Od razu ważne zastrzeżenie. Gdy pisze o kosztach obietnic wyborczych, nie chodzi mi nawet o skojarzenie "olaboga, zadłużą nas po uszy". Po prostu, warto wiedzieć, ile pewne zapowiedzi mogłyby kosztować (albo jaki byłby ubytek w dochodach budżetowych), jakie konkretne miałyby przynieść szacowane korzyści, jakie są plany sfinansowania tych wydatków (Wyższe deficyty? Oszczędności w innych miejscach - jakich?). O kosztach jeszcze politycy czasem mówią, choć nie zawsze. O sposobach sfinansowania rzadziej.
W każdym razie mówimy o bardzo dużych kwotach. Ekonomiści Santander Banku podliczyli, że łączne koszty "100 konkretów" Koalicji Obywatelskiej dla finansów publicznych mogą dochodzić nawet do 100 mld zł rocznie. To około 3 proc. PKB Polski albo prawie 12 proc. wszystkich wydatków budżetowych planowanych przez rząd Morawieckiego na przyszły rok. "Ekonomiczny mózg" Donalda Tuska, współautor programu wyborczego KO szacował je w rozmowie z Gazeta.pl nawet na wyższą kwotę - 127-128 mld zł. Domański to główny ekonomista Instytutu Obywatelskiego, czyli think-tanku Platformy Obywatelskiej, a teraz także kandydat do Sejmu.
Najdroższą obietnicą KO jest podwyżka kwoty wolnej od podatku PIT z 30 do 60 tys. zł. Domański jej koszty podliczył na 39 mld zł rocznie, co mieści się w widełkach szacunków innych ośrodków analitycznych (35-45 mld zł). 10 mld zł miałby kosztować powrót do ryczałtowej składki zdrowotnej od osób samozatrudnionych, 17 mld zł podwyżki w budżetówce (m.in. dla nauczycieli o 30 proc.), a zniesienie limitów NFZ w lecznictwie szpitalnym około 22-23 mld zł. Przy tych suma kwoty rzędu jednego czy kilku miliardów złotych w związku z reformą podatku Belki, "babciowym", kredytem mieszkaniowym 0 proc. to jak pieniądze na waciki.
Na marginesie: oczywiście, ciężko dziś gdybać nad rynkowymi reakcjami, natomiast wśród "100 konkretów" pojawiło się np. postawienie przed Trybunałem Stanu Adama Glapińskiego. Problem w tym, że stanowisko prezesa banku centralnego jest tak newralgiczne, że potrzeba naprawdę saperskiej precyzji, żeby je "rozminować". Pójście na rympał może być groźne dla złotego czy rentowności polskich obligacji.
Jeśli chodzi o inne ugrupowania, to z obozu rządzącego najgłośniej wybrzmiała w weekend zapowiedź emerytur stażowych po przepracowaniu 38 lat przez kobiety i 43 lat przez mężczyzn. Koszty tego pomysłu dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (łącznie wyższe wydatki i niższe wpływy składkowe) można szacować zgrubnie na kilka miliardów złotych rocznie, choć wiele zależałoby od szczegółów rozwiązania i zainteresowania nim. Dla prezydenckiego projektu zakładającego emerytury stażowe po przepracowaniu 39/44 lat ZUS w najkosztowniejszym dla siebie wariancie szacował łącznie konsekwencje na ok. 3,5-4 mld zł rocznie. W scenariuszu 38/43 lata koszty byłyby nieco wyższe. W sejmowej zamrażarce jest także obywatelski projekt ustawy o emeryturach stażowych po 35/40 latach pracy, dla którego ZUS szacował maksymalne koszty około 15-19 mld zł rocznie w najbliższych latach.
Wśród weekendowych propozycji Trzeciej Drogi wybrzmiał mocniej (choć to nie zupełna nowość w programie tej koalicji) "rodzinny PIT", w którym przy rozliczeniu podatkowym brani pod uwagę byliby nie tylko małżonkowie, ale i dzieci (im ich więcej, tym niższy podatek - według zapowiedzi TD przy trzech i więcej rodzina w ogóle nie płaciłaby PIT). Nie jest to bardzo kosztowna obietnica, prawdopodobnie kilka miliardów złotych (ekonomiści FOR w ramach projektu "Licznik obietnic wyborczych" z money.pl szacują to na ok. 3,5 mld zł. Nie oznacza to jednak, że Hołownia i Kosiniak też nie planują drogich zmian. Tymi najdroższymi wydaje się 6 proc. na oświatę (35 mld zł rocznie) czy 7 proc. na ochronę zdrowia (przynajmniej ok. 35 mld zł więcej - w zależności od metodologii liczenia).
Lewica w weekend mówiła o rynku pracy (m.in. 35-godzinnym tygodniu pracy i 35 dniach urlopu), natomiast z punktu widzenia wydatków publicznych na pewno warto odnotować żądania 20-procentowych podwyżek w budżetówce. Można szacować, że byłby to koszt ok. 27 mld zł. Oczywiście i ta partia ma sporo bogatych planów, m.in. 8 proc. na ochronę zdrowia (czyli co najmniej ok. 70 mld zł więcej).
W zapowiedziach partii politycznych dominuje akcent na programy społeczne i socjalne, których realizacja zwiększać będzie wydatki, albo uszczuplać dochody (np. zwiększenie kwoty wolnej od podatku), szczególnie, że propozycjom nie towarzyszy wskazanie źródeł ich finansowania
- zauważają w porannym komentarzu ekonomiści Banku Millennium. I mają złą wiadomość dla wyborców. Oceniają bowiem, że ze względu na ograniczoną przestrzeń fiskalną, wprowadzenie tych programów w 2024 r. może okazać się niemożliwe, bo bez ich włączenia przyszłoroczny deficyt sięgnie 4,5 proc. PKB.
W ograniczonym zakresie programy wyborcze uwzględniają wsparcie strony podażowej i promocję inwestycji. Pozytywne jest natomiast, iż elementem łączącym programy wszystkich partii jest wsparcie inwestycji w odnawialne źródła energii, co jest niezwykle ważne z punktu widzenia zmiany miksu energetycznego w warunkach wysokich cen energii i coraz bardziej zauważalnych zmian klimatu
- komentują.