Zegarek za 1,4 mln złotych podzielił internautów. I rozpętał inbę o podatek od dóbr luksusowych

Jakub Roskosz zapostował zdjęcie z zegarkiem wartym 1,4 mln zł. Sprowokował tym dyskusję na temat opodatkowania dóbr luksusowych. Internauci, politycy, ekonomiści kłócą się, czy taka danina jest nam potrzebna i może przynieść coś dobrego.

Jakub Roskosz to przedsiębiorca i kolekcjoner zegarków. Na swoim Twitterze wrzucił zdjęcie z zegarkiem Patek Philippe Celestial, który kosztuje 1,4 mln zł (inne egzemplarze tego modelu kosztują nawet ponad 5 mln zł). 

Posłanka Lewicy, Anna-Maria Żukowska jako jedna z pierwszych nadała postowi rozpędu, pytając Roskosza "Ale po co?".

"Chociażby dla inwestycji? Na wtórnym rynku można kupić go teraz za 2.1 mln. Ale powodów jest całe mnóstwo. Ten jednak najbardziej dobitny i zrozumiały" - odpisał przedsiębiorca. 

Temat podjął też ekonomista z Uniwersytetu Warszawskiego, Michał Brzeziński. 

Dlaczego powinniśmy wprowadzić wysokie podatki od luksusowej konsumpcji? Z takich wydatków na bezsensowne gadżety społeczeństwo nic nie ma, bogacą się głównie zagraniczni bogacze, a nasze dobra publiczne marnieją

- napisał Brzeziński, czym zaczął inbę. 

Jakub Roskosz po dwóch dniach od oryginalnego postu zwrócił uwagę, że nie napisał, jakoby zegarek należał do niego. We wpisie temu nie zaprzeczył, ale na jego Instagramie można znaleźć relację z imprezy Patek Philipp, gdzie przymierza inne zegarki. Choć na relacji nie znalazł się model Celestial, to impreza odbywała się tego samego dnia, w którym pojawiło się zdjęcie, które wywołało burzę. Można więc założyć, że Jakub Roskosz miał okazję oglądać zegarek podczas wydarzenia Patek Philipp, ale nie jest on jego własnością.

Zapytaliśmy samego zainteresowanego. Jakub Roskosz ostatecznie potwierdził nasze przypuszczenia, że zegarek nie należy do niego, a był tylko mierzony. Na koniec rozmowy zastrzegł, że możemy zacytować tylko tę ostatnią wypowiedź. 

W tym samym poście Jakub Roskosz napisał, że dostał "niewyobrażalną skalę mowy nienawiści, pogróżki i publiczne obrażanie". Jeden z użytkowników Twittera zwrócił uwagę, że nie zdołał jednak doszukać się pod postem mowy nienawiści. My również nie zauważyliśmy, by wobec Jakuba Roskosza padły słowa, które można określić tym mianem. Cała dyskusja skupiła się nie tyle na nim, ile na podatku od dóbr luksusowych. Przypominamy jednak, że mowa nienawiści i groźby są w polskim prawie karalne nawet dwoma laty w więzieniu. 

Zobacz wideo Co zostało z Polskiego Ładu? Wiceminister Soboń: Prawie wszystko zostało

Zegarek Patek Philipp za 1,4 mln zł. Czy powinniśmy opodatkować dobra luksusowe?

Po tym, jak Michał Brzeziński stwierdził, że wysokie podatki od luksusowej konsumpcji byłyby przydatne dla społeczeństwa, odpisał mu Cezary Kaźmierczak, Prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. 

Wziąłbyś się Pan do jakiejś roboty, to wtedy może skłonności do grzebania po cudzych kieszeniach trochę by przeszły

- napisał Kaźmierczak. Komentarze o tym, by nie zaglądać innym do kieszeni przewijały się w dyskusji zresztą dosyć często. 

"To, o czym mówi Kaźmierczak, zdradza pewną (fałszywą) opowieść o świecie, w którym ciężką pracą dochodzi się do zegarków za 1,5 bańki (albo do blasterów ze Star Warsów). To oczywiście bzdura. Ludzie absurdalnie bogaci nie doszli do swoich bogactw głównie pracą. To nie znaczy, że nie są tytanami pracy. Być może większość z nich jest. Problem w tym, że bardzo duże pieniądze biorą się głównie z fuksa" - skomentował wpis Kaźmierczaka dziennikarz Kamil Fejfer. 

Na dłuższy wpis pokusił się Sławomir Mentzen, który również twierdzi, że dostał pogróżki i obelgi po tym, jak Roskosz opublikował zdjęcie zegarka. Jeśli chodzi zaś o samą kwestię podatków, to Mentzen uważa, że osoby, które stać na takie zegarki dużo podróżują. To natomiast miałoby zdaniem polityka i doradcy podatkowego, pozwolić im kupić taki zegarek w państwie, które nie nakłada podatku od dóbr luksusowych. "Nasz budżet straci VAT i dochodowy z tej sprzedaży, milioner i tak będzie miał swój zegarek, a zarobi ktoś, kto nie wprowadza głupich podatków" - pisze Mentzen. 

Podobnie argumentował jeden z użytkowników Twittera, dodając, że po wprowadzeniu dodatkowego podatku, chętni kupią zegarek w Szwajcarii lub w ogóle zrezygnują z zakupu. "Jak zrezygnuje, to brawo, o to chodzi, żeby zmniejszyć taką konsumpcję" - odpisał Michał Brzeziński. 

Za wprowadzeniem podatku od dóbr luksusowych opowiada się też filozof i publicysta Tomasz Markiewka. Powołuje się na ekonomistów Roberta Franka i Philipa Cooka, którzy jak pisze Markiewka, "są zwolennikami wolnorynkowej gospodarki. Uważają tylko, że bycie mądrym zwolennikiem wolnego rynku polega między innymi na wyłapywaniu tych miejsc, w których mechanizmy rynkowe niosą więcej szkód niż pożytku, i naprawianiu ich - także za pomocą odpowiednio zaprojektowanego systemu podatkowego".

Markiewka pisze, że tak drogie przedmioty, jak zegarki Patek Philip mają tak dużą wartość nie ze względu na swoje możliwości, które są niedostępne w zegarku za kilkaset złotych, ale dlatego, że można w ten sposób "zamanifestować swoją pozycję społeczną" i wysłać światu sygnał: "zobaczcie, na co mnie stać!".  

"Zdaniem Franka i Cooka ta cecha dóbr pozycyjnych sprawia, że można je spokojnie wysoko opodatkować - bez szkód nawet dla ich nabywców. Przypuśćmy, że nakładamy tak wysokie podatki progresywne na luksusowe zegarki, że podwajają ich cenę. Zegarek, który kosztował wcześniej 700 tys. złotych, teraz kosztuje 1,4 mln, a ten, który kosztował 1,4 mln, kosztuje 2,8 mln. Gdyby zegarek był wartością sam w sobie, stanowiłoby to problem dla kupującego – bo teraz za te same funkcje czy jakość musi zapłacić dwa razy więcej. Ale jeśli jego celem było kupienie rzeczy, na którą stać bardzo niewiele osób, to nic się nie zmieniło. Nadal go stać na zegarek za 1,4 mln złotych, a większości innych ludzi nie stać - to, że ten sam zegarek kosztował kiedyś 700 tys. złotych, nie ma znaczenia" - pisze Markiewka. 

Ale po co to robić, jakie funkcje miałby podatek od dóbr luksusowych? Markiewka znów przywołuje Franka i Cooka, których zdaniem nie tyle chodzi o zwiększenie wpływów podatkowych, a o ograniczenie, czegoś, co nazywają "marnotrawnym wyścigiem zbrojeń", w którym najbogatsi kupują kolejne dobra, by udowodnić swój status. 

Zdaniem Markiewki ograniczenie tego zjawiska jest korzystne dla społeczeństwa z dwóch powodów. 

"Pierwszy jest ekologiczny. Im więcej konsumujemy, tym gorzej dla środowiska. Kilka miesięcy temu media obiegła informacja na temat tego, że Kim Kardashian w ciągu miesiąca zużywa tyle wody, co przeciętny mieszkaniec jej regionu przez 9 lat. Takie ogromne różnice biorą się nie z tego, że Kardashian bierze dużo kąpieli, tylko z tego, że ogromne posiadłości wymagają ogromnych ilości wody, np. do utrzymania trawy w dobrym stanie.

Drugi powód dotyczy rozbudzania pragnień konsumpcyjnych. Klasa średnia nie może stanąć do tego samego wyścigu z miliarderami bądź multimilionerami, ale ponieważ codziennie jest bombardowana obrazami bogactwa i luksusu, które zostały skojarzone z 'sukcesem', to próbuje naśladować ten styl życia na miarę swoich możliwości. I też bierze udział w 'marnotrawnym wyścigu zbrojeń' – tylko że na mniejszą skalę" - pisze Markiewka. 

Czy możemy ograniczać jednostki dla korzyści społeczeństwa?

"A po co kupować taki zegarek? Każdy ma inne cele i marzenia. Jeden dużo pracuje, bo chce napisać książkę, inny chce zagrać w filmie, wygrać zawody sportowe, rozwinąć dużą firmę, dokonać wielkiego odkrycia naukowego, zbudować dom, założyć rodzinę, wychować dzieci, obejrzeć wszystkie seriale na Netflixie, poderwać tysiąc kobiet. Nic nam do tego, co kogo kręci. Jeżeli kogoś napędza wizja posiadania drogiego zegarka, to jego sprawa. Może to zrobić z powodów inwestycyjnych, może chce podkreślić swój status, mieć temat do rozmów z innymi majętnymi ludźmi, bez znaczenia. To jego pieniądze, jego zegarek, jego sprawa. Nic nam do tego. A już na pewno nic do tego urzędnikom i państwu, które nie powinno nakładać podatków, motywując je czystą zawiścią." - pisze Sławomir Mentzen. 

Można więc wnioskować, że zdaniem Mentzena podatki ograniczają jednostki w realizacji ich marzeń, co uważa za niekorzystny stan. Na ten argument odpowiedział mu Kamil Fejfer:

"To jeszcze Sławomir Mentzen na koniec, bo wiem, że lubicie. W kontekście całej sprawy pisze on między innymi o tym, że 'każdy ma inne cele i marzenia'. I w związku z tym, niektórzy chcą mieć (nieopodatkowane podatkiem 'od luksusu') zegarki za półtorej bańki. Tylko że takie stwierdzenie niczego nie rozstrzyga. To, że miałbym marzenie jeździć 200 km/h po Warszawie nie oznacza, że powinienem mieć możliwość spełnienia takiego marzenia".

Owszem, jako - za przeproszeniem - wspólnota polityczna regulujemy marzenia (np. nie mogę jeździć 200 km/h po Warszawie)

- podsumowuje Fejfer. 

Więcej o: