"Nie grałem w najnowszego Wiedźmina". Rozmawiamy z współtwórcą potęgi CD Projektu

Daniel Maikowski
"Nie jestem fanem przedsięwzięć, do których musiałbym cały czas dokładać pieniądze. Każdy projekt, w którym biorę udział, docelowo ma przynosić zyski" - podkreśla Michał Kiciński, biznesmen i współtwórca firmy CD Projekt w rozmowie z Next.Gazeta.pl.

Daniel Maikowski: Jesteś współzałożycielem i jednym z głównych udziałowców CD Projektu, ale od pięciu lat nie działasz aktywnie w firmie. Nie tęsknisz trochę za światem gier, który przez tyle lat był integralną częścią twojego życia?

Michał Kiciński: Generalnie nie tęsknię. Jeśli pojawia się we mnie jakieś ziarenko tęsknoty, to uruchamiam sobie jakąś grę strategiczną na iPadzie i to w zupełności mi wystarczy. Nie chodzi o to, że gry kompletnie przestały mnie interesować. Wciąż je lubię. Ale dziś mam po prostu mnóstwo innych zainteresowań i zajęć, które są ciekawsze od grania.

Dawniej zarywałem mnóstwo nocy, grając w takie tytuły jak "Diablo", "Starcraft", czy "Counter Strike", a potem to odchorowywałem. Zawsze, gdy wchodziłem w świat gier, to w pewien sposób wytrącał mnie on z równowagi. Podjąłem więc świadomą decyzję, że są rzeczy równie ciekawe, a nawet ciekawsze od gier, a jednocześnie czuję się z nimi lepiej – psychicznie, fizycznie i emocjonalnie.

embed

Nie powiesz mi chyba, że nie grałeś w najnowszego "Wiedźmina"?

- Nie grałem.

Przyznam szczerze, że ja też nie. Choć gra prezentuje się świetnie, to przytłacza mnie fakt, że aby ją ukończyć, trzeba poświęcić kilkadziesiąt godzin.

- To jest właśnie to, o czym mówiłem wcześniej. W pewnym momencie musisz podjąć decyzję, w jaki sposób chcesz spędzić te kilkadziesiąt godzin życia. Na tym etapie, na którym się dziś znajduję, uważam że świat realny jest po prostu bardziej interesujący od świata wirtualnego, choć ten drugi również może być ciekawy i wciągający.

Branża gier robi jednak wszystko, abyśmy bardziej zanurzyli się w wirtualnej rzeczywistości. Obecnie coraz większą popularnością cieszą się gogle VR, które jeszcze mocniej odcinają gracza od świata realnego. Nie przeraża cię ten trend?

- Nie. Sam miałem okazję korzystać z gogli VR i uważam, że jest to fenomenalna zabawa. Gry same w sobie nie są żadnym zagrożeniem. Wszystko jest kwestią rozsądku i umiaru. To oczywiste, że niemal każda rzecz doprowadzona do przesady, może nam zaszkodzić. Bez względu na to czy mówimy tutaj o grach wideo, oglądaniu telewizji, czy nawet o sporcie.

embed

Jak oceniasz sukces trzeciej odsłony "Wiedźmina"?

- Myślę, że nikt z nas nie spodziewał się tak niewiarygodnego sukcesu  "Wiedźmina" i samego CD Projektu. Mówimy o grze, która zdobyła praktycznie wszystkie nagrody i wyróżnienia, jakie tylko można zdobyć w tej branży.

Jeśli moglibyśmy oczekiwać czegoś więcej, to jeszcze lepszej sprzedaży tej gry.  Mówił o tym mój brat Adam (prezes spółki CD Projekt – red.) podczas jednej konferencji inwestorskich „Wiedźmin 3” był oczywiście gigantycznym komercyjnym sukcesem, ale pod względem sprzedażowym wciąż jest pole do rozwoju. Ambicją CD Projektu jest to, aby również w tym obszarze zrównać się z największymi deweloperami na świecie.

Czy grą, która pozwoli osiągnąć ten cel, będzie Cyberpunk 2077?

- Uważam, że jest to absolutnie realne. "Wiedźmin" był fantastycznym materiałem na grę, ale nakładał na nas oczywiste ograniczenia. Po pierwsze, mieliśmy do czynienia z historią osadzoną w świecie fantasty. Po drugie, promowaliśmy markę, która była znana przede wszystkim w Europie Środkowo-Wschodniej, a nie w krajach zachodnich.

Jestem przekonany, że "Cyberpunk 2077" może być dużo większym sukcesem komercyjnym od "Wiedźmina 3". Futurystyczny świat "Cyberpunka" jest bliższy temu co znamy z codziennego życia. Jest też bardziej popularny, masowy, o czym świadczy jego obecność w wielu filmach, książkach, komiksach oraz grach. Trzeba pamiętać, że fantasy, to jednak zdecydowanie bardziej niszowy temat.

Uważam, że w przypadku "Cyberpunka" CD Projekt będzie mógł powalczyć nie tylko o prestiżowe nagrody i wyróżnienia, ale również o wielki sukces komercyjny. Połączenie tych dwóch elementów w branży gier jest trudne, ale jak najbardziej możliwe, o czym dziś świadczy przykład Rockstara, a wcześniej też i Blizzarda.

Blizzard był dla was wzorem?

- Zdecydowanie tak. Jeszcze zanim CD Projekt zajął się produkcją gier, byliśmy dystrybutorem Blizzarda w Polsce. Już wtedy imponowała nam filozofia tej firmy. Blizzard przedkładał jakość nad ilość. Na ich gry czekało się latami, a niemal każda premiera była jakościowym i komercyjnym sukcesem.

Dziś, spadkobiercą tej filozofii jest Rockstar. Ta firma pieczołowicie pracuje nad każdą swoją grą. Dba o każdy, nawet najmniejszy detal. To przekłada się nie tylko no znakomitą sprzedaż gier Rockstara, ale również na zaufanie ze strony graczy.

embed

CD Projekt również nie ma z tym zaufaniem większych problemów.

- Nasza przewaga nad wieloma innymi studiami deweloperskimi wynikała z faktu, że my wychowaliśmy się na konkurowaniu z piratami. Gdy wiele lat temu wydawaliśmy pierwszą część "Baldur’s Gate", to naszym konkurentem był Stadion X-lecia. Musieliśmy więc zrobić wszystko, aby zdobyć zaufanie graczy i zaoferować im produkt, który okaże się bardziej atrakcyjny od nielegalnej kopii. Nasza filozofia od samego początku brzmiała następująco: pirat, to po prostu źle obsłużony klient.

CD Projekt to nie tylko producent gier, ale bardzo prężna spółka notowana na warszawskim parkiecie. Ostatni rok na GPW to dla CD Projekt pasmo sukcesów, a wycena spółki bije kolejne rekordy. Gdzie znajduje się sufit?

- Pamiętam, że gdy byliśmy jeszcze na początku naszej giełdowej przygody, to w jednej z rozmów stwierdziłem, że w przewidywalnym okresie nasze akcje mogą być warte nawet ponad 35 złotych. Wówczas ta deklaracja została odebrana przez moich kolegów jako żart. Dziś ten poziom został przekroczony ponad dwukrotnie, co pokazuje, że nawet moje bardzo optymistyczne prognozy okazały się zbyt pesymistyczne.

Gdzie znajduje się sufit? Nie wiem. Jestem jednak przekonany, że CD Projekt ma przed sobą gigantyczne perspektywy. Są one związane zarówno z "GWINTEM", jak i ze zbliżającą się premierą "Cyberpunk 2077". Nie chcę jednak podawać żadnych konkretnych cyfr, bo byłoby to wróżenie z fusów.

Niektórzy sugerują nawet, że ostatnie sukcesy polskich spółek związanych z branżą gier wideo to nowa giełdowa bańka…

- Sukces CD Projekt i kilku innych polskich deweloperów z pewnością sprawił, że inwestorzy zdecydowanie przychylniej patrzą na całą branżę. Z jednej strony jest to zjawisko bardzo pozytywne, z drugiej stwarza jednak pewne niebezpieczeństwo.

Poszczególne spółki powinny być bowiem oceniane nie przez pryzmat osiągnięć CD Projektu, ale przez pryzmat własnych sukcesów i perspektyw. Zalecałbym więc ostrożność i unikanie hurraoptymizmu. Osiągnięcie wyznaczonych celów w branży gier wcale nie jest tak łatwe i oczywiste, jak może się to niektórym wydawać.

Nie można z góry zakładać, że inwestowanie w branżę gier zagwarantuje nam wysoką stopę zwrotu. Może się bowiem okazać, że – podobnie jak w każdej innej branży – również tu działają spółki, które są po prostu źle zarządzane. Dlatego w pierwszej kolejności należy patrzeć na cyfry – wyniki finansowe i sprzedażowe, a dopiero potem na dobry klimat panujący wokół całej branży.

Posiadasz prawie 11 procent akcji CD Projektu, co czyni cię  jednym z głównych akcjonariuszy spółki. Nie korci cię, aby "powtrącać" się w działalność firmy?

- Mam pełne zaufanie do całego teamu managerskiego w CD Projekt. Nie mam zamiaru ingerować w ich pracę. Firma znajduje się w dobrych rękach. Mówię tu nie tylko o zarządzie spółki, ale i o fantastycznym zespole, który przez wiele lat pracował na sukces CD Projektu.

 

Kiedy możemy spodziewać się premiery "Cyberpunk 2077"?

- Ha ha ha... Mam tyle samo informacji, co każda inna osoba, więc po prostu cierpliwie czekam. Natomiast z wypowiedzi Adama na którejś konferencji inwestorskich jasno wynikało, że okres od ogłoszenia daty premiery do samej premiery może być bardzo krótki. Zrobienie krótkiej – powiedzmy około półrocznej – ale intensywnej kampanii promocyjnej jest takim ciężko osiągalnym ideałem. Mogą sobie na to pozwolić tylko firmy o bardzo mocnej renomie i odpowiednich zasobach finansowych. To trochę taki komunikacyjny "blitzkrieg". Trzeba być świetnie przygotowanym. Wtedy można naprawdę dużo wygrać.

Przez wiele lat "robiłeś" gry, a teraz chcesz karmić wegan. Skąd pomysł na otworzenie własnej restauracji, i dlaczego akurat z wegańskim menu?

- Trochę było w tym wszystkim przypadku. Poszedłem kiedyś do wegańskiej knajpy, żeby coś zjeść i okazało się, że lokal był zamknięty, a na drzwiach wisiała kartka: NA SPRZEDAŻ. Wraz z moimi współpracownikami stanęliśmy więc do przetargu i ostatecznie to miejsce trafiło w nasze ręce.

Sam pomysł na restaurację "wegemama", którą otworzyliśmy kilka dni temu, jest jednak jak najbardziej przemyślany. Uważam, że dziś wciąż nie jest tak łatwo zjeść zdrowo na mieście. Sam miałem problem ze znalezieniem takiego miejsca. W "wegemamie" chcemy postawić na jedzenie smaczne, zdrowe i przygotowywane ze świeżych składników.

Dlaczego akurat restauracja wegańska? Po pierwsze dlatego, że osobiście uwielbiam wegańskie jedzenie, a po drugie dlatego, że jako społeczeństwo spożywamy zdecydowanie zbyt duże ilości mięsa, cukru i glutenu. Istotny jest tu również aspekt cierpienia zwierząt. Jako społeczeństwo jesteśmy mistrzami unikania tego tematu. Faktem jest jednak, że za tym pięknie opakowanym mięsem w supermarkecie kryje się ocean cierpienia zwierząt. Nie jestem fanatykiem zdrowego jedzenia, ani też zaciekłym wrogiem mięsa, ale są to rzeczy, o których trzeba mówić głośno.

Ponad wszystko chciałem stworzyć miejsce, w którym pokażemy, że potrawy wegańskie mogą być równie smaczne, a nawet smaczniejsze, od tradycyjnej kuchni.

embed

Prowadzenie działalności gastronomicznej jest obarczone dość dużym poziomem ryzyka. W Polsce otwieranych jest wiele restauracji, ale tylko nieliczne wytrzymują próbę czasu. Restauracja wegańska to jeszcze "wyższy poziom trudności". Dlaczego właśnie "wegemama" ma odnieść sukces?

- Do tego projektu podchodzę z dużym luzem. Jestem przekonany, że odniesiemy sukces. Mamy rozsądny biznesplan, kompetentny zespół i znakomitych kucharzy. Ale jeśli nawet by się nam nie udało, to trudno. Nie będę robił z tego wielkiej tragedii. Intuicja mówi mi jednak, że takie miejsce jest w Warszawie potrzebne.

Już teraz mamy dużo pomysłów na rozwój naszej restauracji. Myślimy o własnych produktach, wegańskim cateringu, jak również o dalszym rozwijaniu działu cukierniczego z wegańskimi smakołykami.

Najpierw "wegemama", a potem cała sieć restauracji?

- Chcemy skupić się na jednym lokalu, ale w przyszłości nie wykluczamy, że do "wegemamy" mogą dołączyć kolejne restauracje. W tym momencie traktuje cały ten projekt bardziej jako hobby, a nie inwestycję, która ma mi przynieść wielkie zyski. Jest to w pewnym stopniu realizacja jednego z wielu moich marzeń. To nie ma być wielki biznes, to ma być po prostu dobre jedzenie. Obok "wegemamy", działa nasz "SokBar" na ul. Tamka w Warszawie, a zaraz otworzymy drugi "SokBar" na ul. Senatorskiej. Właśnie w "SokBarach" widzimy większy potencjał na budowanie sieci. Zaś "wegemama", na razie ma być perełką, choć duża liczba gości powoduje, że zaczynamy się zastanawiać jak można by zwiększyć objętość lokalu.

embed

Domyślam się, że ośrodek medytacji w Peru to również inwestycja, którą należy traktować w kategoriach hobby, a nie biznesu, który ma przynieść wymierne zyski…

- Tu cię zaskoczę. Oczywiście jest w tym element hobby. Ośrodek w Peru jest położony w jednym z najbardziej malowniczych zakątków Świętej Doliny. Nie ukrywam więc, że przebywanie tam jest dla mnie czystą przyjemnością.

W tym wszystkim jest jednak element biznesowy. Nasz ośrodek jest odwiedzany przez rzesze turystów z całego świata – głównie z USA. W tym momencie mamy już komplet rezerwacji aż do połowy 2018 roku, co świadczy o ogromnej popularności tego miejsca. Obecnie inwestujemy w rozwój tego miejsca – dokupujemy ziemię, stawiamy kolejne budynki, ale docelowo ośrodek w Peru może generować bardzo zdrowe zyski.

Nie jestem fanem przedsięwzięć, do których musiałbym cały czas dokładać pieniądze, na przykład sprzedając akcje CD Projekt, czego nie chcę robić zbyt często. Każdy projekt, w którym biorę udział, docelowo ma przynosić zyski. Bez względu na to czy mówimy tu o "wegemamie", ośrodku w Peru czy o projekcie niskoradiacyjnego telefonu.

Michał Kiciński - jeden z założycieli CD Projekt oraz współtwórca kultowej serii gier "Wiedźmin". W 2012 r. zdecydował o odejściu z firmy, pozostając jednocześnie jednym z jej głównych udziałowców. Obecnie swoją działalność skupia m.in. na rozwoju osobistym, prowadząc magazyn Strefa Rozwoju. Jest również właścicielem restauracji "wegemama", w której serwowane jest wegańskie jedzenie "jak u mamy". Inwestuje również w wodę mineralną IDEAU.

Grasz w "Wiedźmina"? Sprawdź sagę Andrzeja Sapkowskiego, która stała się inspiracją do powstania gry >>

Współtwórca gry "Wiedźmin": Tych błędów bym już nie popełnił [NEXT TIME]

Więcej o: