Pośpieszne ratowanie podupadłego, ale wciąż bardzo dużego szwajcarskiego banku Credit Suisse.Wcześniej upadek Silicon Valley Banku w USA i run na mniejsze instytucje, który zatopił Signature Bank i niemal wciągnął pod wodę First Republic Bank (pomogło koło ratunkowe rzucone przez inne banki).
Wiele osób szuka analogii z 2008 r., gdy po upadku Lehman Brothers (a zaraz potem Washington Mutual) rozpoczął się globalny kryzys finansowy, a kurs złotego poleciał na łeb na szyję, w kilka miesięcy tracąc ponad 50 proc. wartości względem franka szwajcarskiego czy amerykańskiego dolara - wpychając m.in. kredytobiorców (szczególnie frankowiczów) w opały.
Teraz sytuacja jest z różnych względów inna - Silicon Valley Bank był trochę mniejszy niż banki upadłe w 2008 r., miał inną specyfikę, upadł z innych powodów. Credit Suisse ostatecznie został uratowany, a skoordynowane działania amerykańskiego Departamentu Stanu, Fedu, FDIC (odpowiednik polskiego Bankowego Funduszu Gwarancyjnego) załagodziły panikę za oceanem.
Mimo wszystko to najpoważniejszy kryzys bankowy od 15 lat, na giełdach spore spadki, a tymczasem złoty patrzy w zasadzie niewzruszony na to, co się dzieje. Przyzwyczajeni raczej byliśmy, że w chwilach niepewności na rynkach nasza waluta traciła, bo inwestorzy szukali bezpiecznej przystani.
Teraz tak nie jest. Owszem, w pierwszych dniach po upadku SVB złoty stracił sporo wobec dolara czy franka po ok. 10 groszy, ale od 15 marca (a de facto to dopiero wtedy zaczęło być głośno o kłopotach Credit Suisse, a dopiero 17 marca odratowano First Republic Bank w USA) wszystkie te straty odrobił i jest relatywnie - na tle ostatnich miesięcy - silny. Jeśli chodzi o kurs euro do złotego, to tutaj w zasadzie mamy od miesiąca stabilizację.
KURS USD/PLN (źródło: stooq.pl)
KURS CHF/PLN (źródło: stooq.pl)
Złoty okazał się odporny na pojawienie się napięć w sektorze bankowym, ponieważ dominuje przekonanie, że ostatnie wydarzenia to jedynie epizod, a nie wstęp do pełnoprawnego kryzysu finansowego. Inwestorzy przyjęli, że tarapaty banków będą skutkować utratą zapału władz monetarnych do kontynuacji podwyżek. Czynnik ten nie może uderzyć w złotego, bo przecież praktycznie nikt nie zakładał, że Rada Polityki Pieniężnej może wznowić zatrzymany we wrześniu cykl
- wyjaśnia dla Gazeta.pl Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl.
Warto też zwrócić uwagę, że te "bezpieczne przystanie", do których w momentach globalnej niepewności płynie kapitał, to m.in. dolar i frank, czyli waluty USA i Szwajcarii - a więc właśnie krajów, w których banki popadły w tarapaty.
Kurs dolara w relacji do głównych walut spada, ponieważ to Stany Zjednoczone są zarzewiem napięć w sektorze bankowym. W związku z tym to w przypadku dolara dochodzi do najmocniejszej korekty wyceny zamierzeń banku centralnego. W przededniu decyzji FOMC rynek wskazuje na 78-proc. prawdopodobieństwo, że Rezerwa Federalna podniesie stopy procentowe o 25 pkt bazowych, do przedziału 4,75-5,00 proc. A przecież dwa tygodnie temu za niemal przesądzony uznawano ruch o 0,5 pkt proc.
- wyjaśnia Sawicki. Dodaje, że jeszcze mocniej nadszarpnięte zostało przekonanie, że w kolejnych miesiącach podwyżki będę zdecydowanie kontynuowane. - Po sprawozdaniu szefa Fed w Kongresie inwestorzy oswajali się z perspektywą wywindowania w tym roku stóp procentowych nawet do 6 proc. Dziś ponownie przeważa opinia, że cykl podwyżek lada moment może dobiec końca - przypomina ekspert.
Zdaniem Sawickiego nie bez znaczenia dla obecnej względnej siły złotego może być też to, że wcześniej... był słabszy niż inne waluty regionu. Chodzi o to, że złoty w pierwszej części roku radził sobie gorzej niż korona czeska i węgierski forint, m.in. w związku z oczekiwaniem na opinię rzecznika TSUE ws. kredytów frankowych. To może sugerować, że teraz, gdy na horyzoncie pojawił się nowy problem, złoty jest stabilniejszy, a bardziej dotknięte były wcześniej preferowane waluty, do których napływał "nerwowy" kapitał spekulacyjny.
Innymi słowy, złoty znalazł się niejako na bocznym torze, a EUR/PLN zakotwiczył wokół 4,70 zł. Gdy apetyt na ryzyko był mocny, nasza waluta nie była pierwszym wyborem, a obecnie nie jest postrzegana jako najbardziej zagrożona. Gdyby jednak tarapaty banków miały przeistaczać się w prawdziwy kryzys o fatalnych skutkach dla światowego wzrostu gospodarczego, to ostatnia stabilność byłaby niemożliwa do utrzymania
- komentuje analityk Cinkciarz.pl.