Rozwój technologii sprawił, że przestępcy działają dziś inaczej niż jeszcze dekadę czy dwie temu. W czasach, kiedy głównym środkiem komunikacji, szczególnie pomiędzy instytucjami finansowymi, był faks i telefon, próba wyłudzenia pieniędzy z banku wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. Żadnych trojanów podmieniających numer konta, robaków instalujących się na smartfonie. Nie oznacza to jednak, że przestępcy nie korzystali z dobrodziejstw technologii. Historia, która wydarzyła się w 2003 roku w Australii dowodzi, że przy znajomości procedur i dostępie do centrali telefonicznej można było niemal wszystko.
Przeczytaj też: Ci brytyjscy przestępcy wpadli przez... skarpetki!
24 grudnia w Sydney, kiedy większość mieszkańców miasta myślała już tylko o zbliżających się świętach, grupa przestępców przygotowywała się do jednego z najbardziej zuchwałych skoków w historii bankowości. Rabusie nie zamierzali jednak napadać na żaden bank, forsować sejfu, ani brać zakładników.
Udali się do budynku, w którym mieściła się centrala telefoniczna. Przekupiony inżynier Telstry, największego operatora telekomunikacyjnego Australii, już na nich czekał. Wiedział, co ma robić. Jego zadaniem było podłączenie się do odpowiedniej linii.
Celem było wysłanie polecenia przelewu z numeru faksu należącego do rzekomego zleceniodawcy - spółki finansowej SSGA. Inżynier podłączył faks przestępców w odpowiednim miejscu central i wysłał dokument z żądaniem przelania łącznie 150 milionów do JP Morgan. A w zasadzie pierwszą stronę. Przestępcy zaliczyli wpadkę - kolejne strony utknęły gdzieś w kilometrowej plątaninie kabli.
Kiedy gorączkowo próbowali wysłać brakujące strony faksu pracownik JP Morgan odpowiedzialny za przeprowadzanie transakcji wykonywał już telefon do SSGA. Chciał spytać co z resztą papierów. W firmie nikt jednak nie odbierał, bo, o czym pracownik JP Morgan nie wiedział, nikt już w niej nie pracował. Rozpoczęła się świąteczna przerwa.
Przestępcom jednak w końcu udało się dosłać brakujące strony, ale już z innego numeru. Tego pracownik banku nie zauważył.
"To nie jest napad" Fotomontaż Robert Kędzierski
Przelewy miały trafić na cztery zagraniczne konta: dwa w Hong Kongu, jedno w Szwajcarii, kolejne w Grecji. Odbiorcy pieniędzy byli dość nietuzinkowi: firma zarządzająca "pływającymi kasynami" (30 milionów), spółka prowadząca kasyno w Makao (20,6 miliona), niejaki Richard Kurland (26,7 miliona) i równie przeciętny Stylianou Georgios (71,9 miliona).
Przestępcy znali procedurę i wiedzieli, że po otrzymaniu faksu pracownik JP Morgan zadzwoni na zaufany numer i będzie chciał potwierdzić wszystkie szczegóły. Wciąż kontrolowali centralę telefoniczną. Ta co prawda zawiodła podczas wysyłania faksu, ale rozmowę z fałszywym pracownikiem banku pozwoliła przeprowadzić bez przeszkód.
Menadżer JP Morgan pozwolił wyruszyć pieniądzom w podróż.
Wydawać by się mogło, że za przesyłanie pieniędzy odpowiedzialne są dziś wyłącznie jakieś bezimienne, zautomatyzowane systemy. Jednak zarówno teraz jak i w roku 2003 banki posługiwały się różnego rodzajami procedurami. Przelew na kwotę prawie 72 mln dolarów, który miał dotrzeć do Stylianou Georgiosa, bardzo zdziwił dyrektora banku, w którym mężczyzna miał konto. Dyrektor osobiście zadzwonił do swojego klienta pytając, czy spodziewa się tak pokaźnej sumy. Usłyszał potwierdzenie. Wtedy oznajmił, że pieniądze nie będą mogły być zaksięgowane, bo obok jego imienia i nazwiska na przelewie widnieją jeszcze litery "Ltd" (z ang. Limited, oznaczenie spółki). Bankier zapowiedział, że JP Morgan będzie musiał przesłać przelew ponownie – bez "Ltd" w nazwie, albo z transferu nici.
Grek zadzwonił do australijskich zleceniodawców i poinformował o wpadce. Ci starali się zachować spokój. Wiedzieli, że z uwagi na świąteczną przerwę mają kilka dni, by coś wymyślić. Ustalili, że wyślą kolejny faks z potwierdzeniem przelewu w poniedziałek rano, 29 grudnia.
Kiedy przestępcy próbowali rozwiązać problem z greckim przelewem pojawił się kolejny. W Szwajcarii.
Franki szwajcarskie Fot. Jakub Ociepa / Agencja Wyborcza.pl
Pracownik tamtejszego banku również był bardzo zdziwiony kwotą przelewu, który miał trafić na konto Richarda Kurlanda, emerytowanego notariusza, który przed dwudziestu laty przeprowadził się do z RPA do Australii. Dziwnym trafem zaledwie kilka miesięcy wcześniej mężczyzna użyczył konto niejakiemu Leonowi Kurisowi – bezrobotnemu przyjacielowi. Ten miał właśnie dogadywać się z jakimś tajemniczym przedsiębiorcą w kwestii zainwestowania pieniędzy w bliżej nieokreślony biznes.
Kuris zadzwonił do Kurlanda, oznajmił mu, że "pieniądze od inwestora wreszcie dotarły". Nakazał je natychmiast wysłać na kilka wskazanych kont należących do innego biznesmena - Alexandra Roizmana.
Kurland zadzwonił do banku, gdzie poinformowano go, że tak olbrzymie transfery muszą zostać zlecone osobiście. Uwagę bankierów zwrócił fakt, że szwajcarskie konto Australijczyka było w zasadzie nieużywane od lat. Kurlandowi nagła podróż do Europy się nie uśmiechała, tym bardziej, że przecież jedynie użyczył konta przyjacielowi. O ominięciu świątecznego obiadu nie wspominając.
W naszej historii wydarzyło się już tyle, że trzeba przypomnieć fakty. Ile było przelewów? Cztery. Losy dwóch już znacie.
Kolejny jest powiązany z tym szwajcarskim. Roizman, do którego Kurland miał przesłać pieniądze na prośbę Kurisa, był jednocześnie beneficjentem jednego z dwóch przelewów wysłanych do Hong Kongu.
Kasyno Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Wyborcza.pl
W niedzielę, 28 grudnia, jeszcze w trakcie trwania przerwy w działalności JP Morgan, Roizman, były pracownik KGB, pojawił się na pokładzie pływającego kasyna. Okazało się, że przelew wysłany do Hong Kongu dotarł. 30,5 miliona dolarów trafiło na konto firmy hazardowej, którym dysponował Roizman. Planem przestępców było w tym wypadku wypranie pieniędzy: chcieli wypłacić je w kasynie w Makao.
Roizman, wraz ze wspólnikiem, nie oszczędzali nieswoich pieniędzy - przegrali w pływającym kasynie łącznie 3,4 miliona dolarów. Liczyli na to, że po dopłynięciu do Makao wypłacą w innym kasynie pieniądze, które wciąż są na koncie firmy hazardowej – 27 milionów dolarów.
W poniedziałek 29 grudnia rano pracownicy JP Morgan byli już w pracy i próbowali nadrobić świąteczne zaległości. Poranek okazał się koszmarny: grecki bank prosił o potwierdzenie przelewu, szwajcarski poinformował o blokadzie konta. Ponadto pracownicy SSGA twierdzili, że nie zlecali żadnych przelewów, nie przeprowadzali też rozmowy autoryzacyjnej.
Kiedy przestępcy dotarli do kasyna w Makao i chcieli wypłacić 27 milionów dolarów okazało się, że konto jest już zablokowane.
Nieco szalona historia miała naprawdę zaskakujący finał. Okazało się bowiem, że australijscy przestępcy przez cały czas... znajdowali się na policyjnym podsłuchu. Byli bowiem znanymi gangsterami zamieszanymi w przemyt narkotyków.
Policjanci słyszeli paniczne rozmowy o wielkich pieniądzach, nie mieli jednak pojęcia, że chodzi o wyłudzenie. Sądzili, że rozmowy dotyczą rozliczeń za narkotyki.
Po trwającym kilka lat śledztwie udało się namierzyć niemal wszystkich członków gangu. Otrzymali wyroki od 3 do 6,5 roku więzienia. Pieniądze z zablokowanych kont wróciły do SSGA. Nie udało się jedynie odzyskać 3,4 miliona dolarów, które przestępcy przepuścili w kasynie. Bo jak wiadomo kasyno zawsze wygrywa...