Liczba tzw. urodzeń żywych w Polsce w listopadzie 2022 r. wyniosła 23 tys. - podał w środę 25 stycznia Główny Urząd Statystyczny. To najgorsze miesięczne dane przynajmniej od 1945 r., dokąd sięgają wstecz statystyki GUS.
Tym samym naraz pobite zostały dwa poprzednie niechlubne rekordy - ze stycznia i lutego 2022 r. Z lutego, bo wówczas urodziło się 23,1 tys. dzieci i był to poprzedni najgorszy miesiąc w historii pod względem liczby urodzeń. "Ratowało" go natomiast to, że miał tylko 28 dni. Gdyby liczyć średnią liczbę urodzeń na dzień, gorszy był styczeń 2022 r. - z ok. 800 urodzeniami żywymi na dzień. Ale listopad ub.r., - z ok. 767 urodzeniami na dzień i ten negatywny rekord przebił.
Co więcej, jest bardzo możliwe, że grudzień okazał się jeszcze gorszy. Danych z tego miesiąca GUS jeszcze nie podał, ale w publikacji z poniedziałku 30 stycznia "Sytuacja społeczno-gospodarcza kraju w 2022 r." napisał, że wstępnie szacuje, iż w całym 2022 r. urodziło się w Polsce 305 tys. dzieci. Skoro z comiesięcznych danych GUS (tych, które na razie znamy tylko do listopada włącznie) wynika, że w ciągu pierwszych 11 miesięcy 2022 r. mieliśmy w Polsce 283,5 tys. urodzeń żywych, to z prostego odejmowania można wysnuć wniosek, że w grudniu na świat przyszło tylko 21,5 tys. dzieci. Te dane nie są jeszcze oficjalne, GUS może weryfikować szacunki.
Oczywiście, miesiąc miesiącowi nie równy - są takie z bardzo złymi danymi i te, w których liczby wyglądają nieźle. To normalne. Problem tylko w tym, że te pierwsze przytrafiają się i będą się przytrafiać coraz częściej.
Trend jest bowiem nieubłagany: w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, za które GUS podał już dane (tj. od grudnia 2021 r. do listopada 2022 r. włącznie) na świat przyszło tylko 309,3 tys. dzieci, najmniej w powojennej historii. Dla porównania: w 2021 r. na świat przyszło w Polsce (mowa wciąż o urodzeniach żywych) 331,4 tys. dzieci, w 2020 r. 355,3 tys., w 2019 r. 375 tys. Liczby pogarszają więc w ostatnich latach w błyskawicznym tempie.
Żaden program nie spowoduje, że dziesięć kobiet urodzi więcej dzieci niż sto kobiet
- mówiła w Radiu Wnet w styczniu 2020 r. Barbara Socha, wiceministerka rodziny i polityki społecznej. Była to oczywiście odpowiedź na dane wskazujące, że mimo programu 500 plus liczba urodzeń w Polsce spada.
Skala porównania (sto do dziesięciu) była oczywiście przesadzona i służyła wyłącznie do zobrazowania problemu, ale ten rzeczywiście jest. Mamy w Polsce obecnie niespełna 9 mln kobiet w wieku rozrodczym - o ponad pół miliona mniej niż dziesięć lat temu i ponad milion mniej niż przed dwudziestoma laty. Ta liczba będzie cały czas spadać, jeszcze w tej dekadzie zapewne poniżej 8 mln.
To oznacza, że aby liczba urodzeń w Polsce nie spadała, kobiety powinny rodzić obecnie przeciętnie coraz więcej dzieci. To się jednak nie dzieje. Wskaźnik dzietności, czyli przeciętna liczba urodzonych dzieci przypadających na kobietę w całym okresie rozrodczym, wynosi obecnie w Polsce ok. 1,4. Od kilkunastu lat waha się w granicach ok. 1,25-1,45 i ani myśli przebijać bariery niskiej dzietności na poziomie 1,50.
Jest dramatycznie źle. Natomiast ta dramatyczna sytuacja, to ostatnie 30 lat. To nie jest tak, że coś się wydarzyło w ostatnim czasie
- mówiła we wrześniu 2022 r. wspomniana już wiceministerka rodziny i polityki społecznej Barbara Socha w programie Super Expressu "Pieniądze to nie wszystko". Przekonywała, że to efekt m.in. "transformacji szokowej" z 1989 r., która "zburzyła poczucie bezpieczeństwa Polaków".
Skutki tego są odczuwalne do dzisiaj. W demografii zmiany zachodzą z pokolenia na pokolenie. Dzisiaj dorosło pokolenie Polaków urodzonych w latach 90-tych. I ono tworzy mniejsze rodziny niż poprzednicy. Mamy mniej kobiet, które mogą urodzić dzieci. [...] Kolejny wyż powinien pojawić się 10 lat temu, ale go nie było. To jest efekt tego, jaką mieliśmy sytuację gospodarczą w Polsce 10-15 lat temu
- mówiła Socha. Dodawała, że "sytuacja zaczęła się zmieniać od 2015 roku, kiedy to do władzy doszło PiS, które na poważnie potraktowało wyzwania demograficzne". Na uwagę, że w ostatnich latach nie widać wzrostu dzietności, odpowiedziała, że "wzrostu dzietności nie będzie widać przez co najmniej 20 lat".
Rząd może chwalić się wyższymi wydatkami na politykę prorodzinną (np. 500 plus, 300 zł na wyprawkę, rodzinny kapitał opiekuńczy itp.), natomiast niestety tylko od tego Polacy więcej dzieci mieć nie będą. Oczywiście, pieniądze są bardzo ważne, ale liczy się bardzo szeroko rozumiany komfort życia rodzin. A z tym bywa problem.
Polki i Polacy co do zasady chcą mieć dzieci (a może konkretniej - więcej dzieci), ale niestety często na "chceniu" się kończy. Tzw. lukę płodności, czyli różnicę między liczbą dzieci, którą chcemy mieć, a tą, jaką mamy, można w Polsce szacować na ok. 0,7-0,8 (ok. 2,1-2,2 w marzeniach względem ok. 1,4 w rzeczywistości).
Na kiepską dzietność w Polsce składa się bardzo wiele czynników równocześnie, w tym inne wpływają na decyzję ws. pierwszego dziecka, a inne kolejnych.
Często w badaniach meldowany jest brak stabilności finansowej i niepewność co do przyszłości. To może wyglądać trochę dziwnie, bo Polska jest jednym z krajów UE o najniższym bezrobociu, także wśród osób młodych. Zdaniem badaczy z Instytutu Pokolenia, problemem jest bagaż polskich doświadczeń z pierwszych lat XXI wieku, gdy bezrobocie w Polsce wśród młodych dochodziło do 30 proc. Ważnym czynnikiem dla wielu osób są także formy zatrudnienia - m.in. brak umowy o pracę (najlepiej na czas nieokreślony).
Do tego dochodzi brak dużej elastyczności w łączeniu pracy z życiem rodzinnym. Kiepsko rozpowszechniona jest w Polsce możliwość pracy na część etatu czy zdalnie. Z raportu prof. Igi Magdy z Instytutu Badań Strukturalnych z 2020 r. "Jak zwiększyć aktywność zawodową kobiet w Polsce?" wynikało m.in., że 60 proc. pracujących Polek - dwukrotnie więcej niż średnio w UE - nie ma żadnej możliwości decydowania o godzinach rozpoczęcia i zakończenia pracy.
Oczywiście problem nie dotyczy tylko kobiet. Według naukowców jednym ze sposobów na polepszenie dzietności w Polsce byłyby także działania wyrównujące szanse oraz możliwości kobiet i mężczyzn na rynku pracy oraz w zakresie obowiązków domowych.
Młodzi zwracają uwagę także na niewystarczający dostęp do tanich mieszkań (a w ostatnich miesiącach także do kredytów mieszkaniowych) o odpowiednim, "rodzinnym" metrażu. Wskaźnik przeludnienia mieszkań w 2020 r. w Polsce wynosił blisko 37 proc. (wobec np. 15 proc. w Czechach).
Swoją rolę może odgrywać też m.in. utrudniony dostęp do metody in vitro. Bardzo ważnym lokalnym czynnikiem jest także tzw. luka edukacyjna. Kobiety w Polsce obecnie zdecydowanie częściej niż mężczyźni kończą studia. Tymczasem badania wskazują, że najczęściej związki są tworzone między kobietami i mężczyznami o równym lub porównywalnym poziomie wykształcenia. Do tego dochodzi (związana właśnie m.in. ze studiami kobiet) duża większa skala migracji kobiet niż mężczyzn z mniejszych miejscowości do dużych miast.
To powoduje, że światy kobiet i mężczyzn trochę się rozchodzą
- mówił niedawno w rozmowie z Gazeta.pl Michał Kot, dyrektor Instytutu Pokolenia.