Niedziela wieczór, wysoka gorączka u dziecka, późnowieczorna wizyta u lekarza i powrót do domu z diagnozą - w naszym przypadku szkarlatyną. Myślisz sobie: jeszcze tylko antybiotyk i z godziny na godzinę będzie lepiej. Nic z tych rzeczy
- napisał czytelnik Gazeta.pl w liście do redakcji. W aptekach czynnych w niedzielny wieczór zapisanego antybiotyku nie było. Podobnie jak innych, które mogłoby przyjąć dziecko (jedna z farmaceutek zasugerowała, by lekarz przepisał wszystkie antybiotyki na szkarlatynę, a jakiś się w Warszawie znajdzie). - Najbliższy dostępny antybiotyk był w Raszynie, ale dopiero o ósmej rano - żali się pan Łukasz.
Jak donosi nasz czytelnik, tej nocy nie był jedynym "poszukiwaczem zaginionych antybiotyków". - Przede mną w kolejce do lekarza była pacjentka, która swoją receptę mogła zrealizować w Skierniewicach, blisko 100 km od stolicy - poinformował.
Więcej o gospodarce przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
Niestety, nie są to odosobnione przypadki. Od miesięcy wielu Polaków - nie tylko pacjentów, ale też lekarzy i farmaceutów - zwraca uwagę, że w aptekach coraz częściej zaczyna brakować ważnych leków. Tylko w ostatnich tygodniach media donosiły o trudnościach w zdobyciu nie tylko antybiotyków, ale też np. leków na nadciśnienie czy cukrzycę.
Nigdy nie mieliśmy takich problemów z antybiotykami. I to takimi, które stosuje się w codziennej praktyce lekarskiej, przy leczeniu najpopularniejszych infekcji dróg oddechowych. Penicyliny, cefalosporyny... To absolutnie niezbędne leki
- mówił w listopadzie w rozmowie z Gazeta.pl Dominik Lewandowski, wiceprezes Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce. Zwracał przy tym uwagę, że sytuacja jest poważna nie tylko w największych miastach - jak w przypadku naszego czytelnika - ale także, a w zasadzie przede wszystkim, w małych miastach i wsiach.
W promieniu 20 km mamy kilka aptek, po godz. 18, wieczorem, w weekendy, kiedy obowiązują dyżury, mamy ze dwie apteki na powiat. To powoduje, że dostępność tych leków staje się jeszcze mniejsza
- mówił.
W styczniu w sprawie braków leków do Ministerstwa Zdrowia zwracał się rzecznik praw obywatelskich prof. Marcin Wiącek.
Pacjenci muszą jeździć do aptek oddalonych o kilkadziesiąt, a nawet kilkaset kilometrów. Mimo to aptekarze mówią wprost - nie wszystkim w najbliższym czasie uda się zrealizować receptę
- pisał. Powołując się m.in. na słowa prezesa Śląskiej Izby Aptekarskiej, RPO wskazywał, że braki wynikają często z problemów z dostępnością do samej substancji czynnej leku, problemów produkcyjnych oraz logistycznych.
Maciej Miłkowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, w odpowiedzi opublikowanej pod koniec stycznia napisał, że występujące problemy są przejściowe, lokalne i dotyczące jednostkowych leków - miały wynikać m.in. z okresu przeziębień i grypy. - Dla większości terapii istnieje możliwość zastosowania odpowiednika tego leku albo alternatywnej technologii lekowej - przekonywał Miłkowski.
Problem w tym, że o większych czy mniejszych brakach leków mówi się od miesięcy. O przejściowych problemach, które wkrótce powinny się skończyć, Miłkowski mówił już choćby w październiku ub.r.
W odpowiedzi na styczniową interwencję RPO, minister Miłkowski informował, że ograniczone możliwości producentów leków oraz kryzys energetyczny to problem ogólnoeuropejski. Zapewniał, że resort zdrowia pracuje nad nowelizacją przepisów dotyczących refundacji.
Minister Zdrowia podejmuje szereg działań w ramach posiadanych kompetencji w celu przeciwdziałania niedoborom leków w kraju, stawiając sobie za cel zapewnienie możliwości prowadzenia terapii
- pisał Miłkowski.
Kilka dni temu w rozmowie z Wirtualną Polską ws. sytuacji lekowej w Polsce uspokajał też sam minister zdrowia Adam Niedzielski.
Leki były naszą największą troską i mamy w tym zakresie stały monitoring. To, że w jednym miejscu nie ma danego preparatu, nie oznacza wcale, że go nie ma w ogóle. Nieuprawnione jest wyciąganie wniosków dotyczących całego kraju z 10, 20 czy 30 aptek. Czasem wąskim gardłem były logistyka dostaw z hurtowni i umowy zawarte przez konkretne apteki
- przekonywał. Dodawał przy tym, że "nie ma kraju w Unii Europejskiej, który nie skarżyłby się na ograniczoną dostępność niektórych preparatów". Wynika to z problemów z produkcją leków na świecie i logistyką dostaw.
Kryzys lekowy rzeczywiście rozlał się po całej Europie. Kilka dni temu Politico przytaczało badania, z których wynikało, że w co czwartym z 29 badanych krajów brakuje ponad 600 leków. W trzech czwartych z badanych krajów braki były większe niż przed rokiem. W niektórych krajach - np. Grecji, Rumunii i Belgii - wprowadzono ograniczenia w eksporcie niektórych leków.
W sytuacji większej liczby zakażeń oczywiście zwiększyło się zapotrzebowanie na leki przeciwgorączkowe, przeciwbólowe i antybiotyki w dawkach pediatrycznych. Niestety dużą część substancji czynnych produkują Chiny, które musiały zwiększyć dostępność dla swojego rynku. A wojna w Ukrainie również zakłóciła łańcuchy dostaw, bo wyłączony został choćby port w Odessie
- wskazywał minister Niedzielski w rozmowie z WP.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina
Mówiąc o tym, że "dużą część substancji czynnych produkują Chiny", minister Niedzielski dotknął de facto bardzo ważnego problemu. W jego sprawie podczas wtorkowej konferencji prasowej, zorganizowanej przez Polski Związek Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego - Krajowi Producenci Leków, alarmowała branża i eksperci.
Chodzi właśnie o wysoki stopień uzależnienia polskiego rynku farmaceutycznego od dostaw z zagranicy. Jak zwracają uwagę Krajowi Producenci Leków, w 2021 r. produkcja krajowa na rynek polski stanowiła mniej niż jedną trzecią wartości importu farmaceutyków. Dotyczy to w szczególności leków refundowanych, często ratujących życie i zdrowie.
Farmaceuci zauważali, że w 2019 r. w Polsce koszty wytwarzania farmaceutyków wzrosły o 28 proc., a średnia cena koszyka najczęściej stosowanych leków refundowanych spadła o 4 proc.
Przedstawiciele branży przekonują, że dotychczas mało rentowną produkcję leków refundowanych rekompensowali sobie sprzedażą leków bez refundacji, ale ostatnie bardzo szybkie wzrosty kosztów produkcji przy spadku cen regulowanych "coraz bardziej przemawiają za ograniczeniem produkcji leków refundowanych w Polsce na rzecz nierefundowanych". To może prowadzić do sytuacji, w której w przypadku krytycznych refundowanych medykamentów będziemy coraz mocniej skazywać się na import.
Producenci leków sobie poradzą. My będziemy produkowali takie leki czy suplementy diety, które pozwolą nam utrzymać się przy życiu. Ale nie będziemy rozwijać leków refundowanych, ratujących życie i zdrowie pacjentów. Będziemy je sprowadzać z zagranicy, najtaniej jak można, a w Polsce je tylko brandować. A produkcję będziemy koncentrować na lekach nierefundowanych, żeby sprawozdania wciąż wyglądały bardzo dobrze
- wskazywała Barbara Misiewicz-Jagielak, wiceprezes Krajowych Producentów Leków. Dodawała, że "może się zdarzyć już za kilka lat, że gdy inne kraje myśląc o bezpieczeństwie swoich obywateli, zamkną granicę na eksport leków ratujących życie i zdrowie, zostaniemy w Polsce z produkcją leków bez recepty".
Ministerstwo Zdrowia mówi mi, polskiemu producentowi, "chcę od ciebie lek za 15 zł i ani złotówki dalej". Ale mój limit kosztów wynosi 17 zł. To dawało zatrudnienie w Polsce, krótki łańcuch dostaw i bezpieczeństwo. To co zrobię jako przedsiębiorca? Pomyślę gdzie kupić ten lek, żeby dalej zarobić piątaka. A tyle zarobię, jak przywiozę lek z Chin. Lek będzie się nazywał tak samo, po prostu nie będzie wytwarzany już w Polsce. Czemu ministerstwo o tym nie myśli, że lepiej zapłacić te 2 zł?
- dodawał Krzysztof Kopeć, prezes Krajowych Producentów Leków.
Przed tym, że bezpieczeństwo lekowe może być wykorzystywane przez nieprzyjaznych liderów politycznych (podobnie jak szczególnie w ostatnich miesiącach bezpieczeństwo energetyczne), ostrzegała prof. Ewelina Nojszewska ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. W 2020 r. już ok. 63 proc. nowych certyfikatów potwierdzających jakość generycznych substancji czynnych odpowiednią dla rynku europejskiego (CEP) wydawano dla producentów azjatyckich - i to raptem z kilku regionów Indii i Chin.
To jest totalna nieodpowiedzialność, że produkcja odbywa się w kilku prowincjach na świecie. I mamy tego rezultaty. A niech gdzieś zrodzi się dyktatorek, który będzie chciał rządzić światem i wykorzysta taką sytuację
- mówiła prof. Nojszewska.