"Gazeta Pomorska" opisała w czwartek 8 grudnia historię mężczyzny z Bydgoszczy, który przed laty zaciągnął kilka kredytów na łączną kwotę 22 tysięcy złotych. Po latach ma do spłaty kilka razy więcej. Jak do tego doszło?
Jak czytamy, pan Tomasz pierwszy kredyt zaciągnął w 2008 r.. I to z prozaicznego powodu - brakowało mu środków do życia, zarabiał wówczas jedynie ok. 1 tysiąc zł netto. - Wypłaty szły na mieszkanie i jedzenie. Poszedłem do banku i pożyczyłem 10 tysięcy zł - przyznaje.
Niestety szybko się okazało, że nie stać go na spłatę rat. Wtedy zaciągnął drugi kredyt - tym razem na 5 tysięcy zł. - Wierzyłem, że się uda - mów. Ale nie udało się. Jednak mimo że - jak sam przyznaje - był wówczas znany firmom windykacyjnym, bank udzielił mu trzeciej pożyczki - na 7 tysięcy zł. Obecnie dług mężczyzny wynosi już ponad 70 tys. zł.
Więcej aktualnych wiadomości z kraju znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Wtedy sprawą pana Tomasza zainteresował się komornik. - Nie unikałem kontaktu z nim. Z drugiej strony nie miałem niczego, co mógłby mi zająć, oprócz pensji. Zgodnie z prawem, kwota wolna od zajęcia to równowartość najniższej krajowej, czyli takiej, jaką otrzymuję w firmie. To oznacza, że komornik nie może zabrać mi ani złotówki - mówi w rozmowie z dziennikiem.
W rzeczywistości, jak podaje portal czerwona-skarbonka.pl, komornik może zająć do 50 proc. zawartości konta, jeżeli dłużnik zalega ze spłatą i do 60 proc., jeśli zalega ze spłatą alimentów. Jak jednak czytamy, "niezależnie od wysokości długu, na koncie dłużnika musi pozostać kwota minimalnego wynagrodzenia netto". W 2022 roku płaca minimalna wzrosła do 3010 zł brutto, a więc kwota wolna od zajęcia komorniczego wynosi teraz 2364 zł.