Ceny w Polsce nie rosną od sześciu miesięcy - napisał na X (dawny Twitter) 29 września Narodowy Bank Polski. Na dowód pokazał wykres.
No właśnie - tylko czy ten wykres to dowód na to, że ceny w Polsce nie rosną od pół roku? Nie. NBP zrobił dużo zamieszania, publikując nie ten wykres, który powinien.
Odstawiając na bok emocje polityczno-społeczne (oraz ważne szczegóły, o których dalej) - jak to jest teraz z tą polską inflacją? Z pierwszych danych GUS wynika, że we wrześniu wyniosła ona 8,2 proc. rok do roku. Czyli analizowany przez GUS koszyk dóbr i usług był we wrześniu o 8,2 proc. droższy niż rok wcześniej, tj. we wrześniu 2022 r.
Na inflację roczną składa się oczywiście to, jak ceny zmieniały się z miesiąca na miesiąc. Czyli o ile wzrosły w październiku 2022 r. względem września 2022 r., o ile w listopadzie względem października, i tak dalej i tak dalej aż do tego, jak zmieniły się we wrześniu br. względem sierpnia br.
I tu w danych GUS widać, że wyraźnie, że ostatnich dwanaście miesięcy możemy podzielić na dwa okresy. Najpierw siedem miesięcy mniej lub bardziej mocniejszego wzrostu cen z miesiąca na miesiąc. Potem pięć kolejnych miesięcy, w których ceny z miesiąca na miesiąc już nie rosły, a dwa razy nawet spadły. Oczywiście mowa o średnim ogóle cen - poszczególne towary i usługi mogły dalej drożeć, ale obniżki innych cen rekompensowały ten efekt.
Tak naprawdę NBP, opierając się na danych GUS, mógłby nawet napisać, że od pięciu miesięcy ceny w Polsce (z miesiąca na miesiąc) spadają. Dlaczego pisze o sześciu, włączając w to jeszcze kwiecień z wysokim wzrostem cen o 0,7 proc. względem marca - ciężko powiedzieć. W każdym razie gdyby chciał zobrazować tezę, że od sześciu miesięcy "ceny nie rosną", to powinien pokazać fragment wykresu powyżej, a nie wykres pokazujący spadek inflacji rocznej.
Wykres opublikowany przez NBP - pokazujący spadek inflacji rocznej - nie jest potwierdzeniem tego, że ceny w Polsce w ostatnich kilku miesiącach nie rosną. Pokazuje on tylko tyle, że dynamika cen jest obecnie niższa niż rok wcześniej. Owszem - dane GUS opisane powyżej uwidaczniają, że tak było. Ale równie dobrze można by sobie wyobrazić spadek inflacji rocznej przy jednoczesnym wzroście cen na bieżąco (wystarczyłoby, że te bieżące wzrosty byłyby ciut mniejsze niż te sprzed roku).
Tyle wyjaśnień wynikających czysto z danych GUS. Ciesząc się ze spadku inflacji oraz stabilizacji cen w ostatnich miesiącach, warto natomiast nakreślić trochę szerszy kontekst. Po pierwsze - ostatnie dane niestety nie pokazują, że problem inflacji w Polsce się skończył - choć rzeczywiście dezinflacja postępuje i oby tak dalej. Prezes NBP Adam Glapiński miesiąc temu na konferencji prasowej "oficjalnie unieważnił wysoką inflację", ale ta wciąż pozostanie podwyższona. Same prognozy NBP wskazują, że za rok inflacja (roczna) będzie w okolicach 5 proc. Czyli za rok ceny będą przeciętnie rzecz biorąc o jakieś 5 proc. wyższe niż dziś. Oczywiście, to już nie tak dużo jak w ostatnich latach, ale wciąż dwa razy więcej niż przyjęliśmy sobie w Polsce jako "normalną" inflację (czyli cen inflacyjny 2,5 proc.). Innymi słowy, ceny wciąż będą wyraźnie rosły w Polsce, choć prawdopodobnie dużo wolniej niż 2022 roku i na początku 2023 r.
Po drugie - inflacja jest wskaźnikiem, którym można trochę "manipulować" w czasie. Ot, wystarczą dziwnie tanie paliwa (a wcześniej np. obniżka VAT na żywność) i już można zbić w krótkim okresie ceny. Jeśli spełni się to, co przewidują eksperci - czyli po 15 października (skokowo lub stopniowo) ceny paliw w Polsce wzrosną o 1,5-2 zł, to aktualne zaniżanie cen przez Orlen wkrótce odbije się inflacji czkawką. Ekonomiści mBanku policzyli, że gdyby nie wrześniowe czynniki (ceny paliw bez związku z sytuacją na europejskich rynkach, rozszerzona lista leków refundowanych, zmiany cen biletów okresowych, potencjalne efekty sezonowe na cenach odzieży i obuwia - dzięki wyjątkowo ciepłej aurze), poziom cen we wrześniu nie spadłby względem sierpnia, ale nieco wzrósł. - Naszym zdaniem większość tych czynników prędzej czy później będzie działać w kierunku przeciwnym, podbijając inflację - komentują.
Po trzecie - spadek cen miesiąc do miesiąca w lipcu (o 0,2 proc.) oraz stabilizacja (0 proc., czyli brak zmiany) w sierpniu to coś, co przydarza nam się niemal co roku i jest po prostu związane z efektem sezonowych spadków cen na rynku owoców i warzyw. Przed latami 2021-2022 r., gdy presja inflacyjna była wyjątkowo silna, wzrost cen miesiąc do miesiąca w lipcu mieliśmy w XXI wieku dwa razy, w sierpniu raz.
Mamy różne tzw. czynniki sezonowe, czyli takie, które powtarzają się co roku. Główny ekonomista "Pulsu Biznesu" Ignacy Morawski wyliczył, że gdyby dane inflacyjne "odsezonować" (czyli pozbawić tych corocznych schematów i naleciałości - dzięki czemu zobaczymy dynamikę cen ponad to, co jest sezonowe), to przez ostatnie pół roku ceny w Polsce wzrosły o ok. 0,9 proc. Czyli niewiele, ale jednak urosły, a nie stoją w miejscu.
W końcu po czwarte - dobre dane wskazujące na średnio rzecz biorąc brak podwyżek lub niewielkie podwyżki cen w ostatnich kilku miesiącach nie przykrywają (jak widać choćby po reakcjach użytkowników X na wpis NBP, ale także po prostu po rozmowach z Polakami) tego, co z cenami stało się w dłuższym horyzoncie. Dane GUS wskazują, że w ciągu tylko ostatnich dwóch lat poziom cen w Polsce podniósł się o ponad jedną czwartą (o ok. 27 proc.), a w ciągu trzech - o ponad jedną trzecią (ok. 34 proc.).
***
Zapraszamy do wysłuchania rozmów ze "Studia Biznes" Gazeta.pl w dużych serwisach streamingowych, np. tu: