Prezes POHiD: Zakaz handlu w niedziele to próba narzucenia nam, w jaki sposób mamy spędzać czas w tym dniu

Piotr Skwirowski
- Można było pogodzić postulaty "Solidarności" i wartości rodzinne z postulatami osób, które chcą robić zakupy w niedzielę. Nikt nie zabrania pójść do kościoła, a potem na zakupy czy do kina - mówi Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.

Piotr Skwirowski: Sejm uchwalił zakaz handlu w niedziele. Będzie on wprowadzany stopniowo. Najpierw obejmie dwie niedziele w miesiącu, a docelowo wszystkie. Co pani na to? Jak państwo to oceniacie?

Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji: To bardzo niefortunne rozwiązanie. Jednak od początku związki zawodowe postulowały wprowadzenie zakazu handlu w niedziele.

Jeden ze związków.

- Tak, NSZZ „Solidarność”. Związek popierał zamknięcie sklepów we wszystkie niedziele i złożył w Sejmie obywatelski projekt ustawy w tej sprawie. OPZZ było od początku przeciwko temu zakazowi. Z kolei my, jako branża, od początku powtarzaliśmy, że handel w niedziele nie powinien być ograniczany. A jeśli już, to można rozważać ograniczenie pracy w niedzielę.

Zarówno do związkowców, jak i do partii politycznych występowaliśmy z propozycją, by zrobić takie zmiany w Kodeksie Pracy, które wszystkim osobom zatrudnionym w handlu, zarówno na umowę o pracę, jak i umowy zlecenia, pracę tymczasową, umowy cywilno-prawne, gwarantowałyby co najmniej dwie niedziele wolne w miesiącu. W ten sposób uniknęlibyśmy sytuacji, która nam dziś burzy biznes.

Co pani rozumie przez burzenie biznesu?

- Zakaz handlu w niedziele obejmuje tak naprawdę ok. 10 proc. sklepów, tj. największe sieci handlowe. Wszystkie pozostałe, w których za ladą w niedziele stanie właściciel, będą mogły sprzedawać.

Największe sieci handlowe, które mają na swoich półkach 60 tys. różnych towarów będą musiały w bardzo krótkim czasie zupełnie przemodelować sposób zaopatrzenia. Szczególnie duże ryzyko jest związane z produktami świeżymi, mającymi krótkie terminy przydatności do spożycia. Wzrośnie zapewne ilość marnowanej żywności.

Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i DystrybucjiRenata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji fot. archiwum prywatne

Co z klientami?

- Niestety, będą zdezorientowani. Dzisiaj mamy 13 dni świątecznych wyłączonych z handlu. Mimo że w niektóre dni zakaz handlu obowiązuje już od lat, klienci wciąż się do tego nie przyzwyczaili. Od przyszłego roku liczba takich dni wzrośnie. Potrzebna będzie efektywna komunikacja z klientem i stałe przypominanie, które niedziele są wyłączone z handlu, a które nie. Klient nie może być zaskakiwany faktem, że nie może zrobić zakupów. Z drugiej strony trudno oczekiwać, że każdy będzie miał w portfelu spis niedziel handlowych i niehandlowych. To zdecydowanie utrudni wszystkim życie.

Co z pracownikami?

- Wzrośnie obciążenie pracą na koniec tygodnia. Obserwujemy to już dzisiaj.

Przed dniem wolnym od handlu bardzo wielu klientów robi zakupy w ostatniej chwili. W sklepach są wtedy ogromne kolejki, pracownicy są przeciążeni, parkingi oblężone, robi się duże zamieszanie. Wszyscy mają duży stres. I pracownicy, którzy pracują bez wytchnienia, i klienci, którzy stoją poirytowani w długich kolejkach.

Będzie jednak bardzo wiele wyłączeń spod zakazu handlu w niedziele.

- No tak, mamy bardzo długą listę wyłączeń. Liczy aż 30 pozycji. I pokazuje, że ewidentnie jest to ustawa skierowana przeciwko zdrowej konkurencji, bo przy takiej skali wyłączeń, ograniczenie handlu jednym podmiotom, a innym nie jest po prostu dyskryminacją.

Co z handlem w internecie?

- Zakaz handlu online wymagał notyfikacji, czyli zgody Komisji Europejskiej. Zrezygnowano więc z tego, by przyspieszyć prace nad ustawą. Handel w internecie będzie więc dozwolony. A to oznacza, że klient będzie robił w niedzielę zakupy przez internet, nie wychodząc z domu. Takie zamówienie będzie realizowane przez pracowników handlu, co oznacza, że ich sytuacja nie zmieni się na tyle, na ile wyobrażali to sobie zarówno oni sami, jak i reprezentujący ich związkowcy. 

Mówiło się o zwolnieniach pracowników. Będą?

- W dłuższej perspektywie zwolnienia nastąpią. Mamy dziś niskie bezrobocie, ale to może się zmienić w każdej chwili. No i mamy rynki lokalne, na których bardzo często branża handlowa jest jednym z głównych pracodawców.

Szczególnie w sklepach przygranicznych czy galeriach, w których handel kwitnie głównie w niedzielę i w tym dniu generuje np. 30 proc. obrotu konieczne będzie ograniczenie kosztów, a w konsekwencji cięcia zatrudnienia.

Niestety osoby pracujące w handlu, które mają niskie kwalifikacje zawodowe i ponad 50 lat mogą mieć problem ze znalezieniem alternatywnej pracy. Nikt nie patrzy na te regulacje przez pryzmat jednostki.

Mówi się, że mieszkańcy terenów przygranicznych będą jeździli w niedziele za granicę, bo tam sklepy są otwarte.

- Nie do końca. Polskie produkty cieszą się dużą popularnością, renomą, mają dobrą jakość. Mamy świetnie rozwinięty sektor przetwórczy i rynek wewnętrzny. Konsumpcja rodzimych produktów jest na bardzo wysokim poziomie. Klienci z Białorusi, z Ukrainy, przyjeżdżają do nas, bo nasz asortyment jest wysokiej jakości i ma bardzo atrakcyjne ceny. Przyjeżdżają głównie w niedziele. Nie wydaje mi się, żeby Polacy chcieli sięgać po produkty z Ukrainy, Białorusi czy Słowacji. 

A Czechy, Niemcy? Może tam się będzie opłacało pojechać nie tylko po zakupy, ale przy okazji, także w celach rozrywkowych i turystycznych?

- Biorąc pod uwagę czas i koszt dojazdu, trudno sobie wyobrazić taką zmianę. 

Wprowadzenie zakazu handlu w niedziele testowali Węgrzy.

- I szybko został on uchylony. Zakaz spotkał się z dużą dezaprobatą społeczną. Duże sieci były oblegane w piątki i w soboty. Wydłużono godziny pracy sklepów do 24.00.

Okazało się, że klienci nie szukali możliwości zrobienia w niedzielę zakupów w małych sklepach. I te sklepy bankrutowały. Nie sprawdził się scenariusz, według którego strumień zakupowy przeniesie się do mniejszych, rodzinnych sklepów.

W takich sklepach jest ograniczony wybór towarów. W weekend często robimy zakupy na kilka dni i kupujemy więcej za jednym zamachem, zyskując tym samym czas na inne obowiązki zawodowe czy domowe.

Mówiła pani o wyjątkach od zakazu. Mamy tam piekarnie...

- Piekarnie, cukiernie, lodziarnie, sklepy z dewocjonaliami, stacje benzynowe...

Prawnicy twierdzą, że nawet duże sklepy, choćby Lidl czy Biedronka, które wypiekają pieczywo, będą się mogły starać ominąć dzięki temu zakaz, przekształcając swoje placówki w piekarnie.

- Zapisy ustawy są bardzo ogólne i pozostawiają pole do interpretacji. Podczas prac komisji sejmowej zadawaliśmy pytania, co znaczy sprzedaż na dworcach autobusowych i kolejowych. Co to znaczy handel w placówkach bezpośrednio obsługujących ruch pasażerski? Mamy 30 wyłączeń spod zakazu, w tym punkty pocztowe i apteki? Czy w niedziele muszą funkcjonować wszystkie apteki, skoro można wyznaczyć dyżurne. To niekonsekwencja.

Czy można mówić o skutkach finansowych tego zakazu?

- Na pewno obroty z niedzieli nie rozłożą się na pozostałe dni tygodnia. Polacy pracują więcej niż obywatele krajów zachodnich. Odkładamy zakupy na koniec tygodnia. Szczególnie większe zakupy i zakupy niespożywcze: sprzęt AGD, meble, odzież obuwie... Jest sporo klientów, którzy dojeżdżają do galerii na niedzielne zakupy z mniejszych miejscowości. Przyjeżdżają całymi rodzinami, z dziećmi. Te kilkugodzinne wyjazdy to dla nich atrakcja. Często robimy też zakupy pod wpływem impulsu. Wychodzimy z rodziną, idziemy do kina w galerii handlowej, nagle coś wpada nam w oko i kupujemy. Tłok i ograniczony czas będą nas teraz zniechęcać do takich zakupów, a to przełoży się na spadek obrotów w mniejszych sklepach w galeriach handlowych.

Skoro zakaz handlu w niedzielę wywołuje tyle negatywnych konsekwencji, to po co go wprowadzono?

- To ideologiczne podejście. Próba narzucenia nam sposobu, w jaki sposób mamy spędzać czas w niedziele.

Można było pogodzić postulaty „Solidarności” i wartości rodzinne z postulatami osób, które chcą robić zakupy w niedzielę. Nikt nie zabrania pójść do kościoła, a potem na zakupy czy do kina.

Nie mam przekonania, że zakaz handlu w niedziele wpłynie na wzmocnienie życia rodzinnego w Polsce.

Kompromisem był też wspomniany pomysł, by każdy pracownik mógł mieć wolne co najmniej dwie niedziele w miesiącu.

- Oczywiście. I można to było zapisać w Kodeksie Pracy. Uzyskalibyśmy ten sam efekt bez związanych z tym negatywnych skutków ekonomicznych i społecznych. Większość Polaków była przeciwna zakazowi handlu w niedziele. Wiele osób nie ma czasu zrobić zakupów w inny dzień niż niedziela. Wiele osób chce też pracować w niedziele, choćby studenci. Mogą tego dnia zarobić pieniądze a w tygodniu mają czas na zajęcia na uczelni i naukę. Mamy też ogromny odsetek singli, osób samotnych, które mogą i chcą pracować w niedziele. 

Zakaz handlu w niedziele to nie jedyne rozwiązanie, które w ostatnim czasie uderza w handel w Polsce. Jest podatek handlowy...

- Podatek handlowy jest w tej chwili zawieszony, po tym jak jego stosowania zakazała Komisja Europejska.

No tak, ale rząd nie chce odpuścić. Mówi o tym, że docelowo chce taki podatek mieć. Myśli o tym jak go zmienić, by Unia go nie blokowała.

Póki co nie ma rozstrzygnięć.

Mamy za to zupełnie nowy podatek od wartości galerii i centrów handlowych oraz biurowców.

- On jest ewidentnie sprzeczny z prawem unijnym. To pomoc państwa dla części firm. Zwolnieni są właściciele nieruchomości handlowych czy biurowych o wartości poniżej 10 mln zł. Płacić mają ci, których nieruchomości są droższe. To znowu uderza więc głównie w kapitał zagraniczny, który rzekomo nie płaci podatków. Wykazywaliśmy wielokrotnie, że tak nie jest. Dla przykładu siedem największych zagranicznych sieci handlowych zapłaciło w 2016 r. 700 mln CIT. 

Wróćmy do nowych obostrzeń. Będzie ograniczenie handlu alkoholem.

- To bardzo uderza w mniejsze sklepy, gdyż wiele z nich generuje obrót właśnie dzięki sprzedaży alkoholu. Jakiekolwiek ograniczenia w sprzedaży tego asortymentu mogą doprowadzić drastycznego spadku ich obrotów. 

A zmiana w poborze składek na ZUS?

- Uderzy w większość średnich i dużych firm w Polsce. Do tej pory spod oskładkowania wyłączona była ta część wynagrodzenia pracownika, która przekracza w ciągu roku 30-krotność przeciętnej pensji. Teraz składki będzie się płaciło od całości wynagrodzenia. To dodatkowy koszt i dla pracowników, i dla pracodawców. Konsekwencją mogą być zmiany w formie zatrudnienia – menedżerowie chętnie zapewne przejdą z umów o pracę na inne formy zatrudnienia. Być może część lepiej wykwalifikowanych i opłacanych pracowników założy działalność gospodarczą za granicą. Z drugiej strony to oznacza też brak motywacji dla pracowników do tego, aby starać się o awans i o wyższe zarobki.

Gdyby miała pani krótko ocenić klimat wokół handlu w Polsce, to jaka byłaby ta ocena?

- To, co spędza nam sen z powiek to, obok nowych obciążeń i restrykcji, nieprzewidywalność prawa.

To bolączka wszystkich branż.

- No tak. Obawiamy się zmian wprowadzanych wbrew partnerom społecznym lub z ich pominięciem.

Czy to wszystko może zniechęcać do inwestycji? Także inwestorów zagranicznych?

- Klimat inwestycyjny się pogarsza. Dyskusja o zakazie handlu w niedziele trwała półtora roku. Do końca nie było wiadomo, jakie będą ostateczne rozstrzygnięcia. Inwestorzy obserwują tę niepewność legislacyjną i w takich warunkach muszą podejmować strategiczne decyzje.

Więcej o: