W końcu według GFI Rosja jest potęgą militarną świata numer dwa. I niby jest jej bliżej do potencjału USA na pozycji pierwszej niż Chin na pozycji trzeciej. Widzimy natomiast, co się dzieje w Ukrainie. Rosyjskie wojsko zawodowe zostało tak poturbowane przez Ukraińców z odległego 15. miejsca, że konieczna była mobilizacja i cofnięcie się do metod rodem z czasów Stalina. Pomimo tego wiele mediów, ale tez okazjonalnie polityków, regularnie prezentuje ranking GFI jako coś miarodajnego.
- Takie proste porównania ilościowe są bardzo zawodne. Na potencjał militarny państwa wpływa ogromna ilość innych czynników, które w praktyce uniemożliwiają takie wyliczenia - mówi Gazeta.pl dr Michał Piekarski z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego. - Nie bez powodu żadne poważne instytucje takowych nie tworzą. Bada się kryterium potęgi państwa, ale nie prowadzi to do tak prostych rankingów - dodaje.
W jaki sposób zmierzyć poziom wyszkolenia, dowodzenia, morale czy logistyki? Wojna w Ukrainie pokazuje, jak ogromne ma to znaczenie. Na papierze i według takich zestawień jak GFI, Rosja powinna szybko zmieść ukraińskie wojsko. W ilości ludzi, sprzętu i pieniędzy Rosjanie mają w końcu przytłaczającą przewagę. No ale jednak stało się to, co się stało. Przez katastrofalnie błędne założenia polityków, niski poziom dowodzenia, wyszkolenia, łączności i logistyki, rosyjskie wojsko nie jest w stanie pokonać Ukraińców, a wręcz musiało się dużo cofnąć. Jak takie czynniki policzyć? Wtłoczyć w sztywne ramy rankingu? No nie sposób.
- Co istotne, autorzy tego rankingu nie podają swojej metodologii. Nie wiadomo, w jaki sposób uzyskują swoje współczynniki. Nie podają też swoich źródeł, choć można się domyślić, że dane są w jakiś automatyczny sposób pobierane między innymi z Wikipedii i innych publicznie dostępnych źródeł - mówi dr Piekarski. Ponieważ metodologia nie jest znana, to nie sposób wiarygodnie zweryfikować procesu tworzenia rankingu. Nie wiadomo też, jakie konkretnie są źródła informacji, więc tu też nie sposób skontrolować autorów. Ten brak przejrzystości powinien być jednym wielkim czerwonym światłem ostrzegawczym.
Nie trzeba jednak zagłębiać się dalej, niż do ukrytego na samym dole strony linka "disclamers", czyli zastrzeżenia. W jednym z pierwszych punktów autorzy sami tam stwierdzają, że prezentowane przez nich dane mają charakter jedynie "historyczny i rozrywkowy". Zasadniczo umywają ręce od wszelkiej odpowiedzialności za dokładność swojej pracy. Wiele lat temu, jeszcze zanim ranking stał się szerzej popularny, to zastrzeżenie tego rodzaju było po prostu na dole strony, jednak później zostało przeniesione do owej podstrony "disclamers".
Jak podkreśla dr Piekarski, GFI nie jest afiliowany przy żadnej poważnej instytucji zajmującej się obronnością. Nic nie wskazuje więc na jakiś merytoryczny nadzór. - Jest tak nie bez powodu. Wiarygodne dokonanie takich wyliczeń jest niemożliwe. Jest za wiele czynników. Istnieją tylko bazy danych zawierające informacje na temat ilości uzbrojenia w dyspozycji państw - mówi naukowiec.
Wątpliwą wiarygodność wyliczeń GFI można prześledzić na przykładzie choćby Polski. W 2022 roku zajmowaliśmy pozycję 24. W tegorocznym rankingu już 20. Awans o cztery punkty. Dlaczego? Trudno powiedzieć, bo nie można porównywać rankingu aktualnego z historycznymi. Można być natomiast pewnym, że na początku 2023 roku polskie wojsko jest wyraźnie słabsze niż rok wcześniej. Nie silniejsze. I nie chodzi tu o jakieś głębokie dyskusje na temat jakości dowodzenia, czy wyszkolenia. Po prostu w przeciągu ostatniego roku oddaliśmy znaczną ilość uzbrojenia Ukrainie. 200-300 czołgów, podobna ilość transporterów opancerzonych, ponad sto jednostek artylerii, kilkadziesiąt systemów przeciwlotniczych, tysiące karabinków, masy amunicji i części zamiennych. Tego ubytku jeszcze nie zapełniliśmy i nie zrobimy tego przez lata. Zwiększenie wydatków na obronność wprost nie przełożyło się jeszcze na potencjał naszej armii.
Wątpliwości mogą tylko narastać, kiedy dokładniej przyjrzy się szczegółowym liczbom mającym opisywać polski potencjał zbrojny. Według autorów GFI choćby, nie mamy ani jednego rezerwisty. Oficjalnie ta wartość nie jest podawana, ale według różnych szacunków jest to ponad milion ludzi, którzy formalnie są rezerwistami. Co roku kilkadziesiąt tysięcy jest wzywane na szkolenia. Owszem, wartość tych rezerw jest bardzo dyskusyjna z wielu względów, ale na pewno nie jest tak, że ich nie ma. Najpewniej po prostu w źródłach, z których pobierano dane, tej akurat nie było (rezerw np. nie ma też Wietnam, którego cała koncepcja wojska opiera się na mobilizacji ogromnych rezerw). Nie zgadzają się też liczby żołnierzy zawodowych i WOT (nazwanych "paramilitarnymi"), ale są to różnice "zaledwie" po kilka tysięcy.
Zagadkowa jest też wartość naszych wydatków na obronność, określona jako 20,7 miliarda dolarów. Oficjalny plan na 2023 rok zakłada wydatki na poziomie 97,4 miliarda złotych, czyli 22,5 miliarda dolarów według obecnego kursu. Prawie dwa miliardy dolarów to niemała różnica.
Następne na liście jest lotnictwo. Według GFI Polska dysponuje 91 "myśliwcami". Trudno powiedzieć, jak uzyskano tę liczbę. Na papierze mamy 48 F-16, 29 MiG-29 i 18 Su-22. Nie wdając się w szczegóły, ile z nich tak naprawdę może latać, daje to razem 95. Być może liczba 91 jest przepisana z zestawienia "World Air Forces" portalu Flightglobal.com. Jednak są tam takie kwiatki, jak 30 maszyn Su-22 co mogło być formalnie prawdą ponad dekadę temu. Dodatkowo 12 F-16 w dwumiejscowej wersji jest traktowanych jako maszyny treningowe, podczas gdy jak najbardziej mogą one wykonywać misje bojowe. Dalej dla przykładu mamy posiadać ponad sto maszyn szkolnych, podczas gdy tak naprawdę czysto szkoleniowych M-346, PZL-130 i SW-4 jest razem 68.
Podobne pozornie drobne nieścisłości kumulują się i razem mogą przekładać się na bardzo zafałszowany ostateczny wynik. Nie wspominając o tym, że w żaden sposób nie jest uwzględniana jakość sprzętu. Prowadzi to do takich komicznych efektów jak na przykład rzekoma potęga floty Korei Północnej. Jest lokowana przez autorów rankingu na trzeciej pozycji wśród potęg morskich świata, choć tak naprawdę jest to zbieranina skrajnie przestarzałych małych okręcików patrolowych i dywersyjnych, niezdolnych operować w oddaleniu od własnego wybrzeża. No ale jest ich na papierze dużo. Więc niech się chowają floty Francji (pozycja 17), Japonii (21) czy Wielkiej Brytanii (38).
- Ten ranking wydaje się też ignorować coś, co jest nazywane mnożnikiem siły. Czyli na przykład to, o ile więcej warte jest 10 F-16 wspartych przez kilka latających cystern i latające centrum rozpoznania oraz dowodzenia, niż po prostu 10 samotnych F-16. Nie wydaje się też uwzględniać kwestii pomocy sojuszniczej. Bo na przykład jak policzyć to, że w przypadku agresji na Polskę na naszym niebie w ciągu kilku godzin może być kilkadziesiąt zachodnich samolotów bojowych - opisuje dr Piekarski.
Wymienione powyżej przykłady błędów i nieścisłości to tylko wierzchołek góry lodowej. No ale w końcu cały ten ranking jest zabawą. I gdyby tym pozostał, nie byłoby problemu i tego tekstu. Problem jest jednak kiedy liczne media i osoby publiczne bezkrytycznie podają zawarte w nim informacje. - Przyczyna popularności tego rankingu nie jest zagadką. Jest jako jedyny, czyli wypełnia niszę. Jest też darmowy i bardzo uproszczony, czyli bardzo łatwo dostępny. Za profesjonalnie przygotowane bazy danych na temat uzbrojenia państw trzeba zapłacić dużo, na przykład jak za roczniki Military Balance, albo horrendalnie dużo, jak za dostęp do usług agencji Jane's. Przy czym będą one trudne do przyswojenia przez kogoś, kto nie ma już pewnej wiedzy specjalistycznej - mówi naukowiec. To klasyczny przykład sytuacji, kiedy człowiek chce jasnej odpowiedzi na pytanie, ile warte są siły zbrojne jego państwa. Specjalista powie: "to zależy", a Global Firepower Index napisze: "X i awansowaliście o Y pozycji w tym roku. Jesteście teraz silniejsi od państwa Z, którego nie lubicie".