35 centymetrów zdecydowało o losie 262 górników. Gdy pojawiła się pomoc, wszyscy byli już martwi

Eryk Kielak
Najpierw zawiodła komunikacja, a później 35 centymetrów doprowadziło do zamknięcia prawie 300 górników pod ziemią na 15 dni w kopalni Bois du Cazier. Katastrofa w Marcinelle to jedno z najczarniejszych wydarzeń w belgijskiej powojennej historii.

- Nasza wioska najbardziej ucierpiała w wyniku katastrofy, tu przez wiele miesięcy cała ludność była ubrana na czarno. Nie oszczędzono ani jednej rodziny - wspomina w rozmowie z "La Libre" katastrofę w kopalni Bois du Cazier Lucia Romasco, 60 lat po tragedii. W katastrofie zginął mąż Lucii, tak jak 21 innych górników z włoskiej miejscowości Manoppello.

Po wojnie, w 1946 roku, Włosi zawarli z Belgami porozumienie górnicze, ułatwiające im znalezienie pracy w belgijskim sektorze węglowym. W 1956 r. na ogólną liczbę 142 000 górników w kopalniach Belgii pracowało 44 000 Włochów, co stanowiło ponad 30 proc. górników w kraju i ponad 50 proc. górników z regionu Charleroi. Do Belgii przyjeżdżali zresztą pracować również górnicy z Polski, Grecji czy Niemiec. Dlatego zdarzenia z 8 sierpnia 1956 roku z belgijskiej kopalni Bois du Cazier w Marcinelle dotknęły całą Europę.  

Zobacz wideo Uzależnienie od węgla sprawia, że mamy drogą energię

Zaledwie 35 centymetrów wystarczyło do tragedii

Oscar Mauroy, pracujący na powierzchni, nadzorujący i koordynujący prace na kilku poziomach, dostał informacje, że trzech mężczyzn pracujących na nocną zmianę nie wyszło jeszcze z kopalni i muszą zostać zabrani z poziomu 835. Odezwał się więc do pracowników z poziomu 975, żeby zostawili jedną kabinę górniczą pustą, w której mogliby pojechać wspominani górnicy. Równolegle górnicy z poziomu 765 zgłosili, że mają dwa wagony z węglem, które mogą zostać wyprowadzone z kopalni. Mauroy ponownie odezwał się więc do poziomu 975 o pozostawienie wolnych klatek. Pracujący tam asystent dyspozytora Gastona Vausorta przekazał, że nie będzie to problemem, ponieważ na jego poziomie nie ma już pełnych wagonów. Mauroy przekierował więc swoją uwagę na poziom 765.  

Tymczasem na poziomie 975 Antonio Ianetta, którego asystentem był Vausorta, zajmował się przenoszeniem drewnianych beli, które mogły zblokować przejazd wagoników. Gdy wrócił, na jego poziomie zatrzymała się klatka. W tym miejscu dalsza część historii nie jest do końca jasna. Zgodnie z zeznaniem Ianetta miał zapytać Vausorta, czy może rozpocząć załadunek wagonów, a gdy ten się zgodził, uruchomił wagę hydrauliczną, aby rozpocząć załadunek pierwszego wagonu. Natomiast Mauroy utrzymywał, że w momencie gdy Ianetta wrócił, Vausorta nie było na stanowisku, dlatego nie był mu w stanie przekazać wcześniejszych ustaleń. Pewnym jest jednak, że Antonio Ianetta rozpoczął załadunek, ponieważ był przekonany, że powierzchnia czeka na jego sygnał do wycofania klatki. W tym momencie górnicy na innym poziomie niespodziewanie uruchomili windę. Pusty wagonik, który wystawał 35 centymetrów, uderzył w metalową belkę. I tak bez względu na to, jaki był powód nieporozumienia, o godzinie 8:10, gdy mechanizm podnoszący został uruchomiony, zanim wagon węglowy został w pełni załadowany do klatki, nastąpiła katastrofa.  

Nad kopalnią unosiły się kłęby dymu. Pomoc była utrudniona

Podczas uruchamiania klatki jeden z dwóch wystających wózków zaczepił o belkę. Ta, przekształcona w prawdziwy taran, wpadła do szybu, poważnie uszkadzając rurę olejową, przerywając dwa kable elektryczne wysokiego napięcia i powodując pęknięcie rury ze sprężonym powietrzem. Pęknięte kable wysokiego napięcia zetknęły się z przeciętą rurą olejową, powodując pożar, podsycany sprężonym powietrzem. Ogień aktywowany sprężonym powietrzem i działaniem wentylatora powierzchniowego trafił na podatny grunt. Belki stropowe i cała konstrukcja kopalni wykonane były z drewna. Ogień szybko się rozprzestrzeniał. Dodatkowo wentylacją rozprzestrzeniał się szkodliwy tlenek węgla. 

Antonio Ianetta około godziny 8:25 wydostał się na powierzchnię i poinformował o pożarze. Nad kopalnią unosiły się już wielkie czarne kłęby dymy. Widać je było z odległości kilku kilometrów. Udało się z niej wydostać jeszcze sześciu górnikom. Rozpoczęła się akcja ratownicza. Zejście pod ziemie bez sprzętu do oddychania było jednak niemożliwe. W powietrzu unosiły się zabójczy dym i tlenek węgla. Pomoc oraz ewakuację górnikom utrudniało to, że obydwa szyby były zablokowane, jeden przez dym, drugi przez wózek. W ten sposób górnicy niejako zostali zamknięci w kopalni. Około godziny 9:00 pięciu ratownikom udało się zejść na dół. Słyszęli jęki i nawoływania górników, ale nie byli w stanie obsługiwać sprzętu górniczego i nie wiedzieli, jak wydostać uwięzionych. Pod wpływem wysokiej temperatury kable trzymające pozostałe klatki w kopalni nie wytrzymywały i pękaly. Na dno kopalni runęły m.in. klatki sypialne.

Gdy ratownicy zeszli pod ziemię, była jasność: "wszyscy martwi"

Na miejscu pojawiła się żandarmeria wojskowa oraz Siostry Miłosierdzia Marcinelle, które oferowały pomoc. Pod bramami kopalni gromadziły się także rodziny górników, które przyglądały się z nadzieją najdrobniejszemu ruchowi rolek górujących nad szybami. Media relacjonowały, że krat kopalni trzymały się płaczące żony i dzieci górników. Akcja ratownicza trwała całą noc. Z kopalni udało się uratować jeszcze sześciu innych górników. W sumie 13 osób uznaje się za ocalałych. Ratownicy poinformowali także o 8 zabitych i 254 zaginionych. W kolejnych dniach do ratowników dołączyły francuskie i niemieckie ośrodki ratownicze wyposażone w nowoczesne środki komunikacji. Pomimo licznych i ryzykownych prób, aktów odwagi i powszechnej mobilizacji nikogo więcej nie udało się uratować. Trwająca piętnaście dni akcja ratunkowa kończy się 23 sierpnia. Wtedy symboliczny, a zarazem ostateczny werdykt wydaje jeden z ratowników, którym wreszcie udało się zejść na głębokość 1035 metrów. Znaleziono tam kilkudziesięciu uduszonych mężczyzn. Z ust ratownika padło wtedy zdanie, które przejdzie to historii tej tragedii: "tutti cadaveri", co oznacza "wszyscy martwi". 

262 górników zmarło w wyniku zatrucia dymem i tlenkiem węgla. Byli to głównie Włosi. W katastrofie kopalni Bois du Cazier zginęło 136 Włochów, 95 Belgów, ośmiu Polaków, sześciu Greków, pięciu Niemców, pięciu Francuzów, trzech Węgrów, jeden Anglik, jeden Holender, jeden Rosjanin i jeden Ukrainiec. Wśród ofiar śmiertelnych był między innymi Jean Stromme, holenderski inżynier odpowiedzialny za pogłębianie szybu wydobywczego. Zszedł do kopalni już po wybuchu pożaru, aby dołączyć do swoich ludzi i pomóc. Tragedia w Bois du Cazier do dziś pozostaje jedną z najpoważniejszych katastrof górniczych w historii kraju.    

Katastrofa Bois du Cazier odmieniła belgijskie górnictwo 

Katastrofa miała swoje konsekwencje polityczne. Przede wszystkim zachwiała stosunkami dyplomatycznymi między Belgią a Włochami. Doprowadziła do zerwania wspomnianej na początku umowy węglowej. Personalne konsekwencje poniósł także Adolphe Calicis, inżynier górnictwa, dyrektor zakładów w Bois du Cazier. Sąd Apelacyjny skazał go na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu i grzywnę w wysokości 2000 franków za "brak przewidywania lub ostrożności" i że "bez zamiaru ataku na innych, nieumyślnie spowodował śmierć". W Belgi mówiło się także czasem, że zwyczajnie został kozłem ofiarnym. Aby uniknąć procesów sądowych, spółka wypłaciła rodzinom za każdego zmarłego 3000 franków belgijskich. 

- Nawet dzisiaj jestem strasznie zły na ówczesny rząd włoski. Ponieważ ci biedni ludzie, którzy zeszli do kopalni, musieli przejść co najmniej pięćdziesiąt badań lekarskich, ale rząd włoski nigdy nie wysłał inspektora do kopalni, aby sprawdził warunki bezpieczeństwa - żaliła się Lucia Romasco. Na błędach się jednak nauczono. W 1957 roku wprowadzono środki, które miały na celu zapobieganie pożarom, a noszenie masek w kopalniach stało się obowiązkowe. 

Kopalnię Bois du Cazier zamknięto w 1967 roku. W 1990 roku wpisaną ją na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, a w 2002 roku w kopalni otworzono muzeum. - Kiedy Charleroi zdecydowało, że teren kopalni powinien zostać odmłodzony poprzez przekształcenie go w centrum handlowe, wezwali mnie górnicy z okolicy i poprosili, abym spróbowała pomóc im ocalić kopalnię i zachować pamięć o swoich przyjaciołach - mówiła dziennikarka Maria Laura Franciosi, która pomogła w stworzeniu muzeum. Obecnie przy kopalni znajduje się pomnik, upamiętniający poległych w katastrofie górników. 

Więcej o: