Szlak na Gubałówkę został wytyczony w 2021 r. Przebiega on bezpośrednio wzdłuż trasy kolei linowo-terenowej należącej do Polskich Kolei Linowych (PLK). Przez blisko dwa lata był bezpłatny. Jednak 5 lipca 2023 r. Jadwiga Gąsienica-Byrcyn postawiła punkt poboru opłat. Cena? Pięć złotych od osoby na cały dzień. - Nie opłaca mi się wracać. A z drugiej strony, pięć złotych to i tak taniej niż bilet na kolejkę na Gubałówkę (bilet "góra-dół" kosztuje obecnie osobę dorosłą 29 zł, za ulgowy trzeba zapłacić 23 zł - red.) - mówiła dziennikarzom "Gazety Wyborczej" turystka z Poznania. Okazuje się, że góralka zaczęła pobierać opłaty w akcie desperacji. Jak twierdzi, ziemia - gdzie przebiega szlak, ale i torowisko kolejki - należy do jej rodziny.
Polskie Koleje Linowe, do których należy pobliska kolejka, od początku twierdzą, że działania Jadwigi Gąsienicy-Byrcyn były nielegalne. - PKL niezmiennie stoi na stanowisku, że ma prawo własności do terenów zarówno pod torowiskiem, jak i pod szlakiem pieszym - powiedziała "Gazecie Krakowskiej" rzeczniczka prasowa PLK Marta Grzywa. - Aby udostępnić nieodpłatną ścieżkę, PKL przesunęły wówczas ogrodzenie zabezpieczające trasę kolei linowo-terenowej tak, by wyznaczyć ogólnodostępny szlak dla turystów. Ścieżka wiodąca na wzniesienie przebiega bezpośrednio wzdłuż trasy kolei linowo-terenowej PKL na Gubałówkę. Turyści mogą wybrać sposób dotarcia na szczyt Gubałówki, np. wędrując jednym z dwóch bezpłatnych szlaków oznakowanych przez PTTK. Czarnym szlakiem - prowadzącym na nieruchomościach, będących własnością PKL i Skarbu Państwa oraz szlakiem niebieskim - prowadzącym przez Walową Górę - dodała.
14 września Polskie Koleje Linowe poinformowały, że decyzją sądu szlak został ponownie udostępniony turystom - czytamy na oficjalnej stronie spółki. Wyrok nie jest jednak ostateczny. Jak dowiedzieli się dziennikarze Onetu, "PKL wbrew swoim twierdzeniom nie wygrały bowiem żadnej sprawy przeciwko rodzinie Gąsieniców-Byrcynów", a sąd wydał jednie "postanowienie zabezpieczające". Oznacza to, że nie ustalono jeszcze prawnego właściciela spornych terenów.
Sąd wydał decyzję na korzyść PLK już 11 lipca. Miała ona "rygor natychmiastowej wykonalności" - podał Onet. - Czyli mamy sytuację, gdy państwowa firma, jaką są Polskie Koleje Linowe, przez dwa miesiące nie otwierała szlaku, choć miała takie prawo. W tym czasie zarabiali pieniądze na kolejce, a w połowie września otworzyli szlak, ogłaszając, jak ważne to wydarzenie - skomentowała w rozmowie z dziennikarzami Onetu mieszkanka Zakopanego. - Przecież to jest skandal. Turyści znów poczują się oszukani. Mogli mieć coś za darmo, ale zrobiono tak, by wyciągnąć z nich więcej pieniędzy. Znów będzie o pazerności górali - dodała.
- Jeśli potwierdzi się, że PKL mogły otworzyć szlak jeszcze w wakacje, ale tego nie zrobiły, to będzie to olbrzymi skandal - powiedział jeden z zakopiańskich samorządowców. - Przecież Polskie Koleje Linowe to jest firma państwowa. Państwo odkupiło ją (poprzez Polski Fundusz Rozwoju) za 450 mln zł właśnie po to, by ta firma była nastawiona nie tylko na zysk, ale też spełniała funkcje społeczne. Taka była narracja rządu i premiera Morawieckiego, gdy tę firmę odkupowano jesienią 2018 r. I co? Teraz wyjdzie, że ta firma celowo oszukiwała turystów, by więcej zarobić? - dodał.
"Szlak udostępniony został turystom w możliwym terminie wynikającym z toku postępowań i po zakończeniu koniecznych prac przygotowawczych. Ze względu na wciąż trwające postępowania przeciwko osobie blokującej szlak dla turystów na tym etapie nie udzielamy szczegółowych informacji" - utrzymuje spółka w odpowiedziach na pytania Onetu.