Internet rzeczy (Internet of Things) to chyba jedna z najmniej seksownych nazw w świecie nowych technologii. Jest tak ogólna i nic nie mówiąca, że aż mdła. Nie rozpala wyobraźni niczym sztuczna inteligencja, cyborgi, kolonizacja Marsa czy nawet zwykły iPhone. Tymczasem internet rzeczy to rewolucja, w której wszyscy bierzemy udział często nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Internet of Things można określić właściwie jednym zdaniem: wszystko co można połączyć z internetem, zostanie z nim połączone. Jego uzupełnieniem jest myśl, że urządzenia połączone globalną siecią mają się ze sobą komunikować. I to nie na prostej zasadzie: urządzenie z urządzeniem, ale tworzyć rozbudowaną sieć interakcji.
Już teraz korzystamy ze smartfonów czy smartwatchy, które nieustannie są połączone z siecią. Za ich pomocą możemy kupować w sklepie czy odprawiać się na lotniskach. Producenci sprzętu kuszą wizją lodówki, która zamówi za nas zakupy, pralki wysyłającej powiadomienia czy żarówki, która będzie dostosowywać się sama do pory dnia.
Tymczasem w internecie rzeczy, owa “rzecz” nie jest najważniejsza. Jest tylko przedmiotem i nośnikiem znacznie ważniejszej technologii: wszelkiej maści czujników. Są one oczami trwającej rewolucji, które mają za zadanie przesyłać niekończący się strumień danych, które następnie muszą zostać przetworzone przez specjalne algorytmy. Internet rzeczy to w rzeczywistości internet danych. To dane oraz wynikająca z nich wiedza są złotem, srebrem i diamentami przyszłości.
IoT www.pixabay.com
Wyobraźmy sobie coś tak mało interesującego, jak cement. Trwają właśnie prace nad tym, by móc go uczynić “inteligentnym” poprzez dodanie specjalnego materiału piezorezystancyjnego, który ma działać jak mikrosensory. Po co? Smart cement może w czasie rzeczywistym przesyłać dane o swoim stanie: o poziomie zanieczyszczenia, pęknięciach i czynnikach środowiskowych je wywołujących. Specjalny algorytm przetworzy następnie te dane by poinformować o ewentualnym zagrożeniu pęknięcia, zaproponować sposoby renowacji i terminarz. A teraz wyobraźmy sobie, że z tego cementu zbudowany jest most, przez który dziennie przejeżdżają dziesiątki tysięcy samochodów. Jego nadzorca wie z wyprzedzeniem, że musi go naprawić, bo inaczej dojdzie do katastrofy.
Tym właśnie jest internet rzeczy. Niekończącym się strumieniem danych do ujarzmienia, przesyłanym przez podłączone do internetu urządzenia, od smartfonu po czajnik.
Regularnie ogłaszany jest “rok internetu rzeczy”, a na wyobraźnię działają sugestywne obrazy inteligentnych urządzeń. Tymczasem nie ma sensu czekać na coś, co właściwie już się dzieje niemal niezauważalnie. Sama koncepcja Internet of Things sięga początku lat 80-tych. Termin ukuł pod koniec lat 90-tych Kevin Ashton, brytyjski pionier zaawansowanych technologii, który wymyślił go pracując nad systemem RFID (radio-frequency identification). Jednak na jej realizację musieliśmy poczekać do czasu pojawienia się odpowiedniej technologii.
Dziś miliardy urządzeń na całym świecie są połączone w tzw. internet rzeczy. Już w 2012 roku było ich blisko 9 miliardów (według serwisu Statista.com), a do 2020 roku - 50 mld.
Firmy pracujące nad wdrożeniem internetu rzeczy tworzą również tak prozaiczne rozwiązania, jak np. inteligentne domy, które wiedzą, kiedy włączyć twój ulubiony serial i nastawić mikrofalówkę pod popcorn. IoT wykorzystywany jest m.in. do budowania zintegrowanych systemów zarządzania światłami ulicznymi w miastach, autopilotów w samochodach potrafiących reagować na zdarzenia na drodze. Internet rzeczy dotyka takich sfer, jak opieka zdrowia, logistyka, przemysł z jego automatyzacją pracy, zarządzanie energią. Zasadniczo niemal wszystko może być “inteligentne” - to kwestia pozyskania i przetworzenia danych.
Internet rzeczy to oczywiście też ogromne pieniądze wynikające nie tylko ze sprzedaży urządzeń czy odpowiedniego oprogramowania, ale również z optymalizacji i automatyzacji w różnych sektorach gospodarki. Już w 2009 roku rynek ten był wart ponad 182 mld dolarów. Dwa lata temu było to już 600 mld, a w tym roku może przekroczyć granicę biliona dolarów.
Internet rzeczy to trwający od lat proces, którego końca właściwie nie widać. Już dziś powstają rozwiązania, które kilka dekad temu były domeną opowiadań science-fiction.
Przykładem może posłużyć chociażby hiszpańskie inteligentne miasto Santander. W tej niewielkiej miejscowości zainstalowano od 2010 roku ponad 20 tys. czujników i sensorów. Zbierają one dane o niemal wszystkich aspektach miejskiego życia: liczbie wolnych miejsc parkingowych, ilości śmieci w kubłach, zanieczyszczeniu powietrza. Przetworzone dane służą władzom do zarządzania miastem w bardziej optymalny sposób. Z danych tych korzystają również na co dzień mieszkańcy za pomocą dedykowanych aplikacji na smartfony.
A to dopiero początek. Trudno nawet w przybliżeniu określić, w którym kierunku będzie rozwijać się internet rzeczy. Wygląda na to, że w najbliższych latach największy wpływ na jego rozwój będą miały postępujące prace nad sztuczną inteligencją. Wraz z rosnącą liczbą podłączonych urządzeń przesyłających nieskończoną ilość danych problemem będzie ich przechowywanie i analiza. O ile z tym pierwszym damy sobie łatwo radę, o tyle przetworzenie danych z miliardów urządzeń będzie wymagało zupełnie nowego podejścia.
W tym miejscu wkracza sztuczna inteligencja, która w pewnym momencie będzie nie tylko w stanie przetwarzać zebrane dane, ale również twórczo je analizować, ucząc się przy okazji jak je wykorzystywać i egzekwować płynące z analizy wnioski. Na ten moment na razie musimy poczekać, a póki co zawsze możemy zapytać nasz smartfon, jaką dzisiaj mamy pogodę.