To kolejny tekst z cyklu "8 lat z PiS". W poprzednich przypomnieliśmy m.in. jak Zjednoczona Prawica i jej rząd rozprawili się z sądami, oraz zmusili Polki i Polaków do wyjścia na ulice w obronie swoich praw.
Pierwsza kadencja - miodzio. Druga - kryzys. Tak w największym skrócie - patrząc choćby na dane o wzroście przeciętnego realnego wynagrodzenia brutto w polskiej gospodarce narodowej - można podsumować ostatnich osiem lat dla naszych portfeli. O ile w latach 2016-2019 "średnia krajowa" urosła w Polsce o ok. 19,5 proc. REALNIE - czyli już po skorygowaniu o inflację (czyli w największym skrócie - o tyle wzrosła nasza siła nabywcza), o tyle od początku 2020 do połowy 2023 spadła o blisko 2 proc.
To oczywiście średnia (więc jedni zyskali, a inni stracili więcej lub mniej). Po wtóre - w międzyczasie mieliśmy dużą reformę podatku PIT w 2022 r., więc kwoty brutto nie mówią wszystkiego o efektach w pensji "na rękę". W końcu po trzecie - oczywiście (wbrew temu, co mówią różni politycy) rola rządu jest tu ograniczona. Oczywiście, ona istnieje i jest niemała - to choćby decyzje w zakresie płacy minimalnej, polityka w czasie pandemii czy polityka migracyjna (rzutująca na sytuację na rynku pracy) - niemniej kluczowa jest także globalna i europejska koniunktura albo trendy demograficzne.
Skumulowana inflacja od początku 2020 r. do teraz to około 37 proc. (dla porównania, w latach 2016-2019 ok. 7,6 proc.). Komu dochody rosły mizernie, ten biedniał w najszybszym tempie w XXI wieku. Rządowi bardzo wysoka inflacja "pasowała" o tyle, że mógł propagandowo ogrywać bardzo wysokie podwyżki np. płacy minimalnej czy emerytur. Ich skala w zdecydowanej mierze wynikała z przepisów - które wymuszają "rekompensowanie" inflacji - ale dziwnym trafem rząd o tym nie wspominał, skupiając się raczej na tym, że on oto podnosi emerytury o przynajmniej kilkadziesiąt złotych, kiedy Tusk dorzucał np. 3 zł (co wynikało po prostu z tego, że nie było inflacji).
W każdym razie w bardzo wielu statystykach tak można podsumować okres od końcówki 2015 r., gdy władzę w Polsce przejęło PiS - cztery lata prosperity i prawie cztery trudnego czasu. Inny dowód? O ile udział wydatków w dochodzie rozporządzalnym gospodarstw domowych spadł w latach 2015-2019 o prawie 10 punktów procentowych (czyli nasze dochody - z pracy, emerytury, świadczeń socjalnych itd. - wystarczały na coraz więcej), o tyle do 2022 r. już "tylko" o trochę ponad trzy punkty procentowe.
Bezrobocie rejestrowane? Proszę bardzo. W październiku 2019 r., czyli miesiącu poprzednich wyborów parlamentarnych, wyniosło rekordowo mało - 5 proc. (wobec 9,6 proc. cztery lata wcześniej). Obecnie wynosi dokładnie tyle samo (choć wiadomo, że im niższe bezrobocie, tym ciężej je jeszcze zbić). Stopa bezrobocia według BAEL (to inne badanie - liczy osoby, które nie mają pracy, ale aktywnie jej szukają) spadła z 7,7 proc. w 2015 r. do 3,3 proc. w 2019 r., obecnie to 2,8 proc.
Przyczyny są oczywiste - o ile okres 2015-2019 był w zasadzie bezproblemowy dla globalnej koniunktury, o tyle w 2020 r. wszystko do góry nogami wywróciła pandemia COVID-19 i jej konsekwencje (ultraluźna polityka pieniężna banków centralnych i fiskalna rządów, poblokowane łańcuchy dostaw), a w 2022 r. pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę (już od połowy 2021 r. poprzedzana szantażem energetycznym Rosji na Unię Europejską). Znalazło to swoje odbicie w poziomie inflacji, która - i to mimo rządowych tarcz "antyinflacyjnych" - dobiła w lutym 2023 r. do ponad 18 proc. rok do roku, czyli najwyżej od 26 lat. Obiektywnie - czas był to niespokojny i ciężki.
Niech miarą tej niestabilności będą ruchy Rady Polityki Pieniężnej. O ile w latach od wyborów w 2015 r. do wyborów w 2019 r. RPP ani razu nie ruszyła stóp z poziomu 1,5 proc., o tyle od 2020 r. obniżki lub podwyżki ordynowała już piętnastokrotnie To na portfele milionów Polaków również miało przemożny wpływ, bo w ciągu ostatnich trzech lat raty kredytów w złotych były i najniższe i (zwykle) najwyższe w historii. Choć tu z kolei należy wziąć poprawkę na wakacje kredytowe, które - gdyby policzyć "oszczędności" na opuszczonych ratach - de facto kasują zdecydowaną większość efektu podwyżek stóp. Oczywiście płatność tych rat jest tylko odsunięta w czasie, ale tu i teraz wakacje odciążają budżety domowe.
Oczywiście ruchy RPP były związane w pandemii z chęcią pobudzenia gospodarki, a potem z walką z inflacją. Z lat 2020-2021 pamiętamy tarcze antykryzysowe, częściowo i pośrednio finansowane przez NBP. W krótkim okresie dało to gospodarce kroplówkę do życia w lockdownach, w dłuższym był jednym z czynnikiem podbijającym inflację (choć oczywiście niejedynym). Efektem był bardzo wyraźny wzrost długu publicznego - z 45,7 proc. PKB w 2019 r. do 57,2 proc. w 2020 r. W kolejnych latach dług oczywiście kwotowo dalej wyraźnie rósł, ale jeszcze szybciej - dzięki inflacji - rósł nominalny PKB, dzięki czemu relacja długu do PKB znów zjechała poniżej 50 proc.
Na marginesie - ale napiszmy to wyraźnie. Słuszną obserwacją komentatorów jest to, że część wydatków publicznych powinna być realizowana rozsądniej. Natomiast sam poziom polskiego zadłużenia nie jest problemem. W największym skrócie - PiS wydaje pieniądze na głupoty i na swoich, ale nie zadłużył nas pod korek. Nominalne kwoty - blisko 1,6 bln zł długu publicznego na koniec czerwca br., o ponad pół biliona więcej niż przed wyborami w 2019 r. - wyglądają przerażająco, ale w zestawieniu z PKB (a tak liczy się dług) sytuacja jest w miarę podobna jak przed czterema laty. Podane kwoty to pełne zadłużenie sektora finansów publicznych, łącznie z długiem pozabudżetowym. Nie ma tu nic "ukrytego" (jak czasem daje się słyszeć) - choć oczywiście fakt wypychania części wydatków poza kontrolę parlamentarną i społeczną (prawie 300 mld zł w tej kadencji) jest naganny.
Dwie kadencje PiS to również szereg transferów społecznych (m.in. 500 plus, 300 zł na wyprawkę, Rodzinny Kapitał Opiekuńczy, trzynastki, czternastki), choć - o czym więcej później - brak regularnej waloryzacji części tych świadczeń sprawił, że w drugiej kadencji losy niektórych rodzin pogorszyły się. To również osławiony już Polski Ład, czyli reforma podatkowa, w której prawie wszystko poszło nie tak, ale PiS dość skutecznie przekuł to w swój sukces.
Przypomnijmy, że początkowo reforma miała przede wszystkim zwiększyć progresję podatkową - czyli zmniejszyć obciążenia najniżej zarabiających (i klasy średniej), a "docisnąć" osoby z najwyższymi pensjami.
Reforma została jednak spartolona (ci, którzy mieli dostawać wyższe pensje, nieraz dostawali niższe), a z racji tego, że w środku roku nie wolno podnosić podatków, rząd w akcji ratunkowej był zmuszony drastycznie ściąć stawkę PIT z 17 do 12 proc. (było to bodaj najmniej skomplikowane rozwiązanie całego tego węzła gordyjskiego). Inne elementy (z wielu!) tej reformy to podwyżka kwoty, od której wpada się w drugi próg podatkowy (z ok, 85,5 tys. do 120 tys. zł dochodów rocznie), ale też brak odliczenia składki zdrowotnej od podatku oraz wprowadzenie tejże składki od osób samozatrudnionych (rozliczających się na zasadach ogólnych albo opodatkowanych podatkiem liniowym) w wysokości zależnej od dochodu, a nie ryczałtowej.
Z jednej strony - generalnie reforma była korzystna dla dużej większości podatników, z drugiej - była na tyle traumatyczna m.in. dla części przedsiębiorców, że dziś partie opozycyjne (Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga, Konfederacja) proponują jej częściowe odkręcenie - m.in. powrót do ryczałtowej składki.
Podwyżka składki zdrowotnej nie została dobrze skonsultowana, wdrożona i zakomunikowana. Pozostała nam z tego wszystkiego taka zbiorowa trauma
- mówiła w niedawnej rozmowie z Next.gazeta.pl Hanna Cichy starsza analityczka ds. gospodarczych w Polityka Insight. Zwracała przy tym uwagę, że ze względu na wysoką inflację i wysoką dynamikę wzrostu płac, z wyższej kwoty wolnej i nowego drugiego progu podatkowego szybko wyrastamy i zapewne za kilka lat będą potrzebne kolejne reformy. Zresztą - na marginesie - może się to stać prędzej niż później, bo już dziś Koalicja Obywatelska zapowiada podwyżkę kwoty wolnej do 60 tys. zł, a Konfederacja do ponad 50 tys. zł.
Dość też zauważyć, że podwyżka drugiego progu podatkowego z 2022 r. z ok. 85,5 tys. zł do 120 tys. zł to w zasadzie wyłącznie "rekompensata" za inflację. Gdyby ten próg podatkowy miał oddawać siłę nabywczą rzeczonych 85,5 tys. zł z 2019 r., musiałby dziś wynosić ok. 113,5 tys. zł. Innymi słowy - zapewne już w 2024 r. nowy próg podatkowy 120 tys. zł będzie po prostu ekwiwalentem tego, co 85,5 tys. zł w 2019 r.
W swojej niedawnej analizie Centrum Analiz Ekonomicznych (CenEA) wyliczało efekty zmian podatkowo-świadczeniowych na grupy decylowe Polaków. Każda grupa decylowa to równo 10 proc. gospodarstw domowych o danym poziomie dochodów, np. pierwszy decyl to 10 proc. rodzin o najniższych dochodach, drugi to kolejnych 10 proc. i tak dalej. Dziesiąty decyl to 10 proc. gospodarstw domowych w Polsce o najwyższych zarobkach.
Wnioski? O ile w pierwszej kadencji każda grupa była na plusie - a proporcjonalnie zdecydowanie najwięcej zyskały osoby o najniższych dochodach - o tyle w drugiej nie dość, że kwotowo efekty były wyraźnie niższe, to wręcz najbiedniejsze osoby na nich straciły (podobnie jak te zdecydowanie najlepiej zarabiające, ale tu akurat taki był cel rządu - zwiększenie progresji podatkowej). Wszystko mimo "największej obniżki podatków od lat".
. źródło: CenEA
CenEA zwraca uwagę, że rząd Morawieckiego w drugiej kadencji "zaoszczędził" ponad 31 miliardów złotych na tym, że nie waloryzował świadczeń dla rodzin z dziećmi. Nie chodzi tylko o 500 plus (tu PiS na podwyżkę dojrzał dziwnym trafem dopiero tuż przed wyborami), ale także m.in. zamrożoną wysokość zasiłku rodzinnego i "becikowego" (i kryteriów dochodowych do nich), 300 zł na wyprawkę, świadczenia rodzicielskiego i ulgi podatkowej na dzieci (oraz kryterium dochodowego dla ulgi na pierwsze dziecko). Przykładowo, gdyby 500 plus miało wystarczać na tyle, co na początku drugiej kadencji Morawieckiego, powinno sięgać już dziś prawie 700 zł. 300 zł na wyprawkę w ramach programu "Dobry Start" powinno z kolei przewyższać już 400 zł.
Choć do rodzin z dziećmi nadal trafia znacząco wyższe wsparcie niż przed 2016 rokiem, to w polityce rządu w ramach kończącej się kadencji wyraźnie widać zmianę priorytetów w porównaniu do lat 2015-2019
- oceniają ekonomiści i wyliczają, że mimo reformy podatkowej, te biedniejsze rodziny z dziećmi tracą nawet po 500-600 zł miesięcznie (a czasem więcej) względem stanu z początku kadencji.
Najwyższe straty wśród wybranych przykładowych rodzin, wynoszące aż 977 zł miesięcznie, ponosi rodzina z czwórką dzieci, w której rodzice zarabiają 1800 i 3600 zł brutto miesięcznie. Pomimo korzyści płynących z rodzinnego kapitału opiekuńczego i obniżki podatków, rodzina ta traci zarówno na braku waloryzacji świadczenia wychowawczego, jak i w związku z utratą uprawnień do świadczeń rodzinnych
- zauważa CenEA. Wskazuje, że pod znakiem zapytania funkcjonującą strukturę wsparcia dużych rodzin stawia fakt, że z kolei inna rodzina - również z czwórką dzieci, ale zarabiająca łącznie aż 27 tys. zł brutto - "wyciąga" ze świadczeń socjalnych tyle samo, a wliczając zmiany podatkowe (specjalna ulga podatkowa z Polskiego Ładu dla rodzin z czworgiem dzieci) zyskuje ponad 1100 zł miesięcznie.
Przykłady te wyraźnie wskazują, że jeżeli celem polityki społeczno-gospodarczej ma być ograniczanie ubóstwa wśród rodzin z dziećmi, to wysokości i sposób funkcjonowania systemu świadczeń rodzinnych zdaje się wymagać istotnej aktualizacji
- konstatują.
Jak napisaliśmy powyżej, ekonomiści CenEA zauważają wyraźną zmianę priorytetów PiS w drugiej kadencji. Oczkiem w głowie przestały być rodziny z dziećmi, a zaczęli emeryci i renciści. Oni zyskali trzynastki i czternastki, i w ich przypadku te świadczenia BYŁY co roku podnoszone. Do tego mieli oczywiście ustawowe podwyżki emerytur, w tym minimalnej, niemal wszyscy zyskali też na reformie podatkowej.
Dobrze widać to na poniższych wykresach. Pierwsza kadencja PiS to największy wzrost dochodów do dyspozycji wśród rodziców. Druga to ewidentne przesunięcie wajchy na seniorów. O ile na zmianach w latach 2019-2023 więcej niż 10 zł miesięcznie zyskało tylko ok. 30 rodziców, o tyle wśród osób 60/65 plus ten odsetek przekroczył 90 proc.
Oceniając po kierunku, jaki przyjęła polityka podatkowo-świadczeniowa w ostatnich czterech latach, wydaje się, że w tegorocznych wyborach partie koalicji rządzącej liczbą na wsparcie starszych grup elektoratu
- reasumują ekonomiści CenEA.
***
Zapraszamy do wysłuchania rozmów ze "Studia Biznes" Gazeta.pl w dużych serwisach streamingowych, np. tu: