Bywa nazywany Doktorem Zagładą, tłumaczenie na język polski dowolne, ale sprowadza się do czarnowidztwa. Nouriel Roubini to człowiek, który przewidział kryzys rynku nieruchomości w USA i wielki kryzys finansowy po upadku Lehman Brothers. Teraz, w swojej najnowszej książce "Megazagrożenia", ekonomista pisze wprost, że "cały świat, w coraz większym stopniu przypomina Argentynę", czyli kraj, który z powodu niemądrej polityki, w tym także zarządzania długiem i hiperinflacji, zbankrutował wielokrotnie i pogrążył się kryzysie totalnym. Czy Polska jest drugą Argentyną albo Grecją, jak straszą politycy? Oczywiście, nie. Czy rząd Mateusza Morawieckiego zadłuża nasz kraj niemądrze? Oczywiście, tak.
W ostatnich tygodniach doszło do zjawiska bez precedensu w najnowszej historii Polski. Kolegium Najwyższej Izby Kontroli nie wyraziło pozytywnej opinii w kwestii absolutorium dla rządu, w zakresie zarządzania finansami państwa. Opinia NIK, kolokwialnie rzecz ujmując, stwierdza, że budżet to bezwartościowy dokument. A to jeden z kroków, który w zdrowej demokracji, de facto powinien doprowadzić do dymisji rządu. Ale nie w Polsce. Prezes NIK Marian Banaś mówił w Sejmie, że 2022 rok był trzecim z rzędu, w którym zastosowano różnorodne rozwiązania, łamiące podstawowe zasady budżetowe.
Najwyższa Izba Kontroli, działając w interesie obywateli i państwa polskiego, negatywnie ocenia kierunki zmian, zachodzące w systemie finansów publicznych, w wyniku których gospodarka finansowa państwa prowadzona jest w znacznej części poza budżetem państwa i z pominięciem rygorów właściwych dla tego budżetu, a co więcej, także poza sektorem finansów publicznych
- powiedział prezes NIK, były wiceminister i minister finansów oraz szef Krajowej Administracji Skarbowej i Służby Celnej.
Ponadto, podczas swojego wystąpienia w Sejmie, prezes NIK podkreślił, że dług Skarbu Państwa, sektora instytucji rządowych i samorządowych wzrósł w ciągu 2022 roku o ponad 100 mld zł. Przy czym dynamika wzrostu długu Skarbu Państwa była ponad dwukrotnie wyższa niż rok wcześniej. Dług publiczny wyniósł na koniec 2022 roku ponad 1,5 biliona zł - a to tylko fragment przemówienia.
Dlaczego 1,5 bln, skoro rząd mówi o kwocie znacząco niższej? A to już tylko kwestia księgowości, bowiem dług zaciągnięty przy pomocy BGK czy PFR nie jest widoczny w statystyce krajowej, widać go natomiast w liczbach, które rząd musi raportować do Unii Europejskiej i to one pokazują rzeczywiste zadłużenie państwa. Jest rekordowe. Według danych Ministerstwa Finansów dług liczony metodą krajową wyniósł ok. 1,209 bln zł. A ten liczony metodą europejską - ponad 1,5 bln zł. Różnica wynosi 322 miliardy złotych! I do 2026 roku ma się podwoić.
Dług wg. metodologii rządowej. Źródło: Ministerstwo Finansów
Dług raportowany do instytucji unijnych. Źródło: Ministerstwo Finansów
NIK wskazała także, że grzechem rządu Mateusza Morawieckiego jest brak transparentności. W istocie coraz trudniej zidentyfikować, gdzie i na co rząd zaciągnął kolejne zobowiązania. Co prawda jest oficjalny dokument poświęcony strategii zarządzania długiem, ale decyzje rządu są podejmowane ad hoc. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że nierzadko bazują na potrzebach politycznych, a nie ekonomicznych państwa. Podobny zabieg, w czasie kryzysu finansowego, zastosował dekadę temu Jacek Rostowski, minister finansów w rządzie PO-PSL. Wówczas powstał Fundusz Drogowy. Pytany w Porannej Rozmowie gazeta.pl, czy to nie na jego sumieniu jest grzech pierworodny wyprowadzania pieniędzy poza budżet, tłumaczył, że skala finansowania miała się nijak do tego, co robi rząd Zjednoczonej Prawicy. I to akurat prawda. 44 mld vs 322 mld zł.
To zależy. Zadłuża się przecież każdy z nas poprzez pożyczki, kredyty, leasingi, karty kredytowe czy pracownicze kasy pożyczkowe. Większość w granicach rozsądku, to znaczy tak, żeby dług można było spłacać bez utraty płynności, a po drugie uwzględniając w budżecie także inne wydatki, na przykład na edukację czy zdrowie najbliższych. Podobnie powinno być w budżecie państwa. Poza tym, my zadłużamy się we własnym imieniu i na własny rachunek, a rząd PiS i Suwerennej Polski, zadłuża się w naszym imieniu, Polaków i na nasz rachunek, bo swoich pieniędzy, poza pensjami finansowanymi także przez nas, z podatków, nie ma.
A czasy mamy takie, że pieniądz sporo kosztuje.
Koszt obsługi długu, nazwijmy go w uproszczeniu odsetkami, w ubiegłym roku przekroczył 30 mld zł, a w tym ma być minimum dwukrotnie wyższy i nigdy nie był tak wysoki. Dla porównania, rocznie program 500+ kosztuje 40 mld zł, a całkowity budżet na refundację leków w planie finansowym NFZ to 20 mld zł… Pikanterii sprawie dodają wyliczenia FOR, na bazie danych Komisji Europejskiej. Na odsetki od długu publicznego Polska wyda w tym roku 69,7 mld zł, a w przyszłym – 77,6 mld zł. Tak więc w najbliższych latach obsługa gigantycznego długu publicznego pochłonie kwoty większe od całkowitego kosztu zapowiadanego programu "800 plus" (ok. 64 mld zł).
Wyższe w stosunku do wielkości długu publicznego odsetki, w tym i przyszłym roku, zapłacą tylko Węgry - zaznacza Marcin Zieliński, ekonomista FOR. Trudno nazwać takie działanie racjonalnym.
Koszty obsługi długu publicznego jako % długu publicznego w roku poprzednim w 2023 roku. Źródło: Opracowanie FOR, na podstawie danych AMECO
Warto też zauważyć, że czym innym jest zaciąganie długu na inwestycje, które długofalowo budują wartość gospodarki i tworzą miejsca pracy niż na konsumpcję, co szczególnie w okresie wysokiej inflacji, staje się wysoce bezproduktywne. W gospodarce te dwa filary powinny być komplementarne, w decyzjach rządu najczęściej dominuje ten drugi.
Pamiętam, kiedy przeprowadzając wywiad z Jarosławem Kaczyńskim jakieś 10 lat temu, zapytałam skąd chce wziąć pieniądze na te wszystkie obietnice, odpowiedział, że "będą musiały się znaleźć".
Polski rząd wyprowadził sporą część zadłużenia do takich instytucji jak PFR czy BGK, więc i koszt obsługi długu jest wyższy niż w przypadku emisji obligacji przez Ministerstwo Finansów, które zawsze cieszy się większym zaufaniem rynku. Relacje państwowego długu publicznego oraz długu sektora instytucji rządowych i samorządowych do PKB wyniosły na koniec 2022 roku odpowiednio 39,3 proc. i 49,1 proc. I rząd chętnie się tymi liczbami chwali. W ubiegłym tygodniu minister finansów Magdalena Rzeczkowska podkreśliła w Sejmie, że pomimo wzrostu zadłużenia w wartościach bezwzględnych państwowy dług publiczny i dług sektora instytucji rządowych i samorządowych na koniec 2022 r. obniżyły się w stosunku do PKB.
Rząd nie dodaje jednak, że ten spadek (dług do PKB w 2020 roku sięgał 60 proc.) i teoretycznie bezpieczny poziom, to nie efekt redukcji skali zadłużenia, ale wysokiej inflacji. Jak? Nominalnie, z uwagi na rosnące ceny rośnie wartość wytworzonych dóbr i usług - czyli PKB, więc procentowo spada relacja do zadłużenia. Innymi słowy, wygodny wskaźnik do wykorzystania. A co z długiem wyliczanym przez Eurostat, czyli urząd statystyczny UE? Ten dług jest oczywiście dużo wyższy. I rośnie, a nie spada. W 2026 roku ma osiągnąć poziom 55,7 proc. PKB.
Sporo, prawda? Za to płaci każdy z nas. Zadłużenie publiczne można uznać za zdrowe, kiedy zwiększa się je w okresie recesji czy kryzysu, by stymulować wzrost, a spłaca z owoców wzrostu. W przeciwnym razie występuje zjawisko kryzysu zadłużenia. Kiedy kraj ma zbyt wiele zobowiązań do spłacenia, jego polityka pieniężna jest nieodpowiedzialna, a ryzyko ich uregulowania rośnie, rosną też odsetki. Obserwowaliśmy takie historie w przypadku utraty wiarygodności przez Grecję, co w efekcie doprowadziło do wtórnego kryzysu zaufania na rynkach finansowych, potężnych perturbacji w samej Grecji czy na Cyprze, gdzie ludziom zablokowano możliwość wyciągania gotówki z bankomatów. Rząd sięgnął także do kieszeni Cypryjczyków, by ratować gospodarkę. Mało kto już o tym pamięta, ale to są te momenty, kiedy ryzyka słodkiego, miłego życia na kredyt się nagle ziszczają.
Rentowność 10-letnich dłużnych papierów wartościowych w zeszłym roku skoczyła nagle w okolice 9 procent, co jest najwyższym wynikiem od dwóch dekad lat. Rząd odwołał wówczas przetargi.
Tak. I tymi innymi mogą być Niemcy, Japonia czy USA. Rzeczywiście są kraje, gdzie dług od lat jest powyżej nawet 100 czy 200 proc. PKB. Ale może to być też Grecja. Po prostu niektóre kraje są benchmarkiem zaufania na rynkach finansowych, z uwagi na rozmiar gospodarek, wpływ na sytuację globalną, ale nawet i w USA niedawno toczyła się dyskusja nad ryzykiem nadmiernego zadłużenia, sięgającego 100 proc. PKB. Mimo że zjawisko podnoszenia limitu zadłużenia w USA to w zasadzie już tradycja. Polska takiej pozycji na rynku nie ma, a na dodatek nie pomaga ciągły konflikt z instytucjami unijnymi, o braku KPO już nawet nie wspomnę, bo te środki także mogłyby się przyczynić do ograniczenia potrzeb pożyczkowych.
Często usprawiedliwieniem przyspieszenia dynamiki zadłużenia są kryzysy, jak pandemia czy kryzys energetyczny w wyniku wojny na Ukrainie, o czym pisze też w swojej książce wspomniany wcześniej Nouriel Roubini. Rzecz w tym, że w Polsce wpływ szoków takich jak COVID-19 już bezpośrednio nie istnieje, większość z nas wraz ze zrzuceniem maseczek o pandemii zapomniało, a fundusze stworzone na ten czas długo jeszcze miały się dobrze. Stały się narzędziem finansowania wszystkiego, na przykład dodatków węglowych, choć te z COVID-19 nie mają nic wspólnego.
Wyobraźmy sobie, że każdy z nas ma nagle taki tajemny fundusz poza jakąkolwiek kontrolą i bliżej nieokreśloną datą spłaty zadłużenia. Jeden kupiłby dobry samochód, inna pani wymarzoną torebkę Hermesa czy kilkukaratowy brylant, jeszcze ktoś młodą sztukę albo wydałby na imprezę w najdroższym klubie w Nowym Jorku. Miła perspektywa? No to rząd właśnie ją realizuje, na Pani i Pana koszt. A ucieleśnieniem wymarzonej torebki czy samochodu jest wygrana w nadchodzących wyborach.