Rosyjskie ataki na ukraińską infrastrukturę energetyczną i ciepłowniczą są coraz bardziej dotkliwe. Przerwy w dostawie energii elektrycznej stały się powszechne, w wielu ukraińskich miastach nie ma też wody, a ogrzewane przez ciepłownie mieszkania są zimne.
Jak radzą sobie nasi sąsiedzi? Sergiusz, który mieszka w Łucku, 250-tysięcznym mieście położonym 100 km od granicy z Polską, przyznaje, że spore problemy zaczęły się trzy-cztery tygodnie temu. Wówczas rosyjskie pociski zniszczyły lokalną rozdzielnię. Uderzenie, jak w przypadku wielu innych, było skuteczne, bo niemal całe miasto zostało pozbawione prądu. Służby zadziałały błyskawicznie i w ciągu doby zasilanie przywrócono.
Dziś jednak elektryczność działa w kratkę.- Żyjemy w wiecznej sytuacji awaryjnej. Władze wprowadziły szczegółowy grafik, który wskazuje, które ulice będą pozbawione zasilania przez cztery, sześć czy osiem godzin. Ale niektóre pobliskie miejscowości bywają odcięte od energii na całe dnie. Sytuacja w wioskach jest jeszcze gorsza - przyznaje mężczyzna, który przed wybuchem wojny prowadził działalność gospodarczą, a dzisiaj zajmuje się wolontariatem.
- W Łucku najwięcej szczęścia mają ci, którzy mieszkają blisko obiektów strategicznych, takich jak szpitale. W ich wypadku przerwy w dostawie prądu niemal w ogóle się nie zdarzają. Ale to rzadkość - mówi.
Ukraina po ataku Rosji Fot. Andriy Andriyenko / AP Photo
Sergiusz przyznaje, że w trakcie naszej rozmowy termometr wskazuje - 2 stopnie. W nocy było zimniej. Wciąż nie wiadomo, czy dostawy energii uda się przywrócić, wiele wskazuje jednak na to, że Rosja będzie kontynuować swoje ataki. A to będzie tragiczne w skutkach.
- Przygotowujemy się na blackout. Nasi eksperci uważają, że jest możliwy, jeżeli Rosja utrzyma tempo ataków. Wtedy energii może zabraknąć nawet przez tydzień, 10 dni
- przyznaje rozmówca Gazeta.pl.
Mieszkaniec Łucka podkreśla olbrzymie znaczenie agregatów prądotwórczych. Mieszkańcy całego kraju próbują je zdobyć, gdzie się da. Ci, którzy bywają w Polsce, mają większą szansę kupić urządzenie. Do niedawna import utrudniały przepisy celne. Te zostały jednak właśnie zmienione.
- Kiedy kupowałem agregat w Polsce, musiałem wybrać mniejszy model. Jego cena nie mogła bowiem przekraczać 500 dolarów, a waga 50 kg. Dlatego też wybrałem wersję mniejszą, o mocy do 2,5 kW - wyjaśnia Siergiusz. Na szczęście przepisy zmieniły się w ostatnich dniach. - Agregaty prądotwórcze można już wwozić bez opłacania cła. Jak wszystko, co ratuje życie — chociażby kaloryfery, piece itp. - wyjaśnia.
Przyznaje też, że kłopotem jest znalezienie agregatu odpowiedniej jakości. - Pojawiło się mnóstwo nieuczciwych importerów. Niektóre agregaty nie mają deklarowanej mocy. Niektórzy Ukraińcy kupili bardzo drogie urządzenia o mocy 6,5 kW, których rzeczywista moc jest o połowę mniejsza.
Sergiusz deklaruje, że próby przestraszenia Ukraińców przez Rosję nie przyniosą skutków. - Co nas nie zabije, to nas wzmocni - mówi. Twierdzi, że Ukraina nie ma wyjścia i musi walczyć do końca, bo inaczej zniknie z mapy Europy.
- Wtedy nasza bieda będzie jeszcze większa. Musimy działać wszyscy razem. Musimy pokonać wielkiego kacapa - mówi.
Zapewnia też, że napływają do niego wyrazy wsparcia od wielu Rosjan. - Oni mi się tłumaczą, że nie mogą nic powiedzieć, że jakikolwiek wpis gdzieś w sieci kończy się zaraz wizytą dzisiejszego KGB. Boją się o swoje życie, życie bliskich, dzieci. Sytuacja w Rosji niczym się nie różni od tego, co było przed upadkiem komunizmu. Za jakikolwiek wyraz wsparcia dla Ukrainy Rosjanom grozi więzienie.
Warto podkreślić, że sytuacja nie jest jednolita w całej Ukrainie. W najgorszej sytuacji są ci, którzy mieszkają blisko granicy z Rosją. - Słyszałem wiele dramatycznych opowieści od osób, które zostały tutaj przesiedlone. Trudno się tego słucha bez łez - mówi Siergiusz.
- Trzeba zrobić wszystko, by nasze pokolenie było ostatnim, które wie, co to bomby, pociski, mordowane kobiety, dzieci, starcy - mówi wyraźnie poruszony.
Na koniec naszej rozmowy podkreśla wdzięczność dla Polaków. - Chciałem podziękować - mówi nieco rozchwianym głosem.
- Chciałem podziękować każdemu Polakowi za pomoc, jaką otrzymaliśmy od pierwszego dnia wojny. Byłem pod koniec lutego na granicy. Widziałem tych ludzi, których Polska przyjmowała. Cieszę się, że nasze relację się polepszają
- stwierdził.
Wojna w Ukrainie Fot. Andrew Kravchenko / AP Photo
O tym, że problemy ukraińskiego systemu energetycznego są poważne, świadczy sytuacja w stolicy. Nie ustrzegła się ona ataków, które poskutkowały koniecznością wyłączania elektryczności. W rozmowie z Gazeta.pl sytuację w Kijowie opisuje Julia.
- Mieszkam niedaleko centrum. Mój budynek jest bez prądu średnio przez 12 godzin
- przyznaje w rozmowie z Gazeta.pl wyjaśniając, że przerwy są rozłożone na dzień i noc.
- Podczas przerw zawodzi też łączność, internet mobilny. Przez pierwsze godziny jakoś działa, później jest jednak coraz gorzej. Znam osoby, które w ogóle nie mają łączności przy braku prądu - wszystko zależy od regionu miasta, budynku, operatora.
Trudność w dostępie do internetu odbija się na pracy. - Gdy nie ma prądu osoby, które pracują zdalnie, są zmuszone szukać miejsca, w którym prąd jest. Kawiarnia, mieszkanie kolegi, stacja benzynowa - ludzie łapią się, czego tylko mogą - podkreśla Julia. - W takich miejscach zbiera się czasami dużo ludzi, wiadomo wtedy, że są problemy z elektrycznością - wyjaśnia.
Julia przyznaje, że zasilanie często przechodzi w tryb awaryjny. - Taką sytuację mamy dzisiaj. Oznacza to, że harmonogramy ogłoszone przez miasto nie są uwzględniane - prądu nie ma, chociaż powinien być - wyjaśnia.
W przesłanym przez Julię grafiku dostawy prądu widać jak na dłoni. Jedne ulice nie mają elektryczności w środy w nocy, inne w poniedziałki, widać, że elektryczność rozdzielana jest po równo.
Julia twierdzi, że na razie nie myśli o zakupie agregatu prądotwórczego. - Jest dość drogi, kosztuje ok. 500 dol. Na razie jeszcze takiej potrzeby nie widzę - mówi.
Jest jednak świadoma sytuacji poza stolicą. - W Kijowie nie znam nikogo, kto nie ma prądu czy ciepła na stałe, ale wiem, że właśnie taka sytuacja panuje obecnie na terytoriach wyzwolonych - przyznaje.
Grafik Źródło: Yasno
Jak przyznaje Julia, wiele osób ma problem z podstawowymi życiowymi czynnościami. - U moich znajomych przy braku prądu nie ma też ogrzewania i ciepłej wody. Przerwy w dostawach są więc dla nich o wiele bardziej dotkliwe.
- W moim domu jest centralne ogrzewanie, więc nie ma problemu z ciepłem i ciepłą wodą. Sąsiedzi mają jednak kuchenki elektryczne i podczas przerw w dostawach nie mogą gotować. Dlatego ratują się termosami, w których przechowują ciepłą wodę. Korzystają też z turystycznych kuchenek gazowych.
Jak wyjaśnia Julia utrudnień związanych z brakiem elektryczności, jest więcej.
- Przez brak prądu nie działają windy, wiec ci, którzy mieszkają na 14 czy 25 piętrze naprawdę mają problem. Utknięcie w windzie może być bardzo niebezpieczne, dlatego ludzie starają się jeździć jak najrzadziej i mieć ze sobą zawsze telefon. W wielu windach są już awaryjne pojemniki z wodą, workami na śmieci czy środkami uspokajającymi.
Ukraińcy są gotowi na przerwę w dostawie prądu zawsze i wszędzie. - Ludzie mają latarki, dbają też o odblaski, bo ulice często są ciemne, czasami nie działa sygnalizacja świetlna - wyjaśnia.
Mieszkańcy Kijowa muszą być gotowi na przerwie w dostawie prądu w wielu życiowych sytuacjach. - Prąd mogą wyłączyć wszędzie - na poczcie, w sklepie, w banku, a nawet w szpitalu. Zawsze trzeba mieć przy sobie gotówkę, ponieważ przy braku prądu nie da się w inny sposób za cokolwiek zapłacić. Przerwa w dostawie może spotkać człowieka nawet na fotelu dentystycznym - przyznaje.
Braki w dostawach prądu wymusiły też zmiany w kursowaniu metra. - Przerwy pomiędzy poszczególnymi składami wynoszą 8-10 minut. A trolejbusy zostały zastąpione przez autobusy - wyjaśnia Julia.
Kolejny aspekt, który cierpi na brakach energii, to edukacja online. - Nie można się dostosować do przerw, bo one zdarzają się nieregularnie, a ciągłe ostrzały sprawiają, że sytuacja się zmienia.
Julia przyznaje, że mieszkańcy Kijowa szykują się na pogorszenie sytuacji. - Każdy ma po kilka powerbanków, każdy kupuje krótkofalówkę, by w wypadku blackoutu i utraty tradycyjnej łączności móc wiedzieć, co się w ogóle dzieje - mówi.