"Bare Minimum Monday" to nowy trend wśród młodych ludzi, który - podobnie jak "quiet quitting" [z ang. "ciche odchodzenie - oznacza rezygnację z kultu pracy - przyp red.] - ma zredukować ich wysiłek i stres związany z pracą. Po polsku ten trend można przetłumaczyć jako "poniedziałkowe absolutne minimum" i jest to definicja w punkt, ponieważ właśnie na tym cały ruch polega. W myśl tego trendu w poniedziałek powinno się robić jedynie te obowiązki, które są niezbędne i skupić na własnym samopoczuciu.
Propagatorką tego trendu jest 29-letnia TikTokerka Marisa Jo Mayes. W rozmowie z amerykańskim Business Insiderem mówiła, że przez długi czas co tydzień miewała "niedzielne strachy". - W poniedziałek spałam do ostatniej możliwej sekundy, bo wiedziałam, że lista obowiązków na mnie czeka. Presja, jaką na siebie nakładałam, była paraliżująca i zdałam sobie sprawę, że coś musi się zmienić - mówiła.
- Pewnego dnia w marcu ubiegłego roku dałam sobie pozwolenie na zrobienie absolutnego minimum w pracy i to było jak jakieś magiczne zaklęcie. Czułam się lepiej. Nie byłam przytłoczona i w zasadzie udało mi się zrobić więcej, niż się spodziewałam - opowiadała dalej w rozmowie.
Obniżenie presji przyczyniło się, zdaniem Mayes, do podwyższenia jej produktywności. Mimo że swoimi obowiązkami zaczynała się zajmować dopiero około południa.
Alyssa Austin, która zajmuje się wsparciem w tworzeniu dobrego środowiska pracy, również wspiera ten pomysł. Wskazuje, że dobrymi pomysłami do wdrożenia takiego rozwiązania będzie: obudzenie się dopiero gdy będziemy wyspani, nie na dźwięk budzika, określenie od jednego do czterech zadań, które naprawdę muszą zostać zrobione, a po ich wykonaniu - zajęcie się tym, co naprawdę chcemy zrobić.
Filmy z hasztagiem #bareminimummondays były już wyświetlane przez użytkowników TikToka ponad 2 mln razy. Mayes zdaje sobie jednak sprawę, że nie każdy może sobie na takie podejście pozwolić. Ona jest samozatrudniona, ponadto nie ma dzieci, przez co taki tryb w pracy poniedziałek jest w jej przypadku po prostu możliwy.
Mimo to otrzymała dużo komentarzy, w których internauci nazywają ją "leniwą" oraz piszą, że "żyje w świecie fikcji". Odpowiedziała im w jednym z TikToków, że "jeśli bycie nazwanym leniwym jest ceną, którą muszę zapłacić, aby być szczęśliwszym, zdrowszym i bardziej produktywnym - przyjmuję to. Bare Minimum Monday na zawsze".
Więcej informacji ze świata przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
"Bare Minimum Monday" to nie wymysł TikTokerki, który podłapali młodzi ludzie, żeby mieć wymówkę do rezygnacji z obowiązków. Jego zasadność potwierdzają także eksperci.
Subira Jones, konsultantka ds. zapobiegania wypaleniu, znana w sieci jako "The Corporate Hippie" w rozmowie z serwisem styles.co.uk mówiła, że "sama jest osobą, która lubi ułatwić sobie drogę do rozpoczęcia tygodnia pracy po weekendzie, a nie taką, która ‘skacze na główkę’ w morze zadań. Jeśli zatem wykona się w odpowiedni sposób ‘poniedziałkowe absolutne minimum’, może to dać czas i przestrzeń, aby przygotować się do nadchodzącego tygodnia i pomaga zarazem utrzymać kontrolę nad obowiązkami".
Z kolei Holly Thomas w felietonie dla CNN wskazuje, że "przedstawiciele pokolenia Z wciąż pracują ciężej za mniejsze pieniądze niż ich rodzice z pokolenia X i dziadkowie z pokolenia 'boomu'. I w przeciwieństwie do millenialsów, których przynajmniej motywowała nadzieja, że w końcu wszystko się opłaci, dla generacji Z nie ma takiego światła na horyzoncie". "Mając to na uwadze, może poniedziałek skupiony na sobie nie brzmi w końcu tak źle" - dopowiada Brigid Kennedy z The Week.
***
Ile zarabiamy, a ile będziemy zarabiać, jak kształtują się emerytury, co z bezrobociem w Polsce, jakie są trendy na rynku pracy i jakie zmiany szykuje rząd? Więcej na te tematy czytaj pod linkiem: next.gazeta.pl/praca.