Jeszcze tuż przed rozpoczęciem weekendowego szczytu G20 niemal nikt nie spodziewał się, że liderzy krajów należących do G20, uważanych za najpotężniejsze lub najważniejsze (bo niekoniecznie są to kraje najbogatsze) dogadają się w sprawie wspólnej deklaracji. To dokument przyjmowany na każdym spotkaniu tego grona, co roku - i tym razem można było się spodziewać, że nie uda się osiągnąć porozumienia.
- Jak dotąd odbyło się 19 spotkań ministerialnych podczas indyjskiej prezydencji w G20 i żadne nie zakończyło się wspólnym dokumentem, bo Chiny i Rosja nie godziły się na jakiekolwiek wzmiankowanie o wojnie w Ukrainie - mówił Next.gazeta.pl tuż przed początkiem szczytu Patryk Kugiel, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
Wojna w Ukrainie była głównym powodem sporów w ramach G20, ale Indiom, które w tym roku przewodniczą grupie, udało się przełamać impas. To między innymi z tego powodu uważane są za głównego wygranego szczytu (o innych, w tym o głównym przegranym, za chwilę). Rok temu, podczas szczytu na Bali, w deklaracji końcowej odnoszono się do "agresji Federacji Rosyjskiej przeciwko Ukrainie", ale nie wszyscy się pod taka oceną podpisali - słowa te poparła "większość członków" G20. W tym roku już tak nie było. Jakiekolwiek odniesienie do rozpętanej przez Rosję wojny zniknęło z deklaracji. Pojawiło się w nim jedynie stwierdzenie, że uczestnicy deklaracji powinni "powstrzymać się od użycia siły w celu przejęcia terytoriów innych państw". "To nie jest oświadczenie, które napisałyby G7 ani NATO" - powiedział jeden z europejskich urzędników zaangażowanych w rozmowy, cytowany przez CNN.
Dlaczego udało się przygotować tekst deklaracji, akceptowanych przez wszystkich, w tym przez państwa zachodnie? Analitycy cytowani przez BBC przywołują nieco szerszy obraz. Przypomina, że zupełnie niedawno państwa BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA) postanowiły poszerzyć to grono o Argentynę, Etiopię, Egipt, Iran, Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie. I zauważa, że wszystkie te państwa mają bliskie relacje z Chinami, a to prób tworzenia przez Chiny nowego porządku międzynarodowego, w którym USA nie są hegemonem, najbardziej obawia się Waszyngton. Stąd może chcieć iść Globalnemu Południu (czyli m.in. części państwom BRICS właśnie) na rękę. Dlatego też Amerykanom mogło zależeć na tym, by Indie, postrzegane jako "południowa" przeciwwaga dla Chin i kandydat na lidera tej geopolitycznej części świata odniosły sukces na szczycie.
Ukraina, której na G20 w Delhi nie było (prezydent Wołodymyr Zełenski nie dostał zaproszenia), stała się poniekąd ofiarą spotkania i nie okazała zadowolenia z efektów (jej reakcja to: "nie ma być z czego dumnym"). Zadowolenia z kolei nie kryła Rosja, którą na szczycie reprezentował szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow . Powiedział wręcz, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Jego zdaniem to "kamień milowy", a "Globalne Południe nie chce już, żeby je pouczać".
To drugie mocno już ostatnio widać i jest to też jeden z powodów, dla których warto nie ignorować ani takich spotkań, ani Globalnego Południa. Widać to także w jednym z bardziej namacalnych efektów szczytu, jakim jest włączenie do G20 Unii Afrykańskiej (zrzesza 55 krajów) jako stałego członka, z takim samym statusem jak Unia Europejska - dotąd była zapraszana jako organizacja międzynarodowa. Od teraz mamy już zatem G21. Afryka i Globalne Południe w ogóle mogą czuć się zadowolone po szczycie, bo ich głos stał się bardziej słyszalny. Głównym wygranym są jednak "bezapelacyjnie" same Indie - jak zauważył w komentarzu na X Patryk Kugiel z PISM. Indie jego zdaniem nie tylko wzmocniły swoją rolę jako lidera Globalnego Południa, ale także "pokazały się jako mocarstwo i główny rozgrywający w świecie" i zbliżyły do Zachodu.
Wśród przegranych poza Ukrainą ekspert wymienia przede wszystkim Chiny i Xi Jinpinga. Lider drugiej największej gospodarki świata do Delhi nie przyjechał wcale, wysyłając jako swojego reprezentanta premiera Li Keqianga. - Oddaje w ten sposób przestrzeń premierowi Modiemu, który będzie prezentował się jako lider całego Globalnego Południa i mediator między Północą a Południem, Zachodem a Wschodem - mówił nam ekspert przed rozpoczęciem szczytu, nazywając decyzję Xi "chińskim samobójem".
Przyjęcie wspólnej deklaracji i wcielenie Unii Afrykańskiej do grona zrzeszającego najpotężniejsze gospodarki świata to dwa ważne efekty zakończonego w niedzielę szczytu. Patryk Kugiel wymienia jeszcze powołanie Globalnego Sojuszu Biopaliw i ogłoszenie inicjatywy korytarza gospodarczego Indie-Bliski Wschód-Europa. Czego zabrakło? Zdaniem analityka, poza potępieniem rosyjskiej agresji, także "konkretnych nowych zobowiązań w walce z ociepleniem klimatu, konkretów w oddłużaniu państw rozwijających się, w ogóle jakiś przełomowych decyzji G20 w kwestiach wyzwań dla gospodarki światowej".
No i teraz: co dalej? Globalne Południe dostało mocniejszy głos. Kierowania pracami grupy - teraz już G21 - po Indiach przejmuje najpierw Brazylia, a potem RPA - trzy "południowe" państwa z rzędu. "To oznacza przewodnictwo krajów Południa. Więc utrzymanie tematów ważnych dla nich. I presji na G7 i Europę" - pisze Patryk Kugiel w swoim szybkim komentarzu. Zauważa jednocześnie, że w 2026 roku Stany Zjednoczone chciałyby zacząć kolejną rundę prezydencji, jednak przeciwne są temu Chiny.
"Mimo sukcesu szczytu żadne realne problemy nie zostały rozwiązane. Żadne podziały nie zniknęły. G20 wcale nie pokazała się przydatna. Wcale to nie koniec kryzysu. Po rozszerzeniu do G21 praca w oparciu o zasadę konsensusu będzie jeszcze trudniejsza. Sama G21 musi się zreformować, jeśli nie chce podzielić losu Rady Bezpieczeństwa ONZ i innych mało efektywnych formatów. Pomocne byłoby odejście od zasady jednomyślności. Ale nic tego nie zapowiada. Pozostaniemy więc bez sprawnej instytucji w coraz bardziej podzielonym świecie" - podsumowuje ekspert PISM.