Netflix właśnie zdradził, dlaczego jego filmowa oferta jest tak uboga. Powód jest dość zaskakujący

Daniel Maikowski
Nie ma znaczenia, jakie filmy Netflix umieści w swojej ofercie. I tak nie będziemy ich zbyt chętnie oglądać. Powód? Wbrew słynnej zasadzie inżyniera Mamonia, wcale nie lubimy filmów, które już widzieliśmy.

Netflix może pochwalić się coraz bardziej pokaźną bazą seriali. Amerykański serwis mocno inwestuje w ten segment rozrywki, produkując dziesiątki autorskich formatów. Wystarczy wspomnieć, że w tym roku Netflix przeznaczył na ten cel ok. 5 mld dolarów.

Na drugim biegunie znajduje się filmowa oferta serwisu, która – mówiąc delikatnie – nie powala. Największe hollywoodzkie produkcje trafiają na Netfliksa ze sporym (lub wcale) opóźnieniem, a po kilku miesiącach często z niego znikają. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy są wysokie opłaty, które Netflix ponosi za „wypożyczanie” treści. Do tego dochodzą również rygorystyczne umowy licencyjne narzucane przez dystrybutorów. 

To jednak tylko jedna strona medalu. Drugą odsłonił przed nami Ted Sarandos, dyrektor ds. treści w Netfliksie. Na odbywającej się w Nowym Jorku konferencji UBS Global Media and Communications Sarandos został zapytany m.in. o filmową ofertę serwisu.

„Bez względu na to, co zrobimy, nasi użytkownicy poświęcą jedynie jedną trzecią czasu [spędzonego na Netfliksie - red.] na filmy” – podkreślił Sarandos.

Sarandos zwrócił uwagę że w poszczególnych krajach oferta Netfliksa jest bardzo zróżnicowana, a i tak na końcu okazuje się, że filmy odgrywają w niej marginalną rolę.

Jego zdaniem, kupowanie blockbusterów często jest nieopłacalne z biznesowego punktu widzenia. Kinowy hit, który trafi na Netfliksa po 7-10 miesiącach od premiery, nie stworzy wartości dodanej -  ani dla samego serwisu, ani dla użytkowników. „Jeśli ten film naprawdę cię interesował, to już dawno go obejrzałeś” – podkreślił Sarandos.

Jednym z wyjątków są filmy Disneya. Zdaniem Sarandosa są to produkcje, do których widzowie lubią powracać wielokrotnie. To właśnie z tego powodu Netflix podpisał niedawno umowę, która daje mu ekskluzywny dostęp do hitowych produkcji Disneya.

Sarandos zdradził również, że Netflix chce skupić się na produkcji własnych filmów, które będą dostępne (legalnie) jedynie dla użytkowników serwisu. Ta strategia sprawdziła się w przypadku seriali, a teraz Netflix chce ją wypróbować na filmach.

Słowa Sarandosa wydają się być niezwykle interesujące w kontekście planów  Apple. Gigant z Cupertino negocjuje z największymi studiami Hollywood umowę, która może całkowicie zrewolucjonizować branżę filmową. Apple chciałby, aby produkcje Time Warnera, Universal Pictures czy 21st Century Fox trafiały do wypożyczalni iTunes zaledwie po dwóch tygodniach od ich kinowej premiery. 

Jeśli firmie Tima Cooka uda się przekonać Hollywood do swojego pomysłu, to wówczas Netflix będzie musiał w jeszcze większym stopniu skupić się na oryginalnych treściach.

Więcej o: