Poczta Polska zlikwiduje 2 tysiące etatów? "To nie zwolnienia, to proces zmiany zatrudnienia"

Poczta Polska zmniejsza zatrudnienie o blisko dwa tysiące etatów. Oficjalnie jednak spółka nie nazywa tego zwolnieniami. Jak przekazała firma w rozmowie z Interią, poczta "wykorzystuje odejścia" na mocy porozumienia stron lub zakończenia stosunku pracy po wygaśnięciu umów. Związkowiec z WZZPP mówi jednak o makabrycznych brakach kadrowych: "ludzie odchodzą, przechodzą na emeryturę, a nikt nowy do pracy nie przychodzi".

Pod koniec marca Krystyna Skowrońska z KO zapytała o ewentualną reorganizację pracy w Poczcie Polskiej. Do posłanki doszły bowiem informacje, że planowane są cięcia etatów w 2023 roku. Na interpelację odpowiedział wiceminister aktywów państwowych Jan Kanthak tłumacząc, że "spółka musi podejmować szereg działań w celu ograniczenia kosztów funkcjonowania placówek pocztowych" i jednocześnie zapewniać powszechny dostęp do usług pocztowych.

Zobacz wideo Kto powinien ponieść odpowiedzialność za koszty majowych wyborów?

W planach zatrudnienia Poczty Polskiej na 2023 rok "zabrakło" 1850 etatów

"W efekcie powoduje to konieczność dostosowania poziomu zatrudnienia w placówkach pocztowych do faktycznego zapotrzebowania na potencjał ludzki, w tym w grupie listonoszy" - przekazał Kanthak w odpowiedzi. Według wiceministra Poczta Polska nie prowadzi zmian, które skutkują wypowiedzeniami umów o pracę, ale mogą skutkować zmianą miejsca pracy danych osób.

Inaczej prezentują się ustalenia dziennikarzy Interii, którzy dotarli do planów zatrudnienia w Poczcie Polskiej w 2023 roku. Zgodnie z dokumentami, spółka w 2022 roku miała do zagospodarowania ponad 56 tys. etatów. W planie na 2023 roku ujętych zostało nieco ponad 54 tys. etatów. Łącznie więc etaty zostały zredukowane o 1850 miejsc. Dane te dotyczą listonoszy i pracowników punktów obsługi klienta

W odpowiedzi na pytania Interii Poczta Polska zaznaczyła, że zmiany w zakresie organizacji "lokalnej służby doręczeń" nie będą skutkowały wręczeniem wypowiedzeń umów o pracę. Dalej przyznano jednak, że "firma wykorzystuje odejścia na mocy porozumienia stron, na prośby pracowników oraz - w niektórych sytuacjach - wskutek zakończenia stosunku pracy po wygaśnięciu umów czasowych". Według spółki nie są to więc zwolnienia, a "proces zmiany zatrudnienia". Jak zaznacza Poczta Polska, konieczność zmian wymusza:

  • sytuacja gospodarcza,
  • wzrost kosztów,
  • spadająca liczba przesyłek
  • i "konkurencja z operatorami alternatywnymi". 

Sytuacja w Poczcie Polskiej. "Ludzie odchodzą, przechodzą na emeryturę, a nikt nowy do pracy nie przychodzi"

Do sytuacji odniósł się Piotr Moniuszko z Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty. - Jeżeli pracownik ma wynagrodzenie zasadnicze niższe od płacy minimalnej, to nie ma o czym mówić. Razem z premią wychodzi minimalna. To kto będzie za to pracował? Dlatego Poczta rzeczywiście nie zwalnia, a mówi o naturalnej redukcji zatrudnienia. Bo ludzie odchodzą, przechodzą na emeryturę, a nikt nowy do pracy nie przychodzi - wyjaśnił. 

Jak dodał, poczta już teraz zmienia miejsca pracy swoich pracowników. Dzieje się tak np. w Warszawie. - Tam, gdzie występują duże braki kadrowe, wysyłani są listonosze z placówek oddalonych nawet o 60 km. Pracownik jedzie, sprząta zaległości na urzędzie i wraca tego samego dnia do domu. Braki kadrowe są makabryczne - zdradził Moniuszko. 

- Firma nie ma pieniędzy i szuka ich po stronie wynagrodzeń. Jeżeli w jakiś sposób zredukuje się zatrudnienie, to obniża się koszty. Oceniam to źle, bo firma jest coraz gorzej postrzegana przez klientów - zauważył Moniuszko. Jako przykład można podać ogromne kolejki na poczcie czy zamykanie placówek wcześniej, niż sugerowały to godziny otwarcia na drzwiach.

Więcej o: