Litr diesla powinien dziś kosztować przynajmniej 7,30 zł-7,50 zł, benzyna "95" o około 20-30 groszy mniej, czyli też powyżej 7 zł
- ocenia w rozmowie z Next.gazeta.pl Dawid Czopek, zarządzający Polaris FIZ. Tymczasem według firmy analitycznej Reflex, pod koniec września (stan na piątek 29 września) średnia cena litra benzyny bezołowiowej "95" wynosiła 6,04 zł, a oleju napędowego 6,08 zł. Na wielu stacjach ceny zjechały do 5,99 zł albo nieco niżej. Gdyby sytuacja makroekonomiczna (kurs złotego, cena ropy, cena produktów gotowych na rynku europejskim) się nie zmieniła, takiej skali dostosowania cenowego - zapewne około jeden złoty w górę na "95" i do 1,50 zł na dieslu - należy oczekiwać po wyborach.
Czopek i tak brzmi optymistycznie, bo pojawiają się i prognozy o rychłych podwyżkach cen paliw nawet o dwa złote.
Minimalny poziom opłacalności importu diesla - taki, że się do tego nie dopłaca - to jest ok. 7,30 zł na litrze. Gdyby firmy zarabiały 'normalnie', ale bez łupienia nas, to diesel kosztowałby około 7,50 zł. Natomiast gdybyśmy przyjęli scenariusz, że chcą nas na paliwie złupić i odbić sobie ostatnie straty - tak było trochę pod koniec 2022 r., gdy Orlen miał gigantyczną premię lądową - to rzeczywiście cena mogłaby dojść blisko 8 zł za litr. Wiele będzie zależało od polityki Orlenu. Myślę, że mówimy mniej więcej o przedziale 7,20-7,80 zł za litr diesla
- komentuje ekspert.
Otwarte pozostaje pytanie o tempo tego powyborczego dostosowania. Orlen zapewnia, że "nagłego wzrostu cen nie będzie". W artykule sprzed kilku dni dla "Polityki" Robert Tomaszewski, szef działu energetycznego Polityki Insight, snuje scenariusz, w którym polityka cenowa Orlenu będzie uzależniona od wyników wyborów.
Jeśli wygra PiS, należy oczekiwać rozłożonego w czasie wzrostu cen paliw. Jeśli wygra opozycja, skok cen może być znacznie szybszy. Daniel Obajtek może urealnić sytuację na rynku z dnia na dzień, co byłoby swoistym 'prezentem' na start dla nowej ekipy
- pisze Tomaszewski. Zdaniem Dawida Czopka, obecna sytuacja jest nie do utrzymania w dłuższym horyzoncie czasowym i zapewne do listopada urealnienie cen musiałoby nastąpić.
Orlen wciąż ewidentnie zaniża ceny paliw w Polsce w hurcie oraz detalu. Sprawia, że import z zagranicy jest nieopłacalny, co na dłuższą metę mogłoby skutkować poważnymi (a nie lokalnymi i czasowymi, jak mimo wszystko obecnie) brakami oleju napędowego na stacjach. Krajowa produkcja pokrywa tylko mniej więcej dwie trzecie naszego zapotrzebowania na diesla.
Natomiast zjazd cenowy na stacjach przyhamował. Choć generalnie benzyna "95" potaniała we wrześniu o ponad 60 groszy za litr, a diesel o ponad 40 groszy, to ostatni tydzień września przyniósł już niewielkie zmiany. Według firmy Reflex cena litra "95" spadła o 4 grosze, a oleju napędowego o 1 grosz. Również w hurcie spadek cen od mniej więcej dwóch tygodni jest już tylko symboliczny. Robert Tomaszewski z Polityki Insight zauważa spadek o około jeden grosz na litrze przez ostatnich kilka dni, ale w porównaniu do tąpnięcia o około 45 groszy w przypadku diesla i o około 60 groszy dla benzyny "95" od początku września, to już w zasadzie tyle, co nic.
Dawid Czopek w rozmowie z Next.gazeta.pl nie przewiduje już dużych obniżek cen na stacjach.
Oczywiście, Orlen może zrobić właściwie, co chce, natomiast moim zdaniem on już osiągnął swój cel, czyli cyfrę 5 z przodu cen. Chodziło o to, żeby paliwo było stosunkowo tanie
- komentuje ekspert.
Dziś przypomina się prezesowi Orlenu Danielowi Obajtkowi jego komentarze sprzed roku, gdy na Węgrzech pojawiły się poważne braki paliw (na skutek niskiego, odgórnego limitu cen, który napędzał popyt także zza granicy, oraz awarii krajowych rafinerii).
Katastrofa paliwowa na Węgrzech to efekt zbytniej ingerencji w zasady wolnego rynku. Teraz brakuje tam paliw i jest drożej niż na polskich stacjach. Ostrzegałem przed takim scenariuszem, kiedy politycy opozycji nawoływali, by ceny paliwa sztucznie obniżać
- pisał rok temu Obajtek.
W Polsce sytuacja aż tak bardzo nie wymknęła się oczywiście spod kontroli. Nie jest normalna - pojawiają się "awarie dystrybutorów", a Shell na części stacji na dwa dni wprowadził limity tankowania - ale masowych braków paliwa oraz długich ogonków aut na stacjach nie ma.
Tutaj ktoś w Orlenie o tyle poszedł po rozum do głowy, że przedwyborczą "promocję" rozsmarował na kilka tygodni. Gdyby nagle zjechał ostro z cenami dopiero na przykład na początku października, nawał kierowców rzeczywiście mógłby zablokować stacje i doprowadzić do masowych problemów z zaopatrzeniem ich w paliwo na czas. A z drugiej strony, Orlen zaczął "oszukiwać" rynek na tyle późno, że do wyborów ta strategia mu się jeszcze nie posypie.
Kilka dni temu opisywaliśmy opinię jednego z analityków, który mówił, że "polityka cenowa Orlenu jest skrajnym działaniem na szkodę spółki, ale także Skarbu Państwa i akcjonariuszy mniejszościowych" oraz "powoduje erozję zaufania rynków finansowych".
Jak wylicza Dawid Czopek, na obniżce cen paliw grubo poniżej warunków rynkowych Orlen w trzecim kwartale stracił co najmniej 2 mld zł. Zauważa przy tym, że takie gry polityczne nie umykają uwadze inwestorów.
Proszę zauważyć, że Orlen świetnie zarabia, a mimo to kurs giełdowy spółki jest poniżej 60 zł, wobec grubo ponad 100 zł w 2017 r. Wprost widać, że akcje w portfelach np. funduszy emerytalnych nie zarabiają
- komentuje Czopek.