Piekielna podróż z PKP. 360 minut opóźnienia i 4 godziny w polu w okropnym upale

Eryk Kielak
- Nad tym pociągiem ciążyło jakieś fatum - mówi w rozmowie z next.gazeta.pl Basia, która jechała Polskimi Kolejami Państwowymi z Warszawy do Krakowa. Miała tam dojechać pierwotnie około godziny 17, ale dotarła dopiero około północy. Po drodze spędziła kilka godzin w ponad 30-stopniowym upale w szczerym polu, obserwując chaos i bezradność obsługi PKP. Pociąg sparaliżowała bowiem awaria lokomotywy.

Pociąg TLK relacji Gdynia-Kraków przez Warszawę miał w niedzielę 16 lipca 360-minutowe opóźnienie i wielkiego pecha. Do Warszawy "Lubomirski" dotarł z Gdyni z 90-minutowym opóźnieniem, ponieważ na torach pojawił się człowiek. Niektóre media opisują, że doszło nawet do jego potrącenia, ale nic mu się nie stało. Najgorsze pasażerów tego połączenia spotkało jednak dopiero w okolicy Opoczna, dokładniej w Dębie Opoczyńskiej. - Nagle pociąg bardzo gwałtownie wyhamował do tego stopnia, że w przedziale zaczęły się wywalać rzeczy. Poleciały butelki z wodą, plecaki. To nie było naturalne hamowanie - opisuje to zatrzymanie jedna z pasażerek, Basia.

Zobacz wideo Karnowski: PKP jest dużo mniej punktualne niż kolej w Ukrainie

"Mój telefon pokazywał, że temperatura wynosiła nawet 35 stopni Celsjusza"

Za oknami podróżni szybko zobaczyli biegającą obsługę pociągu. W związku z tym, że pojazd był nieklimatyzowany, a w upale, bez wpadającego przez okna wiatru, zamieniał się w saunę, pasażerowie również opuścili swoje wagony. Nie było to jednak łatwe. - Nasyp kolejowy jest dosyć wysoki, więc niektórzy ślizgali się po tych kamieniach, żeby wydostać się z wagonu. Większość ludzi wysiadała, ale osoby starsze lub mające problem z poruszaniem się nie były w stanie, a w środku od temperatury można było oszaleć - opowiada Basia. Pocztą pantoflową do pasażerów dotarła informacja, że uszkodzona została sieć trakcyjna, przez co złamał się na niej pantograf (odbierak prądu). Przez głośnik w pociągu poinformowano o awarii lokomotywy i zapewniono, że obsługa będzie pracować nad jej naprawą.

W tym czasie około 700 osób (tyle miał liczyć pociąg) czekało w polu, pośrodku niczego. Tego dnia temperatura zdecydowanie przekraczała 30 stopni Celsjusza. - Mój telefon pokazywał, że temperatura w tym polu wynosiła nawet 35 stopni Celsjusza - opowiada nam podróżna. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa radziło tego dnia "unikać słońca" oraz "odwodnienia". Dla pasażerów pociągu "Lubomirski" szybko stało się to niemożliwe. - Woda, która była w składzie konduktorskim, skończyła się w 10 minut. Ludzie podchodzili z dziećmi i prosili o wodę, ale jej nie było. Sytuacja była nieciekawa. Zwłaszcza że widziałam tam malutkie dzieci i zwierzęta - relacjonuje Basia. Rozdano również pojedyncze batony.

Dodatkowym problem był brak elektryczności. Pociągi TLK nie mają gniazdek elektrycznych, przez co pasażerowie nie mogli naładować telefonów, a teraz, w polu, stan baterii ich telefony był kluczowy. - Niektórzy przeklinali się, że słuchali wcześniej muzyki - mówi nam pasażerka. Nawet naładowana bateria mogła jednak na niewiele się zdać, gdyż w miejscu, gdzie zatrzymał się pociąg, nie było zasięgu. - Na początku były wielkie nerwy, ale później zaczęły się żarty, żeby rozładować emocje - opowiada Basia o nastroju pasażerów. Jeden z pasażerów puścił nawet muzykę.

Pasażerowie uwięzieni na polu przez PKP

Około półtorej godziny, od kiedy pociąg stanął, na miejscu pojawiła się straż pożarna. Przywiozła podróżnym wodę, czym rozwiązano jeden z ich licznych problemów. Wiadomość dla pasażerów mieli także konduktorzy. Zdecydowano o podstawieniu autobusów zastępczych, które zabiorą ich na dworzec w Opocznie. Po podróżnych nie mógł podjechać żaden pociąg, ale autobusy też miały z tym problem. Ze względu na bardzo utrudniony dojazd każdorazowo do zepsutego pociągu mógł dojechać tylko jeden autobus, który partiami zabierał osoby czekające na polu. Na jeden przejazd w środku mieściło się około 60 osób. Autobus musiał więc wykonać kilkanaście kursów, aby zakończyć ewakuację. Zaczęto od kobiet i dzieci.

- PKP nie miało żadnego megafonu, żeby to koordynować czy ogłaszać. Zero organizacji. To strażacy chodzili po wagonach i informowali o ewakuacji. Pomagali wydostawać bagaże i wyjść osobom starszym. Latały walizki. Widziałam, że niektórym odpadły kółka - opowiada Basia. Ewakuacja wszystkich podróżnych trwała około czterech godzin, a na stacji Opoczno Południe - również znajdującej się w polu, kilka kilometrów od centrum miasta - gdzie przywoziły ich autobusy, zaczynały się kolejne problemy.

Na miejscu nie było żadnej informacji, gdzie pasażerowie tego feralnego kursu mają się udać. Na dworcu nie było nikogo, kto by koordynował całą operację. Czekał tam na nich inny, specjalnie podstawiony pociąg do Krakowa. Podróżni zastanawiali się jednak, czy mają siadać na tych samych miejscach, czy mogą skorzystać z pierwszej klasy, gdzie mogliby naładować telefon. Zastępczy pociąg również nie miał klimatyzacji i gniazdek elektrycznych. Ludzie ustawiali się więc w kolejce do toalet, gdzie na zmianę ładowali swoje telefony. Pociąg czekał na peronie kilka godzin, aż wsiądą do niego wszyscy pasażerowie. Przez cały czas godzina odjazdu pozostawała niewiadomą. Pociąg zniknął także z aplikacji mobilnej PKP.

PKP było bezradne?

W końcu pociąg ruszył, ale sześciogodzinne opóźnienie wielu osobom pokrzyżowało plany. Niektórzy mieli tego dnia lot samolotem na wakacje, m.in. do Włoch. Takim podróżnym konduktor od razu radził znalezienie transportu we własnym zakresie. Inni spóźnili się lub wcale nie dotarli tego dnia do pracy. Z relacji Basi wynika jednak, że najgorsza w tej sytuacji była bezradność PKP. - Człowiek na torach, awaria trakcji [a w zasadzie sieci trakcyjnej - red.] - to się może zdarzyć zwłaszcza przy takiej temperaturze. Zapłaciłam mniej, więc liczyłam się z tym, że pociąg nie będzie miał klimatyzacji, ale koordynacja ewakuacji to co innego. Przeraża mnie to, co mogło się zdarzyć przez to, jak opieszale zarządzano tą sytuacją. Nie przysłano nawet karetki, a przecież 700 osób stało w upale bez wody. Wyglądało, jakby PKP nie miało procedur na taką sytuację - mówi podróżna.

Mimo tak wielkiego opóźnienia i niedogodności podróżni mogą liczyć jedynie na 50 proc. zwrotu kosztów biletu. PKP ma bowiem przepisy, że jeśli opóźnienie wynosi od 60 do 119 minut, zwrot będzie wynosił 25 proc. ceny biletu. Natomiast jeśli czas ten się przedłużył, to zwrot wzrośnie do 50 proc., ale nie więcej. Basia z Krakowa, która opowiedziała nam swoją historię, złożyła już reklamację i prawdopodobnie zrobią tak również inni pasażerowie tego połączenia.

PKP Intercity wyjaśnia zdarzenie

PKP Intercity potwierdziło w rozmowie z nami, że rzeczywiście "w niedzielę, 16 lipca, ok. godz. 17 pociąg 53102/3 Lubomirski, relacji Gdynia Główna – Kraków Główny, na szlaku jednotorowym Dęba Opoczyńska – Radzice linii nr 22, najechał na obniżoną sieć trakcyjną, co spowodowało połamanie pantografu na lokomotywie uniemożliwiające dalszą jazdę". Nie mają jednak zastrzeżeń do zachowania obsługi. "Drużyna konduktorska niezwłocznie wygłosiła komunikat w pociągu i również udzielała odpowiedzi zaniepokojonym pasażerom, starając się tłumaczyć sytuację. Ponadto z zasobów posiadanych na składzie wydała podróżnym butelki z wodą, w pierwszej kolejności osobom najbardziej potrzebującym, tj. osobom z niepełnosprawnościami, starszym oraz matkom z dziećmi. Około godz. 18 na miejsce zdarzenia zostały dostarczone dodatkowe butelki wody – 1200 butelek po 0,5 l" - czytamy w odpowiedzi. 

Wezwano także pogotowie sieciowe, ale ze względu na trudną dostępność miejsca awarii nie mogło ono dojechać. Podobnym problem miały autobusy. "Zamówione pojazdy musiały pokonać drogę przez las do trudno dostępnego miejsca zdarzenia, co wydłużało czas oczekiwania pasażerów na wyjazd. Ponieważ pociąg Lubomirski zatrzymał się poza stacją na szlaku w miejscu z utrudnionym dostępem została wezwana Straż Pożarna z Opoczna do pomocy przy przesadzaniu podróżnych z pociągu do autobusu" - wyjaśnia PKP. 

W przekazanej nam odpowiedzi podkreślano, że "wszelkie działania podejmowane były w oparciu o procedury obowiązujące w PKP Intercity i procedury reagowania kryzysowego zarządcy infrastruktury, co ma miejsce właśnie w przypadku awarii na sieci kolejowe".  

Więcej o: