jest wyraźny sygnał do pracowników, że życie rodzinne, balans między pracą i czasem wolnym nie są priorytetem zarządu. Zresztą ostatnio taki komunikat wysłał do pracowników Twittera: tworzymy historię, więc macie być dostępni 24 godziny na dobę. Po czym i tak połowę z was zwolnię.

Czegoś nie rozumiem. Przecież ten cały maczyzm, narcyzm i kult harówki, wymaganie od podwładnych, żeby byli dostępni 24 godziny na dobę - to wszystko jest już totalnie passe. Na całym świecie korporacje wprowadzają procedury antymobbingowe, co drugi poradnik zarządzania jest o tym, żeby nie być mobberem i dawać ludziom wolne, bo to poprawia wyniki firmy. Musk jest jakby wyjęty z lat 90. z jakiejś odchodzącej rzeczywistości, gdzie szef mógł dzwonić do pracowników o drugiej w nocy, klepać po tyłku, mieć dzieci z podwładną i rozsyłać rysunki penisów.

No i wielu za tymi czasami tęskni. Zresztą możemy sobie rozmawiać o mobbingu i naruszaniu zasad HR w miejscu pracy, oburzać się, ale jeśli cię stać na to, żeby zrobić dwojaczki członkini zarządu firmy, gdzie jesteś szefem…

Przecież to jest skandal do kwadratu, za takie rzeczy wylatuje się z firmy.

Chyba że jesteś w stanie zaproponować taką ofertę, że ta osoba nie zgłasza pretensji. Jak jesteś wystarczajaco bogaty i znaczący, to wszystko uchodzi ci na sucho - taki jest morał z hagiografii Elona Muska i taki najwyraźniej jest duch naszych czasów. Wiele razy robił rzeczy, które są surowo zakazane, na przykład manipulował kursami akcji, pisząc te swoje dziwne tweety. Nadzór finansowy w USA dał mu karę 40 mln dolarów. I co? Zapłacił i nadal może robić to samo. Rażące naruszenia zasad HR-u, walka ze związkami zawodowymi, kontaktowanie się z dyktatorami - jego nie dotyczą ograniczenia. 

Ale jak on robi te wszystkie swoje deale w biznesie, jeśli co chwilę zmienia zdanie? Czym on czaruje rynki, że wierzą komuś o mentalności dwunastolatka?

Czaruje technologiami przyszłości, kolonizacją Marsa… 

Przecież prawie w każdym jego tweecie widać, że jest osobą niepoważną. W dodatku totalnie niedbającą o uczucia innych.

Mamy tu do czynienia ze starą dobrą społeczną hipokryzją. Z jednej strony jesteśmy coraz grzeczniejsi, używamy delikatniejszego języka, dbamy o uczucia innych i eliminujemy potencjalne mikroagresje słowne, a z drugiej strony chcemy takich postaci jak Elon Musk, które nic sobie z tych ograniczeń nie robią. 

W wielu miejscach na świecie trwa realny proces emancypacji kobiet, co najbardziej widać w krajach rozwijających się. Z drugiej strony mamy rosnącą liczbę samotnych młodych mężczyzn, co widać w analizach rynku matrymonialnego i w danych z takich aplikacji jak Tinder. Wynika z nich, że preferencje kobiet i mężczyzn totalnie się rozjeżdżają. W aplikacjach randkowych heteroseksualni mężczyźni "lubią" - czyli wstępnie wybierają - aż 60 procent profili kobiet, natomiast heteroseksualne kobiety robią tak samo tylko z 4,5 procentami profili mężczyzn. Chcą się spotykać tylko z tymi, którzy mają określone cechy, na przykład status, wykształcenie. Gdyby ekstrapolować te dane na przyszłość związków hetero, to wyszłoby, że zmierzamy w stronę radykalnego patriarchatu z nielicznymi samcami alfa, którzy mają dużo partnerek i wykorzystują swoją przewagę, a dookoła krąży sfrustrowana rzesza mężczyzn, którzy mają do wyboru abstynencję albo przemoc. 

Przemoc?

Dla wielu mężczyzn Elon Musk jawi się jako atrakcyjna figura, bo on pokazuje, że nie potrzebujesz domu, rodziny czy jednego stałego miejsca pracy, możesz mieć tysiąc pomysłów i dziwactw, możesz łamać zasady - pod warunkiem, że będziesz silny. Jak jesteś silny, to możesz wszystko. Jeśli coś ci się w życiu nie udaje, to po prostu musisz wziąć się w garść i być jeszcze bardziej silny. Wtedy możesz  zdobyć gwiazdę popu, chodzić z nią na imprezy z LSD, być bohaterem rubryk plotkarskich, mieć dzieci tu i tam, łamać wszystkie zasady poprawności politycznej i biznesowej, publicznie rozmawiać o kosmitach, twierdzić, że jesteś zwolennikiem demokracji i wolności, a jednocześnie budować relację z Erdoganem. Wszystko, ale pod jednym warunkiem: nie możesz pokazać słabości. To prowadzi do internalizacji skrajnie wodzowskiego stylu i być może jest plastrem na frustracje mężczyzn tracących wyłączność na władzę.

***

Filip Konopczyński (1987) - analityk gospodarki i społeczeństwa informacyjnego. Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego, absolwent prawa i kulturoznawstwa UW. Publikował m.in. w Gazecie Wyborczej, Polityce, OKO.PRESS, Krytyce Politycznej, Newsweeku, Przekroju.

Więcej o: