Cukiernik zamknął biznes i został spawaczem. Bo pączek musiałby kosztować 10 zł. "Świat się zawalił"

Robert Kędzierski
Nikodem Kozak, właściciel Cukierni Kozackiej z Kalisza Pomorskiego nie dekoruje już tortów i nie piecze drożdżówek. Furażerkę, szpatułkę i tylki musiał zamienić na spawarkę i wyjechać do Holandii, by nie popaść w długi. Działający od 44 lat lokal zamknął. - Czuję ogromny żal do państwa, że nie zrobiło nic, by moja rodzina nie musiała się rozdzielać - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Patrycja Kozak.

Kalisz Pomorski to niewielkie miasteczko położone w woj. zachodniopomorskim, które możecie mijać w drodze nad morze. Od plaż dzieli je jednak spory dystans - ponad 100 km. Jeszcze do niedawna mieściła się tu Cukiernia Kozacka. Lokal, który wyrósł na wielopokoleniowej, rodzinnej tradycji, nie przetrwał ostatnich podwyżek cen. Pół wieku historii zakończył krótki wpis w mediach społecznościowych. "Z wielkim bólem serca informujemy, że zostaliśmy zmuszeni do zamknięcia naszej Cukierni. 28 października jesteśmy otwarci ostatni raz" - czytamy na profilu cukierni. 

Zobacz wideo Stuknęło nam 8 mld osób na planecie. Ile więcej ludzi możemy pomieścić? [NextStation]

Kalisz Pomorski nie lotnisko. Pączek nie może kosztować 10 złotych 

W rozmowie z Gazeta.pl byli już właściciele obiektu potwierdzają, że lokal jest nieczynny. Przyznają, że do decyzji o zamknięciu zmusił ich prosty rachunek zysków i strat. Energia, mąka, cukier i inne produkty zdrożały w tak dużym stopniu, że ceny trzeba by podnieść do poziomu tych widywanych na lotnisku. Drożdżówka, gdyby miała się zwrócić, kosztowałaby kilkanaście złotych. Niewiele tańszy byłby pączek.

- Przed decyzją o czasowym zamknięciu naszego biznesu obliczaliśmy, że zwykły pączek powinien kosztować w granicach 10 złotych

- mówi w rozmowie z Gazeta.pl Patrycja Kozak, żona właściciela cukierni. - W naszym wypadku główna przyczyna wzrostu kosztów to wzrost cen energii elektrycznej. Postanowiliśmy działać, zanim dostaliśmy rachunek, bo otrzymaliśmy już prognozy i wycenę, która ma obowiązywać od stycznia. Podjęliśmy drastyczną decyzję, by nie popaść w długi. Stwierdziliśmy, że nie będziemy w stanie opłacić od stycznia rachunków - wyjaśniła. 

Z własnej cukierni do Holandii. Cukiernik stał się spawaczem

Państwo Kozak podzielili się obowiązkami. Ona została z czteroletnim dzieckiem w Polsce, on wyjechał do Holandii za pracą. Pan Kozak nie dekoruje jednak tortów, został spawaczem. Ma nadzieję, że po roku sytuacja w kraju wróci do normy i będzie mógł ponownie otworzyć swój lokal. 

- Czuję ogromny żal do państwa, że nie zrobiło nic, by moja rodzina nie musiała się rozdzielać

- przyznaje rozżalona rozmówczyni Gazeta.pl. - Nikodem od 16 roku życia pracował w cukierni - wyjaśnia. 

- Przyszły takie czasy, że ja z czteroletnim dzieckiem zostałam sama, a on jest 1000 km od domu, mieszka w hotelu pracowniczym a każdy wie jakie warunki panują w takich miejscach. Robi coś, o czym nie ma zielonego pojęcia - został spawaczem. Wszystko po to, byśmy przetrwali, nie musieli wyprzedawać majątku. Cukiernia, działka, to wszystko, co mamy. Mamy się tego pozbywać?

- pyta. 

Zamrożenie cen prądu? "Płaciliśmy 300 zł, mamy płacić 800"

Patrycja Kozak odniosła się też do informacji o zamrożeniu cen prądu. Rząd ustalił bowiem górną stawkę za energię elektryczną, która ma obowiązywać w przyszłym roku konsumentów i część przedsiębiorców. 

- Zamrożenie cen prądu, o którym mówi rząd, jest śmieszne. Teraz płacimy za megawatogodzinę 300 zł, a po zamrożeniu cen mamy płacić 800 zł. I to z zawieszonym VAT-em. Co to za zamrożenie? Nasz przykład pokazuje, że to, co mówi rząd, jest oderwane od rzeczywistości. 

Torty weselne wozili nawet do Szczecina. "Kawałek ciasta będzie dla Polaków rarytasem"

Rozżalenie jest tym większe, że cukiernia nie narzekała na brak klientów i nie miała problemów z jakością. - Cukiernia istniała na rynku od 44 lat. Była pierwsza w mieście. Nikodem odziedziczył ją po rodzicach. Jestem tutaj od 5 lat. Torty woziliśmy prawie po całym województwie zachodniopomorskim, a nawet poza jego granicę.

Wozić nie będą, bo nie są w stanie udźwignąć podwyżek. - Wszystko drożeje w niewyobrażalnym tempie. Cukier po 6, olej po 12 zł. Mamy to przełożyć na ceny produktów? - pyta. 

Oblicza też koszty, które musieliby ponieść mieszkańcy miasta.

- Jeżeli rodzina czteroosobowa chciałaby kupić pączki, które mu sprzedawalibyśmy w cenie uwzględniającej realne koszty, zapłaciłaby 40 zł. Kto tyle da za słodkości? Po ośmiu latach rządów PiS, wstawaniu z kolan, kawałek ciasta stanie się dla Polaków rarytasem. Wielką przyjemnością

- podsumowuje. 

Widmo bezrobocia? "Zamknęły się już cztery zakłady. Kryzys najpierw wchodzi do tej małej Polski"

Patrycja Kozak nie ukrywa, że ma pretensje do rządu, który nie zrobił nic, by zakłady takie jak Cukiernia Kozacka jednak przetrwały. - Ja winą za to wszystko obarczam rząd. Przez lata zatrudnialiśmy sześciu pracowników, wszystkich na etacie, płaciliśmy coraz wyższe pensje, coraz wyższe składki na ZUS, w ciągu trzech ostatnich lat tego typu koszty rosły wyjątkowo szybko. I po co to wszystko? - pyta.

Jak wyjaśnia, w mieście zwolnienia są coraz częstsze. - W Kaliszu i okolicach zamknęło się kilka zakładów, małych, jak i tych dużych, które zatrudniały po kilkadziesiąt osób. I do niedawna były to prężne firmy.

Inflacja dotyka każdego. Przedsiębiorca też jest konsumentem

Patrycja Kozak przyznaje, że rosnące ceny napawają ją niepokojem. - Właściciele cukierni też odczuwają inflację, bo też są konsumentami. Robimy zakupy w tym samym, jedynym w mieście większym markecie - mówi. 

Twierdzi też, że rząd o przedsiębiorców nie dba. - Są tacy, co mają pełne kosze w dniu wypłaty 500 plus, są tacy, którym rząd ciągle daje. A człowiek, który przez całe lata ciężko pracował, rozwijał swoją firmę, zatrudniał, musi zawieszać działalność - stwierdza.

Przyznaje też, że oprócz wyrazów współczucia spotyka się też z innymi postawami. - W Polsce panuje wciąż taka atmosfera zawiści wobec przedsiębiorcy, któremu się do tej pory udawało. Teraz kiedy musieliśmy zawiesić działalność, słyszę wiele złośliwych i niesprawiedliwych komentarzy, że trzeba było podnieść ceny. Nie, nikt wtedy by naszych produktów nie kupił, a my za kilka miesięcy zostalibyśmy z olbrzymimi długami - podsumowuje rozmówczyni Gazeta.pl. 

Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl

Cukiernia po cukierni, piekarnia po piekarni. Branża ma coraz większy problem

Cukiernie zamykają się na potęgę w całej Polsce. Cukiernia i Piekarni Czyż w Pszowie, Łódzka cukiernia i lodziarnia Wasiakowie, piekarnia "Bochen" z Gdyni, to tylko niektóre przykładów tych, które już nie walczą. 

Niektóre jeszcze walczyć próbują. Właścicielka cukierni Kacperek z Deszczna wyliczała, że rachunek za gaz wzrósł z poziomu 3-4 tys. zł do 17 tys. - Co będzie dalej? Czy przetrwam? Ja naprawdę nie wiem - mówi zrezygnowana w rozmowie z Gazeta.pl. 

Wszędzie padają te same argumenty. - Nasza sytuacja jest teraz dużo gorsza niż rok temu. Dostaliśmy podwyżkę za gaz rzędu 274 proc. A to dla nas kluczowy nośnik, bo tym ogrzewamy nasze piece – powiedział w TOK FM Grzegorz Antolak, właściciel cukierni "Antolak" w Warszawie.

Więcej o: