Już 3-4 października (wtorek-środa) odbędzie się kolejne - ostatnie przed wyborami - posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej. Niby większość ekonomistów oczekuje cięcia stóp o 25-50 punktów bazowych (czyli do poziomu 5,50-5,75 proc.), podobnie obstawia rynek (co widać np. w wycenie stopy WIBOR), a prezes NBP mówił niedawno, że "przestrzeń do dalszych obniżek stóp znacząco się zawęziła". Niemniej RPP lubi zaskoczyć - przekonaliśmy się o tym choćby we wrześniu, gdy podjęła szokującą decyzję o obniżce stóp aż o 75 punktów bazowych. Dlatego bardzo ciężko jest prognozować, co kłębi się w głowach członków Rady. 5 października (czwartek) odbędzie się comiesięczna konferencja prezesa Glapińskiego.
Z innych wydarzeń - w poniedziałek 2 października poznamy odczyt PMI dla polskiego przemysłu. Konsensus prognoz jest w okolicach wyniku 43,5 pkt, czyli bardzo wyraźnie poniżej neutralnego poziomu 50 pkt. To oznacza, że koniunktura w przemyśle (według ocen menedżerów) znów pogorszyła się względem poprzedniego miesiąca. Polskie (zresztą nie tylko, bo to problem w zasadzie całej UE) "przemysłowe" PMI wygląda dramatycznie - to będzie już 17. z rzędu wynik wskazujący na tąpniecie nastrojów. Słowem - przemysł cały czas opada coraz głębiej, a pod stopami wciąż nie czuć dna...
Za nami przedostatni weekend kampanii wyborczej. Emocji politycznych było co nie miara. Odbyły się między innymi Marsz Miliona Serc Koalicji Obywatelskiej i konwencja wyborcza Prawa i Sprawiedliwości w Katowicach. Jeśli chodzi jednak o nowe gospodarczo-społeczne obietnice, to ich ani w weekend, ani generalnie w ostatnim tygodniu nie usłyszeliśmy. Komitety raczej "wałkują" znane już punkty swoich programów.
Przykładowo, premier Morawiecki po raz kolejny mówił, że za cztery lata średnie wynagrodzenie w Polsce wyniesie 10 tysięcy złotych. Biorąc pod uwagę trendy, to raczej nie tylko obietnica, co po prostu stwierdzenie faktu.
Na Marszu Miliona Serc dla wielu zaskakujące "show" zrobił szef Lewicy Włodzimierz Czarzasty, który w ekspresyjnym wystąpieniu mówił (w kontekście gospodarczym) m.in. o opodatkowaniu kleru, dostępie do przedszkoli i żłobków, usługach publicznych na wysokim poziomie, potrzebie budowy mieszkań na tani wynajem, pociągu do każdego powiatu i autobusu do każdej gminy, 35-tygodniu pracy oraz rencie wdowiej.
Inflacja we wrześniu wyniosła 8,2 proc. rok do roku - podał w piątek GUS. To mniej niż w sierpniu (10,1 proc.) i najmniej od listopada 2021 r. Spadek wynika zarówno z efektów bazy sprzed roku, jak i m.in. mniejszej dynamiki cen żywności. Dużą cegiełkę - a w zasadzie cegłę - dołożyły nieprzystające do realiów rynkowych ceny paliw. Inflację w dół pchnąć mogło też m.in. wejście w życie ustawy o rozszerzonym programie darmowych leków oraz regulacji mających na celu obniżenie cen energii, a także zmiany cen biletów okresowych na kolei. Zdaniem ekonomistów mBanku, wszystkie te czynniki obniżyły wrześniowy odczyt o ok. 0,8-0,9 punktu procentowego.
Przez ostatni miesiąc (czyli względem sierpnia), według danych GUS, ceny w Polsce wręcz przeciętnie spadły - o 0,4 proc., co było największym tąpnięciem od stycznia 2016 r.
Co będzie z inflacją i stopami w dłuższym okresie? Każdy ośrodek analityczny ma swoje prognozy, które cztery razy do roku zbiera Narodowy Bank Polski w Ankiecie Makroekonomicznej. Właśnie ukazała się kolejna.
Jeśli chodzi o inflację, to konsensus prognoz na za rok (w trzecim kwartale 2024 roku) wskazuje na 6,1 procent rok do roku, a za dwa lata 4,6 procent. Słowem, "średnio" rzecz biorąc analitycy spodziewają się bardzo powolnego procesu dezinflacji w Polsce, za dwa lata wciąż mamy nie zejść nawet w pobliże celu inflacyjnego NBP, czyli 3,5 proc.
Z poziomem inflacji mocno związane są prognozy stóp. Za rok główna stopa procentowa NBP (dziś 6 procent) ma wynieść według konsensusu prognoz 4,93 procent, za dwa lata 4,16 procent. Eksperci prognozują więc obniżki stóp, ale raczej ostrożne, rzędu około 25 punktów bazowych na kwartał.
Szczęśliwie, wyraźnie odbić ma polska gospodarka. Za rok PKB ma być realnie wyższy o 2,7 procenta, za dwa lata o kolejne 3,1 procenta. Ostatnie dane GUS wskazują, że w drugim kwartale tego roku polska gospodarka realnie skurczyła się rok do roku o 0,6 procenta.
Rząd przyjął w czwartek dwa dokumenty. Po pierwsze, projekt budżetu na 2024 rok. Zakłada on deficyt budżetowy w wysokości nawet niemal 165 mld zł - nominalnie najwyższy w historii. W relacji do PKB to też sporo - 4,5 proc. Gdyby próg unijnej procedury nadmiernego zadłużenia (3 proc. ) nie był zawieszony, Polska by go przekroczyła. Również potrzeby pożyczkowe państwa będą wyraźnie najwyższe. Wśród przyczyn takiej dziury budżetowej ekonomiści wymieniają wydatki na zbrojenia, konsolidację finansów publicznych ("wciągnięcie" do budżetu centralnego m.in. funduszu covidowego, dziś w BGK, czyli poza budżetem), koszty obniżek cen energii dla gospodarstw domowych oraz podwyżki Założenia Ministerstwa Finansów na 2024 r. to m.in. inflacja średnioroczna 6,6 proc. i wzrost PKB o 3 proc.
Po drugie, rząd przyjął też strategię zarządzania długiem sektora finansów publicznych w latach 2024-2027. Z niego również wynikają duże plany wzrostu zadłużenia (związane m.in. z planami obronnymi) - nie tylko nominalnie, ale też w relacji do PKB - z 49,3 proc. PKB w 2023 roku do 58,7 proc. w 2027 r. Gwoli ścisłości, mowa już o pełnym zadłużeniu, zarówno tym "budżetowym" jak i "pozabudżetowym". Te 58,7 proc. to nie jakoś katastrofalnie dużo - tylko ciut mniej mieliśmy np. w covidowym 2020 r. (57,2 proc.) oraz 2013 r. (57,1 proc.), natomiast nigdy wcześniej w planach nie byliśmy tak blisko unijnego progu 60 proc. PKB, za którym jest tzw. procedura nadmiernego zadłużenia.
Miniony tydzień był kolejnym, w którym ceny paliw w Polsce były utrzymywane na najniższym poziomie w UE i znacznie niższym od tego, który wynikałby z obecnych uwarunkowań rynkowych. Zdaniem ekspertów, powinniśmy płacić nawet o około 1,60-2 zł więcej na litrze (a według innych nawet o około 2 zł więcej). Ceny - de facto dyktowane przez Orlen - są tak niskie, że część importerów jasno mówi, że nie opłaca im się sprowadzać surowca do Polski. A nawet jeśli go sprowadzają, to nie chcą wprowadzać na rynek, bo musieliby dokładać do interesu.
"Promocyjne" ceny i ryzyko, że po wyborach 15 października ceny pójdą gwałtownie w górę (Orlen przekonuje, że nie) podbiły popyt na paliwo, zarówno wśród mieszkańców Polski, jak i obcokrajowców z przygranicznych miejscowości. Przez dwa dni na części stacji Shell (niewielkiej - jak informuje biuro prasowe Shell Polska) obowiązywał limit tankowania do 100 litrów, bo klienci tankowali paliwo na zapas. - W ostatnich dniach obserwujemy nieco ograniczoną dostępność paliwa w związku z dużym popytem krajowym, a zwłaszcza po stronie klientów biznesowych tankujących olej napędowy - wyjaśniały służby prasowe spółki. W obliczu - jak dodawano - poprawy sytuacji, ograniczenia zostały już anulowane.
Orlen zaś zapewniał, że "scenariusz braku paliw czy nagłego wzrostu cen nie zagraża Polsce". Jednocześnie apelował, aby nie kupować za dużo paliwa, żeby starczyło dla wszystkich. Skutek był jednak odwrotny od zamierzonego (jesteśmy przekornym narodem), bo na części stacji zaczęły pojawiać się informacje o braku paliwa. Takich kartek nie znajdziemy na stacjach Orlenu - tam dziwnym trafem zawsze (zgodnie z instrukcją, której autentyczność potwierdził Orlen) dochodzi do awarii dystrybutora.
Szokująco tanie paliwo to niejedyna "promocja" w ostatnim czasie. Ministerstwo Finansów pokazało w zeszłym tygodniu warunki październikowej emisji detalicznych obligacji skarbowych (czyli tych adresowanych do "zwykłych Kowalskich" i są one zaskakująco dobre.
Przypomnijmy, że we wrześniu Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe aż o 75 punktów bazowych. Co do zasady, należałoby wobec tego spodziewać się obniżek oprocentowania obligacji w mniej więcej podobnej skali. Tymczasem zmiany są wręcz w górę. Przykładowo, w przypadku obligacji dwuletnich wprawdzie oprocentowanie w pierwszym miesiącu spadło symbolicznie z 6,85 proc. do 6,75 proc., ale w kolejnych będzie wynosiło stopa NBP + marża 0,50 procenta (a nie 0,10 proc. jak dotychczas). W przypadku obligacji czteroletnich oprocentowanie w pierwszych roku się nie zmieniło (wciąż 7 proc.), a w kolejnych będzie o 0,25 punktu procentowego wyższe niż dotychczas (inflacja + marża 1,25 proc., wcześniej 1 proc.). Podobny manewr zastosowano w przypadku obligacji dziesięcioletnich oraz rodzinnych (tj. przeznaczonych dla beneficjentów 500 plus) obligacji sześcio- i dwunastoletnich.
O sprawie bodaj pierwszy napisał w minionym tygodniu "Business Insider Polska". Chodzi o wyrok Sądu Najwyższego, który uchylił wcześniejsze orzeczenia dwóch instancji dotyczące unieważnienia umowy kredytu "frankowego". SN skierował sprawę do ponownego rozstrzygnięcia przez sąd apelacyjny stwierdzając, że obie instancje zbyt pochopnie unieważniły kontrakt.
- Zdaniem sędziego wadliwość "klauzuli spreadowej" nie musi powodować upadku całej umowy, a Sąd Apelacyjny ma rozważyć, czy zamiast klauzuli spreadowej można wprowadzić kurs rynkowy albo kurs średni NBP - tłumaczy w "Business Insider Polska" adwokat dr Jacek Czabański, pełnomocnik frankowiczów.
Problem w tym, że dokładnie te kwestie już kilka lat temu (w 2019 r.) wyjaśniał Trybunał Sprawiedliwości UE. Dał jednoznacznie do zrozumienia, że unijna dyrektywa konsumencka wyklucza możliwość wprowadzania do umowy przez sąd alternatywnych przeliczników kursowych. Prawnicy frankowi wskazują, że to już utarta linia orzecznicza w Polsce. Ba, dotychczas Sąd Najwyższy jej nie podważał. Wygląda to tak, jakby skład orzekający SN w tej konkretnej sprawie przespał ostatnich kilka lat.
Sprawa jest stresująca dla frankowiczów w tej konkretnej sprawie, i może znaleźć swój finał nawet w TSUE. Jednocześnie prawnicy frankowi uspokajają, że nie powinna mieć wpływu na orzecznictwo sądów powszechnych.
W sobotę 30 września Izba Reprezentantów, a potem Senat, przegłosowały ustawę o tymczasowym (przez 45 dni) finansowaniu agencji rządowych. Tym samym nie będzie - przynajmniej na razie - shutdownu, czyli sytuacji, w której agencje rządowe w USA (poza krytycznymi) przestają pracować, a ich pracownicy nie otrzymują pensji.
Shutdown to sytuacja, w której nie zostaje uchwalony budżet na nowy rok fiskalny (rozpoczynający się 1 października) przez jego rozpoczęciem. De facto taki dokument wciąż nie został przegłosowany, niemniej "proteza" na 45 dni pozwala odsunąć wizję shutdownu w czasie.
Jak zauważają ekonomiści mBanku, uchwalenie budżetu na czas udało się Kongresowi od 1976 roku zaledwie czterokrotnie. Wiele razy nie dochodziło do końca września nawet do uchwalenia "okresowej" ustawy, blokującej shutdown od 1 października. Najdłuższy - w 2018 roku - trwał w USA 35 dni.
Ustawa budżetowa nie może przejść przez Kongres z powodu poważnych różnic w oczekiwaniach co do jej kształtu wśród republikanów (mają niewielką większość w Izbie Reprezentantów) oraz demokratów (jeden głos więcej w Senacie). Kością niezgody jest choćby kwestia wydatków budżetowych (republikanie, a szczególnie ich najbardziej radykalne skrzydło związane z Donaldem Trumpem żąda wielkich cięć) i finansowania wojny w Ukrainie. Porozumienie na 45 dni zakłada finansowanie pomocy w przypadku klęsk żywiołowych, ale nie pomoc zagraniczną dla Ukrainy.
Polskie Elektrownie Jądrowe podpisały w środę 27 września umowę z amerykańskimi spółkami Westinghouse i Bechtel na zaprojektowanie pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce. Ma zostać ona wybudowana w Lubiatowie, w gminie Choczewo na Pomorzu. Zgodnie z harmonogramem, budowa ma ruszyć w 2026 r., a pierwszy blok ma zostać uruchomiony w 2033 r.
***
Zapraszamy do wysłuchania rozmów ze "Studia Biznes" Gazeta.pl w dużych serwisach streamingowych, np. tu: