Kobiety w Unii Europejskiej za tę samą pracę zarabiają średnio o 13 proc. mniej niż mężczyźni. Wskazano, że wynika to z kilku czynników: kobiety średnio wykonują więcej pracy nieodpłatnej, podejmują niektóre decyzje zawodowe pod wpływem obowiązków związanych z opieką i rodziną czy zajmują mniej stanowisk kierowniczych. W Polsce ta luka płacowa ma według oficjalnych statystyk unijnych wynosić 4,5 procent. Nieźle, choć jak zauważają eksperci, wzięto pod uwagę jedynie różnica między średnimi godzinowymi wynagrodzeniami kobiet i mężczyzn. Analitycy w rozmowie z money.pl wskazywali, że skorygowana różnica w wynagrodzeniach między kobietami a mężczyznami w Polsce wynosi 10,4 proc., przy unijnej średniej wynoszącej 11 proc. Z kolei według GUS-u w październiku 2020 roku miesięczne wynagrodzenie brutto mężczyzn było wyższe o 14,7 proc. od przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia kobiet.
Bez względu jednak na to, jaką metodologię przyjąć luka płacowa występuje tak w Polsce jak i w Europie. Dlatego podczas debaty wyborczej Gazeta.pl zapytaliśmy o nią przedstawicieli wszystkich komitetów wyborczych poza Prawem i Sprawiedliwością, które nie odpowiedziało na nasze zaproszenie. Mimo przytoczonych wyżej danych jeden z polityków przekonywał, że taki problem nie istnieje.
Michał Wawer z Konfederacji mówił, że "w Polsce nie ma dyskryminacji płacowej kobiet. Jest to po prostu narzędzie ideologicznej walki, które jest wykorzystywane, żeby formacje lewicowe zbijały na tym kapitał polityczny". Przekonywał, że "polskie Kobiety radzą sobie na rynku pracy bardzo dobrze, nie zarabiają gorzej niż mężczyźni, nie potrzebują żadnych przywilejów i nie potrzebują żadnej specjalnej troski ani specjalnych działań". Według przedstawiciela Konfederacji, aby polskie kobiety zarabiały więcej, potrzebują "dokładnie tego samego, co mężczyźni", czyli: "niskich podatków, ułatwień w prowadzeniu własnych firm i zatrzymania inflacji, która drenuje portfele tak kobiet jak i mężczyzn". W swojej wypowiedzi powoływał się również na dane Eurostatu, które mogą nieco zakrzywiać realny obraz rzeczywistości.
Zapytana o to samo Katarzyna Suchańska reprezentująca Bezpartyjnych Samorządowców nie udawała, że nie ma problemu. Wprost przyznała, że "kobiety w Polsce nie powinny dokonywać wyboru, jakiego muszą teraz dokonywać: czy być dobrą matką, czy aktywną zawodowo kobietą". Wskazała też konkretne rozwiązania, które miałby doprowadzić do zlikwidowania luki płacowej. - Naszym rozwiązaniem jest usprawnienie systemu opieki w przedszkolach i w żłobkach. Chcemy, by powstawało więcej miejsc w żłobkach i w przedszkolach i mamy na to pomysł poprzez udzielenie pracodawcom oraz uczelniom dopłat do tego systemu, jeżeli będą chcieli takie miejsca stworzyć - zapowiadała. Według danych Unii Europejskiej z 2018 roku rzeczywiści kobiety znacznie częściej robią przerwy w karierze zawodowej z powodów rodzinnych. Jedna trzecia kobiet zatrudnionych w UE miała przerwę w pracy z powodu opieki nad dziećmi, w porównaniu z 1,3 proc. mężczyzn. W planie samorządowców są też m.in. bezpłatne posiłki dla wszystkich uczniów, co pozwoli odetchnąć matkom od tego obowiązku zapewnienia przynajmniej tego posiłku w trakcie dnia dla swoich dzieci.
Na ten problem zwróciła również uwagę przedstawiciela Lewicy Magdalena Biejat. - Badania pokazują, że kobiety, które są matkami, zarabiają gorzej i są gorzej traktowane na rynku pracy - tłumaczyła. Mowa o tzw. karze za macierzyństwo. Z badań dr Kingi Wysieńskiej-Di Carlo i dr. Zbigniewa Karpińskiego z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, na które powołuje się portal ofeminin, wynika, że kobieta, która została matką, zarabia o 30 gr mniej na każdą złotówkę, w stosunku do kobiety bez dzieci. Ponadto kobiety wracające z urlopu macierzyńskiego mają mniejszą szansę na awans. Według Biejat rozwiązaniem tego problemu mogłoby być ułatwienie ojcu opieki nad dzieckiem.
- Konieczne jest wprowadzenie urlopów ojcowskich na przyzwoitym poziomie wysoko opłaconych po to, żeby kobiety przestały być gorszymi pracownikami niż mężczyźni w rozumieniu pracodawców. Ale kolejna sprawa, oprócz wprowadzenia równości płac i jawności płac, to kwestia 100 proc. L4, bo dzisiaj kobiety de facto zarabiają mniej niż na papierze, dlatego, że to one idą na zwolnienie chorobowe wtedy, kiedy ich dzieci chorują - tłumaczła. I rzeczywiście jeśli chodzi o np. urlop rodzicielski, przepaść jest wielka. Zgodnie z danymi ZUS, w 2021 roku z urlopu rodzicielskiego skorzystało 99 proc. kobiet i zaledwie 1 proc. mężczyzn. Przedstawicielka Lewicy wskazywała również na konieczność podwyżek płac w budżetówce m.in. nauczycieli czy osób zatrudnionych w pomocy społecznej.
Więcej o bezpłatnej pracy, która dotyczy głównie kobiet, pisaliśmy przy okazji naszej akcji Niewidzialny Etat.
Podobne rozwiązanie proponowała Katarzyna Lubnauer z Koalicji Obywatelskiej. - W Polsce nie mamy dużej rozpiętości między zarobkami kobiet i mężczyzn, ale niestety wynika to z jednej sprawy, że mamy oddzielnie zawody, które są sfeminizowane, które są bardzo nisko płatne. Czyli na tych samych stanowiskach, teoretycznie, kobiety i mężczyzny i mężczyźni zarabiają podobnie, ale jednocześnie okazuje się, że kobiety ogólnie zarabiają znacząco mniej niż mężczyźni - mówiła. Potwierdzają to europejskie dane. Kobiety zajmują, chociażby mniej stanowisk kierowniczych. W 2020 roku stanowiły zaledwie jedną trzecią (34 proc.) managerów w UE. Mimo że stanowią prawie połowę zatrudnionych. Co więcej, kobiety-managerowie również mniej zarabiają. I to o 23 proc. mniej na godzinę niż managerowie-mężczyźni.
Dlatego Lubnauer proponuje lepiej opłacać sfeminizowane zawody. - Stąd 20-procentowa podwyżka dla sfery budżetowej i 30-procentowa podwyżka dla nauczycieli. Nauczycieli osiemdziesiąt parę procent to są właśnie kobiety. Potrzebna jest również jawność płac, szczególnie w instytucjach publicznych. Nie powinno być tak, żeby na tych samych stanowiskach zdarzało się, że kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni - domagała się. Przykładowo w roku szkolnym 2020/2021, według danych GUS, ogółem pracowało w szkołach 513 868 nauczycieli, w tym 423 120 to były kobiety, a 90 748 to mężczyźni. Lubnauer podkreślała również jawność zarobków we wszystkich instytucjach państwowych i spółkach Skarbu Państwa. - Czyli tam, gdzie mamy do czynienia z czymś, co jest kapitałem państwowym - mówiła. Przedstawicielka KO mówiła też o jawności zarobków w ogłoszeniach o pracę.
Takie rozwiązanie zaproponowała Unia Europejska. W marcu Parlament Europejski przyjął przepisy, które przewidują, że struktury płac umożliwiające porównywanie wynagrodzeń, będą musiały opierać się na neutralnych płciowo kryteriach tak jak systemy oceny i klasyfikacji. Co więcej, ogłoszenia o naborze i nazwy stanowisk też będą musiały być neutralne płciowo, zaś sama rekrutacja - niedyskryminacyjna. W swojej odpowiedzi nawiązał do tego także Michał Kobosko z Trzeciej Drogi.
- Rzeczywiście ta luka statystyczna to 4,5 procent. Tyle że jak się porównuje te same zawody, te same stanowiska, to ta różnica między wynagrodzeniami kobiet i mężczyzn jest nawet kilkunastoprocentowa, nawet sięga 20 proc. I jeżeli czasami wszyscy zastanawiamy się, po co jest Unia Europejska - oczywiście po to, żeby dostarczać nam, przynajmniej na razie, środki, fundusze - to Unia Europejska jest m.in. po to, i sprawdza się w takich właśnie momentach i w takich miejscach jak nierówność płac. Mamy przyjętą w tym roku dyrektywę unijną, zgodnie z którą do czerwca 2026 r., czyli za mniej niż 3 lata, ma nastąpić zrównanie w krajach członkowskich Unii Europejskiej płac niezależnie od płci. I dojdzie do wprowadzenia rzeczywistej transparentności, tzn. każdy pracodawca, który będzie szukał pracownika, będzie musiał podać już w ogłoszeniu o pracę, ile proponuje, niezależnie od płci tyle samo - mówił.