Kalisz Pomorski to niewielkie miasteczko położone w woj. zachodniopomorskim, które możecie mijać w drodze nad morze. Od plaż dzieli je jednak spory dystans - ponad 100 km. Jeszcze do niedawna mieściła się tu Cukiernia Kozacka. Lokal, który wyrósł na wielopokoleniowej, rodzinnej tradycji, nie przetrwał ostatnich podwyżek cen. Pół wieku historii zakończył krótki wpis w mediach społecznościowych. "Z wielkim bólem serca informujemy, że zostaliśmy zmuszeni do zamknięcia naszej Cukierni. 28 października jesteśmy otwarci ostatni raz" - czytamy na profilu cukierni.
W rozmowie z Gazeta.pl byli już właściciele obiektu potwierdzają, że lokal jest nieczynny. Przyznają, że do decyzji o zamknięciu zmusił ich prosty rachunek zysków i strat. Energia, mąka, cukier i inne produkty zdrożały w tak dużym stopniu, że ceny trzeba by podnieść do poziomu tych widywanych na lotnisku. Drożdżówka, gdyby miała się zwrócić, kosztowałaby kilkanaście złotych. Niewiele tańszy byłby pączek.
- Przed decyzją o czasowym zamknięciu naszego biznesu obliczaliśmy, że zwykły pączek powinien kosztować w granicach 10 złotych
- mówi w rozmowie z Gazeta.pl Patrycja Kozak, żona właściciela cukierni. - W naszym wypadku główna przyczyna wzrostu kosztów to wzrost cen energii elektrycznej. Postanowiliśmy działać, zanim dostaliśmy rachunek, bo otrzymaliśmy już prognozy i wycenę, która ma obowiązywać od stycznia. Podjęliśmy drastyczną decyzję, by nie popaść w długi. Stwierdziliśmy, że nie będziemy w stanie opłacić od stycznia rachunków - wyjaśniła.
Państwo Kozak podzielili się obowiązkami. Ona została z czteroletnim dzieckiem w Polsce, on wyjechał do Holandii za pracą. Pan Kozak nie dekoruje jednak tortów, został spawaczem. Ma nadzieję, że po roku sytuacja w kraju wróci do normy i będzie mógł ponownie otworzyć swój lokal.
- Czuję ogromny żal do państwa, że nie zrobiło nic, by moja rodzina nie musiała się rozdzielać
- przyznaje rozżalona rozmówczyni Gazeta.pl. - Nikodem od 16 roku życia pracował w cukierni - wyjaśnia.
- Przyszły takie czasy, że ja z czteroletnim dzieckiem zostałam sama, a on jest 1000 km od domu, mieszka w hotelu pracowniczym a każdy wie jakie warunki panują w takich miejscach. Robi coś, o czym nie ma zielonego pojęcia - został spawaczem. Wszystko po to, byśmy przetrwali, nie musieli wyprzedawać majątku. Cukiernia, działka, to wszystko, co mamy. Mamy się tego pozbywać?
- pyta.
Patrycja Kozak odniosła się też do informacji o zamrożeniu cen prądu. Rząd ustalił bowiem górną stawkę za energię elektryczną, która ma obowiązywać w przyszłym roku konsumentów i część przedsiębiorców.
- Zamrożenie cen prądu, o którym mówi rząd, jest śmieszne. Teraz płacimy za megawatogodzinę 300 zł, a po zamrożeniu cen mamy płacić 800 zł. I to z zawieszonym VAT-em. Co to za zamrożenie? Nasz przykład pokazuje, że to, co mówi rząd, jest oderwane od rzeczywistości.
Rozżalenie jest tym większe, że cukiernia nie narzekała na brak klientów i nie miała problemów z jakością. - Cukiernia istniała na rynku od 44 lat. Była pierwsza w mieście. Nikodem odziedziczył ją po rodzicach. Jestem tutaj od 5 lat. Torty woziliśmy prawie po całym województwie zachodniopomorskim, a nawet poza jego granicę.
Wozić nie będą, bo nie są w stanie udźwignąć podwyżek. - Wszystko drożeje w niewyobrażalnym tempie. Cukier po 6, olej po 12 zł. Mamy to przełożyć na ceny produktów? - pyta.
Oblicza też koszty, które musieliby ponieść mieszkańcy miasta.
- Jeżeli rodzina czteroosobowa chciałaby kupić pączki, które mu sprzedawalibyśmy w cenie uwzględniającej realne koszty, zapłaciłaby 40 zł. Kto tyle da za słodkości? Po ośmiu latach rządów PiS, wstawaniu z kolan, kawałek ciasta stanie się dla Polaków rarytasem. Wielką przyjemnością
- podsumowuje.
Patrycja Kozak nie ukrywa, że ma pretensje do rządu, który nie zrobił nic, by zakłady takie jak Cukiernia Kozacka jednak przetrwały. - Ja winą za to wszystko obarczam rząd. Przez lata zatrudnialiśmy sześciu pracowników, wszystkich na etacie, płaciliśmy coraz wyższe pensje, coraz wyższe składki na ZUS, w ciągu trzech ostatnich lat tego typu koszty rosły wyjątkowo szybko. I po co to wszystko? - pyta.
Jak wyjaśnia, w mieście zwolnienia są coraz częstsze. - W Kaliszu i okolicach zamknęło się kilka zakładów, małych, jak i tych dużych, które zatrudniały po kilkadziesiąt osób. I do niedawna były to prężne firmy.
Patrycja Kozak przyznaje, że rosnące ceny napawają ją niepokojem. - Właściciele cukierni też odczuwają inflację, bo też są konsumentami. Robimy zakupy w tym samym, jedynym w mieście większym markecie - mówi.
Twierdzi też, że rząd o przedsiębiorców nie dba. - Są tacy, co mają pełne kosze w dniu wypłaty 500 plus, są tacy, którym rząd ciągle daje. A człowiek, który przez całe lata ciężko pracował, rozwijał swoją firmę, zatrudniał, musi zawieszać działalność - stwierdza.
Przyznaje też, że oprócz wyrazów współczucia spotyka się też z innymi postawami. - W Polsce panuje wciąż taka atmosfera zawiści wobec przedsiębiorcy, któremu się do tej pory udawało. Teraz kiedy musieliśmy zawiesić działalność, słyszę wiele złośliwych i niesprawiedliwych komentarzy, że trzeba było podnieść ceny. Nie, nikt wtedy by naszych produktów nie kupił, a my za kilka miesięcy zostalibyśmy z olbrzymimi długami - podsumowuje rozmówczyni Gazeta.pl.
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl
Cukiernie zamykają się na potęgę w całej Polsce. Cukiernia i Piekarni Czyż w Pszowie, Łódzka cukiernia i lodziarnia Wasiakowie, piekarnia "Bochen" z Gdyni, to tylko niektóre przykładów tych, które już nie walczą.
Niektóre jeszcze walczyć próbują. Właścicielka cukierni Kacperek z Deszczna wyliczała, że rachunek za gaz wzrósł z poziomu 3-4 tys. zł do 17 tys. - Co będzie dalej? Czy przetrwam? Ja naprawdę nie wiem - mówi zrezygnowana w rozmowie z Gazeta.pl.
Wszędzie padają te same argumenty. - Nasza sytuacja jest teraz dużo gorsza niż rok temu. Dostaliśmy podwyżkę za gaz rzędu 274 proc. A to dla nas kluczowy nośnik, bo tym ogrzewamy nasze piece – powiedział w TOK FM Grzegorz Antolak, właściciel cukierni "Antolak" w Warszawie.