Serwis money.pl doniósł w środę, że "na stole w gabinecie premiera Morawieckiego" leży pomysł wydłużenia wakacji kredytowych na 2024 r. Przypomnijmy: obecnie rozwiązanie obowiązuje do końca 2023 r. i zakłada możliwość zawieszenia płatności jednej raty kredytu mieszkaniowego w złotych w kwartale. O tyle miesięcy, w ilu skorzystało się z wakacji (a można było jeszcze w czterech w drugiej połowie 2022 r.), wydłużony zostanie okres spłaty kredytu.
O wydłużenie wakacji kredytowych pytany był na porannym briefingu rzecznik rządu Piotr Müller. Odpowiedział, że decyzja zapadnie zapewne w połowie roku i wskazał, że "jeśli stopy procentowe pójdą mocno w dół, to być może takie działanie nie będzie potrzebne". Potem na Twitterze dodawał, że "nie toczą się prace" w zakresie wydłużenia wakacji kredytowych na 2024 r.
Żeby była więc jasność, dziś wydłużenie wakacji kredytowych jest więc wyłącznie spekulacją, nie ma ani pół oficjalnego potwierdzenia ze strony rządu. Z drugiej strony, oczywiście to, że obecnie nie toczą się żadne prace w tym zakresie, nie oznacza, że nie będą się toczyć za kilka miesięcy.
Z pewnością natomiast można znaleźć przynajmniej cztery argumenty, dla których wydłużenie wakacji kredytowych na 2024 r. mogłoby być dla rządu kuszącym pomysłem przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi.
Po pierwsze, koszty - zerowe po stronie budżetu państwa. Wszystkie są po stronie sektora bankowego. Jak wyliczał w rozmowie z Gazeta.pl ekonomista Piotr Kuczyński, analityk Domu Inwestycyjnego Xelion, już w 2022 roku wakacje kredytowe kosztowały banki nie mniej niż 12 mld złotych.
Oczywiście, można przypuszczać, że w roku wyborczym rząd zaproponuje jakieś nowe programy, ale jednak wie, że nie może przesadzać. Nauczką była choćby jesień 2022 r., gdy tak naprawdę to rynki zdegustowane planami głębokich cięć podatkowych w Wielkiej Brytanii "wysadziły" rząd Liz Truss. Wówczas także rentowność polskich obligacji poszła ostro w górę (nawet w okolice 9 proc., dziś to znów "tylko" ok. 6 proc.), pojawiały się problemy z plasowaniem polskiego długu, a premier Morawiecki zapowiadał wówczas zacieśnienie polityki fiskalnej. - Nie planujemy żadnych kolejnych wydatków, poza tymi już zaplanowanymi w budżecie - mówił.
W każdym razie, na finansową jazdę po bandzie przed wyborami rząd sobie nie pozwoli. A dłuższe wakacje kredytowe mogłyby być taką wyborczą kiełbasą wyciągniętą nie ze swojej lodówki. Wielu nowych głosów może tym by nie zdobył, ale jednak może chociaż nieco zdemobilizował wyborców opozycji, a poza tym jednak zamanifestował swoim wyborcom zdecydowanie i sprawczość.
Jeżeli ktoś miałby zrzucać się na wyborcze obietnice przed wyborami, to banki nadają się tu jak mało kto. Mają miliardowe zyski (13 mld w okresie styczeń-listopad 2022 r. - mimo wakacji kredytowych!), a poza tym nie cieszą się raczej powszechną sympatią w społeczeństwie.
Słowem - stać je, a ich skubaniu będziemy nawet kibicować. Zresztą sektor zdaje sobie dobrze sprawę ze swojego położenia i chyba od dawna nie ma wątpliwości, że właściwe pytanie przed wyborami dla nich to nie "czy", ale "ile i jak" dorzucą się do obietnic rządu.
Oczywiście, można przestrzegać - tak jak robi to np. Piotr Kuczyński - że choć banki od dłuższych wakacji kredytowych nie upadną, to "będą mniej chętnie i drożej udzielały kredytów, co uderzy w gospodarkę poprzez kredyty inwestycyjne i hipoteczne". Ale jednak losy kredytobiorców "tu i teraz" z pewnością będą ważniejsze.
Przypomnijmy też, że PiS ma długą tradycję nakładania presji na banki. W 2022 r. wymuszał na nich podnoszenie oprocentowania lokat, wcześniej m.in. obłożył podatkiem bankowym, przyjął jeden z najbardziej ambitnych w całej Unii docelowych poziomów funduszy w Bankowym Funduszu Gwarancyjnym czy kazał się spiąć w kwestii zamiany stawki WIBOR na inną. Niektóre rzeczy mu się nie udają (obiecywał np. w 2015 r. rozwiązanie problemów kredytów frankowych, w 2022 r. prezes PiS Jarosław Kaczyński oczekiwał też podwyżek oprocentowania na kontach osobistych), ale jednak obecna ekipa znana jest z regularnego dziobania sektora bankowego i tworzenia dlań atmosfery nieprzewidywalności.
Jednocześnie dbanie o dobro inwestorów (w tym przecież także m.in. uczestników PPK) niekoniecznie jest na pierwszym miejscu listy priorytetów rządu.
Skarb Państwa zdaje się nie rozumieć roli akcjonariusza i tego, jak działa rynek kapitałowy. Nie myśli o sektorze bankowym w kategorii instytucji odpowiedzialnej społecznie, którą oczywiście trzeba regulować, ale trzeba mieć w tym umiar i strategię
- mówi kilka miesięcy temu w rozmowie z Gazeta.pl Piotr Sobolewski z Polityka Insight.
Wiadomo, rząd nie jest świętym Mikołajem, a tak generalnie to złotówkowicze nie zależą do grupy społecznej "pierwszej potrzeby". Natomiast jeśli rząd uznał w 2022 r., że należy im się wsparcie, to w połowie 2023 r. - gdy mają zapadać decyzje - te okoliczności będą nieszczególnie inne niż rok wcześniej.
Choć stopy procentowe raczej już nie powinny wzrosnąć, to jednocześnie znikoma jest szansa, że do połowy 2023 r. spadną. Wprawdzie prognozy ekonomistów różnią się między sobą, a poza tym mogą się oczywiście zmieniać, ale dziś jako bazowy scenariusz można uznać taki, w którym główna stopa NBP pozostaje na niezmienionym poziomie 6,75 proc. do końca (albo prawie do końca) 2023 r., a ewentualne obniżki będą możliwe albo na przełomie 2023 i 2024 r., albo dopiero w przyszłym roku.
Z centralnej prognozie z grudniowej Ankiety Makroekonomicznej NBP (przeprowadzonej wśród profesjonalnych prognostów) wynika, że w ostatnim kwartale 2023 r. stopa referencyjna NBP wyniesie 6,62 proc. (czyli tylko symbolicznie mniej niż dziś), a pod koniec 2024 r. 5,22 proc.
Słowem, gdy będą zapadać decyzje ws. ewentualnego przedłużenia wakacji kredytowych, raty kredytobiorców będą zapewne na podobnie wysokim poziomie co dziś i nawet wyższym niż gdy wiosną 2022 r. to rozwiązanie zapowiadano. Pod koniec 2023 r. i w 2024 r., gdy stopy szłyby w dół (lub rosłyby oczekiwania rynku na taki ruch - bo to od nich zależy stawka WIBOR!), raty nieco by spadały. Trzeba też pamiętać, że główna stopa na poziomie 5,22 proc. na koniec 2024 r. (centralna prognoza z ankiety NBP) oznaczałaby, że rata wciąż byłaby bardzo wysoka względem stanu np. z wakacji 2021 r. Może już nie o drugie tyle, ale nawet o trzy czwarte - to wciąż dużo.
Zresztą scenariusz obniżek stóp w 2024 r., choć na dziś bazowy, wcale w przyszłym roku nie musi być grany. Część ekonomistów, np. z mBanku, widzi jednak ryzyko, że po spadkach w 2023 r. inflacja w 2024 r. zacznie się znów rozkręcać i jednak RPP będzie zmuszona do dalszych podwyżek.
Przypomnijmy też, że cały czas negatywnie na sytuację kredytobiorców (oraz oczywiście wszystkich innych mieszkańców kraju) wpływać będzie inflacja - możliwe, że pod koniec 2023 r. wciąż dwucyfrowa. Co więcej, przynajmniej do połowy roku (tak wynika z listopadowej projekcji NBP), tempo wzrostu wynagrodzeń w gospodarce nie będzie za nią nadążało - zatem realnie płace będą dalej spadać.
Generalnie, gdyby ktoś chciał udowadniać tezę, że sytuacja kredytobiorców się nie poprawi, ma kilka argumentów.
Wiosną 2022 r. - wtedy, gdy premier Morawiecki zapowiadał wakacje kredytowe - obiecywał także, że już od początku 2023 r. kredytobiorcy będą płacić niższe raty, bo WIBOR zostanie zastąpiony nową, lepszą stawką.
Już wówczas plany Morawieckiego szokowały inwestorów czy ekonomistów. Morawiecki jako doświadczony bankowiec też pewnie zdawał sobie sprawę, że tak błyskawiczne prace i wdrożenie nowej stawki są nierealne. Dziś już wiemy, że WIBOR będzie obowiązywał aż do 2025 r. - dopiero wówczas w kredytach złotowych zastąpi go WIRON. Co więcej, wcale nie jest pewne, czy od tego raty spadną.
Morawiecki wciskał w 2022 r. kredytobiorcom kit i może mu zostać to wypomniane przez opozycję. Być może chciałby się za to zrehabilitować wydłużając wakacje kredytowe.
***
Jak wygląda sytuacja na rynku nieruchomości, jak kształtują się ceny mieszkań i koszty ich utrzymania oraz co się dzieje z kredytami hipotecznymi? Więcej na te tematy czytaj pod tym linkiem: next.gazeta.pl/nieruchomosci